PONIEDZIAŁEK wodolotem przeprowadzka od Moniki do Giovanny w wiosce Ginostra (południowo-zachodnia część wyspy.
Spanie Giovanna (B&B Luna Rossa, gratis - prezent urodzinowy od rodziny Giovanny!)

mapaGinostraGinostra (miejscowość należąca do gminy Lipari) jest maleńką wioską, położoną "jak amfiteatr" na południowo zachodnium wybrzeżu wyspy Stromboli, oferując widok na pozostałe wyspy archipelagu Wysp Eolskich, na wybrzeże Kalabrii i na Etnę.

Wioska położona jest wśród winorośli, drzew cytrynowych, krzewów kaparów i opuncji, i składa się z typowych eolskich domów o kształcie sześcianu z widokiem na morze lub na wulkan Stromboli.

Ginostra liczy 32 stałych mieszkańców (średnia wieku to 60 lat...) i mniej niż dziesięć mułów i osłów. Można się tu dostać jedynie drogą morską, dzięki przystani dla statków i wodolotów. Przystań została otwarta w grudniu 2004 roku i wymaga stałej konserwacji, gdyż jest ona wystawiona na bezustanne bardzo silne działanie fal morskich. Przed otwarciem przystani jedynym portem Ginostry był Pirtuso, nazywany najmniejszym portem świata, gdzie rozładunek tak towarów jak i pasażerów przebiegał na morzu za pomocą niewielkich łodzi.

Do 28 lutego 2004 w wiosce nie było ani prądu ani bieżącej wody. Dziś elektryczność zapewniają panele słoneczne ENEL i generatory prądu, znajdujące się w porcie. Natomiast bieżąca woda pochodzi z wody deszczowej ze studni, oraz wody pitnej, dowożonej statkiem z Neapolu.

W Ginostra niezbędne jest użycie latarki elektrycznej by poruszać się wieczorem po uliczkach wioski, ponieważ nie ma tu oświetlenia ulicznego. Jest możliwość skorzystania z kabiny telefonicznej, natomiast zasięg telefonii komórkowej jest słaby. Dobrze jest zaopatrzyć się w oliwne lampki.

Ze względu na szczególne ukształtowanie wioski, nie ma tu samochodów ani żadnych innych pojazdów silnikowych. Jest tu jednak kilka osłów, które są używane jako środek transportu dla przewożenia bagażu szczególnie podczas pokonywania wzniesienia z portu do wioski.

Życie w Ginostra toczy się wokół placyku na przeciwko kościoła, przy sklepie spożywczym, na bazarze i w dwu restauracjach, oraz przy pomniku poległych marynarzy przy drodze prowadzącej z portu.

Nie jest tu rozpowszechnione płacenie kartą kredytową. Nie ma bankomatów do pobierania pieniędzy. Jest tu natomiast urząd pocztowy (czynny dwa dni w tygodniu) oraz punkt medyczny.

Główne atrakcje turystyczne to wycieczki na wulkan (obowiązkowo z autoryzowanym przewodnikiem), wycieczki łodzią w ciągu dnia i nocą (w celu obserwowania aktywności wulkanicznej Stromboli), i udział w połowie ryb. Ginostra nie posiada plaż z prawdziwego zdarzenia, są tu jednak miejsca do których można się dostać pieszo, i gdzie jest możliwy dostęp do wody ze skał: pod kościołem, w porcie i przy przystani Lazzaro.

W części wioski zwanej Timpone znajduje się prehistoryczne stanowisko kultury Capo Graziano, sięgające XVII - XVI w. p.n.e.

Na wyspie można przenocować w kilku B&B, oraz w wynajętym domu. Sezon turystyczny trwa z reguły od kwietnia do października, ale również zimą można tu się zatrzymać. Cena wynajęcia pokoju zależy od wielu czynników (liczby gości, rodzaju mieszkania itp). Można jednak powiedzieć, że cena minimalna to 15 euro za osobę, a maksymalna - 55 euro za osobę dziennie w typowym eolskim domu, z tarasem z widokiem na morze i z ogrodem.

Do Ginostry można się dostać statkiem lub wodolotem z Milazzo na Sycyli, lub z innych wysp eolskich, lub też z Reggio Calabria, Neapolu, Messyny i Palermo. W przypadku dalszych rejsów wodoloty i promy cumują po północnej stronie Stromboli, i stamtąd do Ginostra trzeba się dostać taksówką wodną. (łodzią).

Bardzo łatwo i szybko można się dostać do Ginostra z Neapolu promem lub wodolotem. Promy kursują 2 razy w tygodniu, również zimą. Wodoloty kursują codziennie, ale tylko latem. Wodoloty kosztują dużo drożej, ale jeśli się rezerwuje bilet dużo wcześniej, można skorzystać z tańszych ofert.

(Tłumaczenie i opracowanie sla, info Giovanna Petrusa, B&B Luna Rossa, Ginostra)

Opublikowano: 11 czerwiec 2012
Odsłony: 465

Kiedy dowiedziałam się półtora roku temu o istnieniu tej mini-osady po drugiej stronie wulkanu, gdzie mieszka zaledwie koło 30 stałych mieszkańców, nie ma dróg ani żadnych pojazdów prócz kilku osłów, a dotrzeć tu można jedynie drogą morską – natychmiast zamarzyło mi się, żeby poznać to miejsce i zaczerpnąć jego atmosfery. Szukałam informacji, które były często sprzeczne: nawet na mapie Google Ginostra pokazana jest często po północnej stronie wyspy, podczas gdy naprawdę znajduje się po jej południowo-wschodniej stronie.

Na facebooku znalazłam Giovannę i prowadzone przez nią B&B Luna Rossa (czyli Czerwony Księżyc). Napisałam wtedy – półtora roku temu – do Giovanny, a ona przysłała mi informacje na temat Ginostry, które umieściłam na stronie. 

Kiedy zapytałam Giovannę, czy mogłabym podczas mojej urodzinowej podróży (wówczas za półtora roku!) zatrzymać się u niej, napisała że oczywiście, i że wrócimy do tej sprawy we właściwym czasie. Ze dwa miesiące temu napisałam ponownie do Giovanny, prosząc o podanie ceny, żebym mogła przygotować się do podróży. Odpowiedź jaką otrzymałam mnie zaskoczyła i ujęła: Giovanna napisała, że ona i jej rodzina z przyjemnością mnie ugoszczą podczas mojej podróży, i że nic nie muszę płacić!

Dziś rano wodolotem z portu po drugiej stronie wyspy przypłynęłam do Ginostry. Widziałam wcześniej ten maleńki port, kiedy płynęłam na Stromboli z Saliny, mieliśmy tu przystanek.

Jestem jedyną osobą, która tu wysiada. Ze wzruszeniem staję w tym najmniejszym porcie świata, chwilowo słońce tu nie sięga, może to i dobrze, bo trzeba teraz wspiąć się po zygzakowatych schodach na górę. Ginostra mieści się wysoko na skale ponad portem. To dlatego wzięłam plecak – tu nie ma dróg, skuterów, trójkołowców. Tu się chodzi piechotą a bagaż nosi się, lub wynajmuje się muła. Ja sobie poradzę bez muła.

Wspinam się powoli, w końcu jestem na górze, tuż przy zejściu znajduje się bar l’Incontro, własność rodziny Giovanny. Z góry schodzi uśmiechnięta, śliczna dziewczyna, jaką znam z wielu zdjęć na facebooku. Witam się też z jej mamą, która zostaje w barze. Giovanna prowadzi mnie do mojego nowego domu. Tu spędzę dwa dni i dwie noce...

Opublikowano: 11 czerwiec 2012
Odsłony: 481

Leżę na dwuosobowym łóżku, szeroko otwarte drzwi wychodzą na taras, przykryty w tutejszy sposób matą z trzciny, leżącą na niebieskich belkach. Przez drzwi widzę stół, krzesła, biały murek a dalej ... niebieści się morze. Tyle widzę, leżąc na łóżku. Widzę spokojne fale, morze jakby szło w moim kierunku...

Kiedy stanę na tarasie, widzę więcej: przede mną nie tylko morze, ale również pozostałe wyspy, i nie tylko, bo z lewej ledwo widoczna, ale jest Etna... Potem Basiluzzo, Panarea, z tyłu chowa się Vulcano. Potem Lipari, bardziej z tyłu, a bliżej Salina ze swoimi dwoma wulkanami. Z prawej bardzo mało widoczne, ale są w oddali - Filicudi i Alicudi... A kiedy z tarasu wystawię głowę przez niską drewnianą, niebieską furteczkę i spojrzę za dom, widzę kamienną ścieżkę w górę a ponad nią zbocze Iddu, a nad nim co pewien czas kłąb białego lub żółtawego dymu...

Kiedy leżąc na łóżku spojrzę w górę, widzę biały sufit i drewniane belki. Sufit jest bardzo wysoko, z sufitu zwiesza się tiulowa ozdoba, trochę jak lampa (dużo później dochodzi do mnie spostrzeżenie: przecież to moskitiera, tylko że tak upięta!). Z obu stron łóżka dwie szafeczki pomalowane na niebiesko: morze, na którym widać koral i rybę. W taki sam motyw pomalowana jest szafa. To takie zwykłe, niedrogie sprzęty, a dzięki tym malunkom niezwykłe.

Mam w pokoju lodówkę i stół z krzesłami, szafę, oraz łazienkę. Z tarasu dalej można wejść do podobnych dwu pokoi, a dalej jest kuchnia. Na tarasie niebieskie leżaki, murki wykładane kafelkami, a poniżej ogród – różne drzewa, których za bardzo nie znam, ale również jedno drzewo pomarańczowe.

W moim pokoju nie jest gorąco, nie wiem dokładnie z czego to wynika, ale choć na dworze jest upał, tutaj jest przewiewnie, a przecież nie ma klimatyzacji ani nawet wiatraka.

Chciałoby się tutaj zostać, szczególnie teraz, kiedy w barze poniżej wyłączyli muzykę. Ta muzyka, oraz latający tam i z powrotem helikopter to jedyne rzeczy, które mi tu przeszkadzały, ale teraz jest cisza. Ginostra znana jest z ciszy, i tę ciszę chcę tu chłonąć. Teraz słychać tylko śpiew ptaków. Czasami zapieje kogut. Raz słyszałam osła. Co pewien czas przepływa statek, lub wodolot.

Ten helikopter, który latał też po drugiej stronie wyspy, to sprawa podobno wyjątkowa – Icaro wyjaśnił, że kręcony jest film o Stromboli, który ma być jakby nową wersją słynnego filmu z lat 40-tych, podczas którego na Stromboli Ingrid Bergman i Rossellini mieli romans... Ten romans to jakaś część historii wyspy. Skoro tak, trudno, zgadzam się na helikopter, ale ta muzyka w barze mi się nie podoba – tego tu nie chcę, jeśli mam coś do powiedzenia ;)

Rozpaskudziłam się! To wszystko tutaj dookoła to sielanka, jest cudnie, jest idealnie, niech tak będzie jak najdłużej...

Opublikowano: 11 czerwiec 2012
Odsłony: 428

Kiedyś, nie tak dawno temu, nie było tu przystani, przy której dziś - przy sprzyjających wiatrach - cumują wodoloty. Kiedyś statki zatrzymywały się na morzu, podpływały do nich łodzie i na sznurowych drabinkach trzeba było zejść ze statku lub dostać się na statek.

Ale również dzisiaj podczas złej pogody, szczególnie zimą zdarza się, że Ginostra jest odcięta od świata. Bywa, że zaczyna brakować wody (dowożonej tu przecież statkiem cysterną), podstawowych produktów. Bywa, że ktoś nie ma jak dostać się do pracy, do szkoły, do lekarza. Bywa, że turysta nie zdąży na samolot...

Opublikowano: 11 czerwiec 2012
Odsłony: 396

Chodzę wąskimi uliczkami – schodami. Chodzę między domami, zaglądam na podwórka. Ginostra najbardziej z miejscowości eolskich oparła się nowoczesnym wpływom. Tu można zobaczyć jak naprawdę wygląda eolski dom, z cysterną na wodę, paleniskiem, ogródkiem ogrodzonym wulkanicznymi kamieniami przed wiatrem.

Jest rano, przypłynęłam o wpół do ósmej, mam mnóstwo czasu do południa, kiedy zrobi się gorąco. Na uliczkach nie widać ludzi, nie widać ich też w domach. Większość tych domów wynajmowana jest gościom, stoją teraz wszystkie prawie otwarte na oścież. Jeszcze nie ma sezonu. Sklep jeszcze zamknięty. Stary kościółek też, i jak widzę, częściowo jest zburzony.

Chodzę w górę i w dół, raz witam się, po raz nie wiem już który, z wszystkimi wyspami, pozdrawiam Etnę, raz patrzę na Iddu nade mną. Idę na zachód. Wiem, że w tę stronę idzie się do Timpuni d’ ‘u Fuocu a potem do Punta d’ ‘u Cuorvu, skąd wieczorem można obserwować erupcje na Sciara del Fuoco. Mam zamiar tam się wybrać wieczorem, teraz idę na rekonesans.

Trudno opowiedzieć wszystko to, co mnie zadziwia. Robię zdjęcia, masę zdjęć. Docieram do bardzo starych domostw, bywają tu rudery, które jednak, jeśli znajdą właściciela, zostaną z pewnością odnowione i staną się takimi pięknymi domami jak te, które widzę dookoła.

Domów tu nie brakuje, przecież trudne warunki życia, nieraz głód, klęski żywiołowe, trudne do wyobrażenia dla mieszczucha problemy wygnały stąd mnóstwo mieszkańców tam, gdzie życie jest łatwiejsze, często za granicę. Kiedyś mieszkało tu kilkaset osób, dziś około trzydziestki...

Opublikowano: 11 czerwiec 2012
Odsłony: 425

Potem jest drogowskaz do Punta d’ ‘u Cuorvu i ścieżka idzie w górę po kamieniach wśród bogatej roślinności. Po kamieniach czmychają jaszczurki, ptaki się drą, ucieka jakiś długi czarny wąż...

Dochodzę do miejsca, skąd widać wyraźnie wierzchołek Iddu, z którego cały czas wydobywają się kłęby dymu. Kiedy dym staje się żółtawy, znaczy, że doszło do erupcji, którą stąd słychać jak takie „puff!” Wiem, że jak pójdę dalej, dojdę do punktu, skąd można obserwować Sciara del Fuoco, dlatego teraz wycofuję się.

Wśród zieleni widzę błyszczące płyty elektrowni solarnej: spróbujmy sobie uzmysłowić, że Ginostra ma prąd od 2004 roku!

Opublikowano: 11 czerwiec 2012
Odsłony: 416

Wracam trochę inną drogą, idę w górę i dochodzę do cmentarza. Tu nagrobki są dobrze zachowane, i jedyne co przeszkadza, to osty rosnące między grobami, uniemożliwiają skutecznie poruszanie się między nimi. Na samej górze cmentarza widzę bardzo zadbaną nową część, kwiaty.

Niezwykły jest ten cmentarz. Położony na pochyłym zboczu wulkanu. Ponad cmentarzem Iddu, po bokach widać zabudowania Ginostry, a patrząc w dół, ponad bramą i murem widać morze i wszystkie inne wyspy... Kręcę film dookoła...

Opublikowano: 11 czerwiec 2012
Odsłony: 444

Schodzę w dół, zaglądam do sklepiku. To jedyny sklep tutaj. Stwierdzam ze zdziwieniem, że są tu owoce i pomidory, myślałam, że z tym będzie krucho. Kupuję więc – morele są tutejsze, wielkie, słodkie, doskonałe. Nie ma mozzarelli, ma być po południu...

Przed sklepem starszy mężczyzna pakuje towary na grzbiet mulicy. Na stelażu z rulonów maty układa zgrzewki wody. Pytam, jak zwierzak się nazywa – Iride. Mulica stoi spokojnie, ale kiedy trzeba ruszać, stoi ... jak osioł... Łagodna perswazja po chwili pomaga.

Z niemałym trudem szukam mojego domu, jakoś nie mogę tu trafić, ale w końcu jest. Prysznic i robię coś o czym marzyłam: kładę się spać tutejszym zwyczajem, w sjeście. Gdyby tylko ta muzyka nie grała w barze poniżej... Ciekawe, przestaje grać kiedy kończy się sjesta...

Teraz pójdę w drugą stronę, zobaczę jak jest z zejściem do morza, może się wykąpię. A wieczorem pójdę znów podziwiać fajerwerki...

Opublikowano: 11 czerwiec 2012
Odsłony: 394

Po południu schodzę w dół, do kościoła, i stamtąd jeszcze w dół, na brzeg morza po prawej stronie portu. Mam spore wątpliwości, czy można tu się kąpać, nie widzę nikogo, no ale nigdzie nie jest napisane, że nie można, no i te schodki...

Na dole głazy, ogromne, morze obija się o te głazy, a co zrobi ze mną? Rozbieram się, tym razem zakładam plastikowe buty, to jest doskonały wynalazek. Z niemałym trudem po śliskich kamieniach zatopionych w wodzie, ale wciąż blisko powierzchni przesuwam się w stronę głębszej wody. Za płytko żeby płynąć, ale między głazami jest głęboko. W końcu płynę, jest bosko, woda o wiele cieplejsza niż tam, gdzie kąpałam się ostatnio: na Panarei i na Salinie. I znów ta ogromna frajda z posiadania na własność całej zatoki!

Pływam jakiś kwadrans, potem kieruję się wśród skał. Im bliżej jestem płytkich głazów, tym bardziej morze mną rzuca. Próbuję trzymać się kamienia, ale kolejna fala łapie mnie i przenosi bliżej brzegu. Nie jest to takie głupie, dzięki, morze! Co prawda wychodzę z tej sytuacji nieco podrapana, ale co tam. Potem szukam moich rzeczy, które zostawiłam na kamieniu. Dość długo szukam, nie boję się, że ktoś – no bo nikogo tu nie ma, poza tym tu się wszystko zostawia, nic nie zamyka, również drzwi w pokoju zostawia się uchylone. Raczej boję się, czy czasami morze nie ukradło mi moich rzeczy, a to byłby problem... Ale morze jest w porządku, wszystko leży sobie jak leżało.

LibroGinostraWycieram się, ubieram i wchodzę po schodkach w stronę kościoła, potem idę do sklepu, bo po południu miała być mozzarella. Jest nie tylko mozzarella: jest również Gianluca Giufre, którego poznałam na facebooku, prawdziwy piewca tej ziemi. Gianluca, w wieku moich córek, jest autorem książki, na którą od dawna miałam chrapkę, a teraz mogę ją wziąć w rękę. Ginostra – historie – opowieści – tradycje... Ta książka, na którą czekałam półtora roku nareszcie jest moja.

Gianluca prowadzi tutejszy sklepik, zwany Bazar Ginostra, organizuje też wycieczki. Pytam o wycieczkę dookoła wyspy. Jest taka możliwość, oczywiście, tylko że znów jestem jedyną chętną. Niestety, w takiej sytuacji koszt byłby zawrotny, nawet nie biorę pod uwagę takiej możliwości. Umawiamy się tak, że jutro przed południem zajrzę, jeśli ktoś jeszcze będzie pytał o wycieczkę, Gianluca zorganizuje ją po południu. Dokupuję moreli i wychodzę.

Chcę dojść do Lazaro, na wschód od portu. Znajduję ścieżkę, idę w górę, ale w pewnym momencie zatrzymuje mnie barierka i znak zakazu wstępu. A przecież na mapie jest zaznaczony ten szlak i ta trasa wycieczkowa... może ścieżka się zawaliła, nie wiem, tam są domy, zabudowania, jakoś tam musi się dojść. Z duszą na ramieniu obchodzę barierkę i idę dalej. Z prawej strony urwisko, patrzę na stan ścieżki, nie wydaje mi się niebezpieczna. Ale za chwilę widzę kolejną barierkę, i kolejny zakaz wstępu. Tym razem barierka obejmuje kapliczkę. Obejść ją? Nie wiem. Dwa zakazy wstępu to już coś... Widocznie musi być inna droga. Wycofuję się z żalem, będzie trzeba zapytać kogoś jak tam dojść...

Wracam do domu, przeglądam książkę, każdy rozdział zachęca do natychmiastowego wczytania się... Ale ja mam inny cel na dzisiaj. Przebieram się, zamieniam torbę na plecak, ładuję baterię do aparatu i wychodzę.

Opublikowano: 11 czerwiec 2012
Odsłony: 428

Idę do Punta d’ ‘u Cuorvu, skąd będę obserwować Sciara del Fuoco i erupcje. Chcę tam dojść przed zachodem słońca. Drogę już znam... Idę szybko, w połowie drogi widać już wierzchołek Iddu, który w zamieszkałej części Ginostry jest schowany za zboczem.

Widzę parę „pyknięć” dymu. Ale Iddu dziś po południu bardzo się uspokoił. Przed południem dymił niemal bez przerwy, teraz niebo nad nim jest czyste, a te pojedyncze pyknięcia szybko rozmywają się w błękicie.

Idę między wysokimi trzcinami, wśród żarnowca, który po włosku nazywa się Ginestra – prawdopodobnie stąd nazwa Ginostry. Po chwili wyłania się z prawej żleb Sciara del Fuoco, a nad nim wierzchołek z kraterami. Widok jest imponujący, choć nie widać tego dymu, który przywitał nas po tej stronie, kiedy przypłynęliśmy tu łodzią parę dni temu.

W punkcie obserwacyjnym spotykam trzech młodych Mediolańczyków. Przyjechali do Ginostry na kilka dni, wydali wszystko co mieli i nie zostało im pieniędzy na wycieczkę na szczyt. Mówią, że wejdą tam za rok. Fotografujemy zachód słońca, wyspy w promieniach zachodu, i Sciara del Fuoco. Potem jest długie oczekiwanie erupcji. Kiedy pojawia się czerwony błysk, chłopcy cieszą się, a ja wiem, że to maleńkie erupcje, zupełnie nie takie, jak widziałam z łodzi i przede wszystkim będąc na szczycie. Dziś Iddu jest wyraźnie leniwy.

Po jakiejś godzinie chłopaki żegnają się ze mną, biorą adres strony, gdzie mają nadzieję znaleźć moje zdjęcia i filmy z erupcji. Ja czekam jeszcze jakieś pół godziny na choćby jedną porządną eksplozję, ale Iddu wyraźnie uważa, że dał mi wystarczająco dużo. W końcu po ciemku zbieram się do odejścia, włączam lampkę, chowam aparat – żeby czasami mu się coś nie stało gdybym się potknęła - i ruszam w drogę.

Niebo jest rozgwieżdżone, cisza. W pewnej chwili z boku Iddu wyrzuca z siebie dwie czerwone fontanny jedną za drugą. Mówi: no masz, chciałaś, to tylko dla ciebie, nie do uwiecznienia... No, Iddu, nie nabieraj mnie, przecież wiem, że na szczycie są ci, co tam dzisiaj weszli, i pewnie są zawiedzeni, a na morzu jak świetliki migoczą w ciszy łodzie, na nich też czekają ludzie na jakiś znak z góry... Strzelaj dla nich, ja już widziałam i uwieczniłam wystarczająco dużo...

Idę dalej w światle latarki, dochodzę do pierwszych domów. Ginostra sprawia niesamowite wrażenie – jest cicho, niebo rozgwieżdżone, żadnych świateł prócz okien w niektórych domach.

Przymykam drzwi tylko troszkę i zasypiam...

Opublikowano: 11 czerwiec 2012
Odsłony: 425

Najpierw wizyta w sklepie, po kolejną porcję moreli i pomidorków. Chyba się tu zmienię w jedną wielką morelę, zajadam się nimi bezwstydnie!

Gianluca nie ma dla mnie dobrych wiadomości – nadal nie ma chętnych na wycieczkę łodzią. Najbardziej mi szkoda Strombolicchio. Trochę w tym mojej winy, bo mogłam popłynąć w niedzielę rano, ale byłam tak skatowana po wspinaczce na szczyt i po nocnym powrocie, że potrzebowałam czasu na dojście do siebie, a że były do wyboru wycieczki rano i po południu, bez namysłu wybrałam tę drugą. Ranna wycieczka się odbyła, na wieczorną nie było chętnych. A tutaj jest tak mało gości, że ani poranna ani popołudniowa wycieczka niestety się nie odbyła. Co zrobić. Zawsze i wszędzie zostaje mi coś do zobaczenia, jakbym tak zechciała wrócić...

Pytam „come si fa”, czyli jak to zrobić z biletem na wodolot, no bo tu nie ma kasy biletowej. Po prostu – kupuje się na pokładzie. Podobno jak kupię bilet od razu na Filicudi, to w razie czego wodolot z Saliny na mnie poczeka! Na przesiadkę mam całe ... 5 minut, ale już widziałam jak to wygląda, wodoloty zatrzymują się na tym samym pomoście, jeden po prawej drugi po lewej stronie, więc trzeba tylko przejść z jednego na drugi.

Idę więc ponownie na wschód, do Lazaro, tam znajdują się nieliczne zabudowania na zboczu, na różnych wysokościach. Mijam obie zapory ze znakiem zakaz wstępu, zgodnie z radą Mediolańczyków, którzy tam gdzieś mieszkają. Respektuję jedynie wszelkie tabliczki z napisem: teren prywatny. Nie chcę być nigdzie nieproszonym gościem! Mijam kurę z kurczaczkami, kaczkę...

Droga idzie wysoko nad skalistym wybrzeżem, roślinność zapiera dech w piersi, a widoki... Co chwila patrzę na Salinę, gdzie jutro będę przejazdem (lub może lepiej powiedzieć: przepływem...) no i na Filicudi, gdzie spędzę jutrzejszy dzień. Obok przykucnęła mała, ledwo widoczna Alicudi, ostatnia zachodnia wyspa archipelagu, gdzie spędzę dwa dni u gościnnej Giovanny. Mediolańczycy powiedzieli mi, że Alicudi to wyspa magiczna, mówi się o jakichś czarownicach, które tam można spotkać... Zobaczymy za dwa dni... Dziś Etny nie widać, choć wybrzeża Sycylii majaczą na widnokręgu.

Przy ścieżce co chwila pojawiają się ogromne głazy, to wulkaniczne bomby. Jeden taki głaz leży na gruzach zburzonego domu. Ciekawe, czy spadł na ruinę, czy to on ją spowodował...

W końcu ścieżka zaczyna prowadzić w dół, schodzę na kamienną plażę. Po drodze spotykam Stefano, Mediolańczyka, który razem z kolegami (tymi, których spotkałam wczoraj wieczorem w Punta d’ ‘u Cuorvu) mieszkają tu w okolicy. Nawet poznałam wcześniej ten ich dom, bo mówili, że jest tak położony, że po jednej stronie jest morze, z tyłu zbocze wulkanu a po dwu pozostałych stronach – urwiska...

Na dole Stefano układa się na kamieniu, ja najpierw uwieczniam widoki, a potem znajduję zaciszne miejsce i szybko wchodzę do wody. Szybko to może za dużo powiedziane, bo to nie takie proste, nawet, jak się ma plastikowe buty. Tu jest mnóstwo tych głazów, większych i małych, głębiej i wyżej położonych. Zaczynam płynąć i wciąż trafiam na głazy.

Aż w pewnym momencie – ała! Czuję, jak coś bardzo silnie sparzyło mnie w nogę. Wydaję z siebie pisk, płynę a to parzy jak wściekłe! Po chwili drugi, słabszy atak, tym razem w brzuch. Oj, tak to ja się nie bawię! Nie dość, że nie da się pływać, bo tu wszędzie te głazy, to jeszcze jakieś kolczaste stwory mnie atakują!

Szybko płynę do brzegu, nawet nie popływałam na plecach, co tak bardzo lubię! Wychodzę, a to piecze i robią się czerwone placki na skórze. To z pewnością były meduzy, o których dotąd słyszałam, ale nigdy nie miałam ... przyjemności (hm...) ich poznać osobiście. Teraz już wiem czym to pachnie i wcale mi się to nie podoba. Jak się przed tym obronić?...

Biorę aparat i filmuję glony i żyjątka na głazach na samym brzegu, filmuję wodę... Na brzegu pojawili się dwaj Niemcy, mają maski, mają też fajki do snorkelingu. No tak, teraz już wiem o co chodzi z tą fajką! Na Panarei próbowałam i nie mogłam sobie poradzić, fajka mi cały czas zanurzała się w wodzie, a teraz widzę, że trzeba ją zamocować za pasek maski, wtedy trzyma się do góry, kiedy twarz jest zanurzona! Warto byłoby spróbować, ale ... jak ja wejdę do wody po tym doświadczeniu z meduzami???

Opublikowano: 12 czerwiec 2012
Odsłony: 481

Wracam wybrzeżem do wioski. Jestem zmęczona, zgrzana, poparzona przez meduzy, i piekielnie głodna. Ostatnio jem głównie morele, pomidory i mozzarellę. W końcu trzeba zjeść coś konkretnego.

Biję się z myślami: Rodzina Giovanny prowadzi bar, i wypadałoby tam pójść coś zjeść, ale nie widziałam tam żadnego menu, nie wiem co tam można, „come si fa”... W barze tuż poniżej mojego domu – tam gdzie gra ta nieszczęsna muzyka – wiem, że dają rybne dania, nawet w przewodniku Globtrottera go polecają. Ale czy to będzie fair wobec rodziny Giovanny? Sama nie wiem. W końcu decyduję i schodzę do baru Puntazzo. Do baru rodziny Petrusa pójdę wieczorem, może tam można zjeść lody czy granitę?

Biorę prysznic, przebieram się obiadowo :) i schodzę do baru. Obsługa wydaje się być zaskoczona, nie spodziewali się chyba gości... Siadam w cieniu, pod pergolą z jakichś cudnych różowych kwiatów, przed oczami mam znów Salinę i Filicudi...

Oczywiście, jak zwykle nie mam pojęcia co zamówić, wybieram pepata di cozze, co można by przetłumaczyć: małże w pieprzu, czy jakoś tak, do tego kieliszek wina. Inne możliwości to był kalmar w sosie, no i ryba miecz (ale to już znacznie powyżej mojego limitu...). Była też ryba z dzisiejszego połowu, i następnym razem spróbuję zamówić taką rybę.

Dostaję najpierw smaczne grzanki z papryką, wino, a później ogromny stos czarnych muszli w smakowitym pikantnym sosie, z cytryną. Nie wiem, czy małże się je tak jak ja to robię, czy może należy użyć jakichś innych sztuczek. Ale co tam! Objadłam się, tym bardziej, że do posiłku podano mi niesłychanie smaczny chleb z oliwkami... Maczam małże w sosie, skrapiam cytryną, popijam winem, a chleb – tutejszym zwyczajem – maczam w sosie.

Przede mną lekko faluje morze, na widnokręgu za lekką mgiełką wyspy, które na mnie czekają, nade mną pergola różowych kwiatów... Czy życie może być piękniejsze?

Po obiedzie nie da się zrobić nic innego, jak tylko ... drzemka! Później nie wybieram się nigdzie, mam zamiar spędzić czas spokojnie, powolutku. Popiszę, pooglądam zdjęcia, poczytam. Potem się spakuję. Jutro o 7.30 mam wodolot. Może się też zdarzyć, że wodolot nie przypłynie. Wcale bym nie była nieszczęśliwa, musząc tu spędzić jeszcze jeden dzień, ale szkoda byłoby pozostałych wysp, więc lepiej już niech przypłynie. Giovanna napisała mi, że mieszka „200 schodków od głównej drogi”... 200 schodków to nie byle co, szczególnie z plecakiem... Ale to pojutrze.

Opublikowano: 12 czerwiec 2012
Odsłony: 413

Chodząc po kamiennych ścieżkach Ginostry próbuję wyobrazić sobie życie w tym niedostępnym świecie. Nie spotykam prawie nikogo, czasem tylko muła, odpoczywającego w cieniu, kurę z kurczakami, słyszę czasem ciche odgłosy z niektórych domów.

Mijam Patricka – czarnoskórego przybysza z Afryki, który od lat tutaj mieszka. Patrick prowadzi Contessę – mulicę. Schodzą do portu. Pstrykam zdjęcia, a kiedy wracają z łądunkiem, filmuję jak się wspinają powoli, zakosami do góry.

Tu nie ma prócz mułów żadnych środków transportu, nie da się przejechać skuterem, ape czy nawet rowerem. Nic nie brzęczy, nic nie dymi. Wieczorem nie ma oświetlenia publicznego, a nawet mieszkańcy starają się nie swiecić świateł przed domami - w restauracji zapalane są świece.

Wodę dowozi tu statek cysterna, podobnie, jak na pozostałe wyspy. Każda z wysp ma swój dzień. Woda pompowana jest do wielkiego zbiornika, z którego następnie rurociąg prowadzi ją do domów. Nie ma tu studni ani źródeł. W domach można zaobserwować specjalne zbiorniki na wodę deszczową - cysterny. Wody jest mało, musi wystarczyć dla wszystkich, ludzi, zwierząt, roślin, dlatego trzeba wodę szanować...

Opublikowano: 12 czerwiec 2012
Odsłony: 441

Patrick z Contessą mija bar l’Incontro, przed którym widzę mamę Giovanny i Gaetano, który tu pracuje. Żartują z Patricka, mówiąc, że Contessa stara się znacznie lepiej od niego. Podchodzę i nawiązuje się rozmowa. Pytają mnie o szczegóły mojej podróży, o pochodzenie. Za chwilę siedzę przy stoliku przed pysznym ciastem melonowym, popijając aperitivo – prezent od firmy. Jakbym mało od nich dostała: mieszkanie z kuchnią i łazienką na dwa dni!

Rozmawiamy o wszystkim, o życiu, o dzieciach, o rodzinie, o życiu na wyspie. W Ginostra, na 30 mieszkańców mieszka czworo dzieci: dwoje niemowląt i dwoje maluchów. Dzieci w wieku szkolnym tu nie ma. Rodzina z dwójką dzieci jesienią przeniesie się na Lipari, gdzie mama będzie pracować w szkole a dziewczynka pójdzie do szkoły. Dojeżdżać do szkoły z Ginostry byłoby trudno, nawet dojeżdżać na drugą stronę, do Stromboli.

Zimą bardzo często Ginostra jest odcięta od świata, bo tutejsze skały uniemożliwiają podpłynięcie statków podczas wysokiej fali. Kiedyś, jeszcze całkiem nie dawno, statki nie podpływały do przystani. Aby wsiąść na statek, trzeba było podpłynąć łodziami do statku, zacumowanego na morzu i po sznurowej drabinie wspiąć się na pokład. Teraz też czasem tak się dzieje przy większej fali...

Podczas naszej rozmowy pod dachem z trzciny zachodzi słońce... Gaetano namawia mnie na „quattro chiacchiere”, czyli pogaduszkę na tarasie mojego domu. Ja jeszcze wcześniej biegam po osadzie pstrykając wieczorne zdjęcia...

Przychodzi z butelką czerwonego wina. Gadamy o podróżach, o Sycylii. On ma bar w Messynie, ale teraz zamknięty, przez wakacje pracuje tutaj. Dostaję propozycję pracy w jego barze... Pijemy wino, gadamy, na szczęście dziś w barze poniżej jest cicho – może to skutek mojej interwencji u Gianluki?

Jest cisza, taka, jaką sobie tu wyobrażałam, jest ciemno, z lekka tylko migają światełka w barze, przepływa łódź i miga światłami. Gwiazd na niebie jest tysiące... Spokojny, ciepły, wymarzony wieczór... Gaetano żegna się i odchodzi, ja pakuję ostatnie rzeczy, sprzątam, patrzę w ciemność...

Zapamiętać jak najwięcej...

Opublikowano: 12 czerwiec 2012
Odsłony: 442

Najpierw w porcie spotykam Stefano, który już wraca do Mediolanu. Czeka na łódź, która ma go zawieźć do Stromboli. Pytam o cenę – 40 euro! Rany boskie! Szczęście, że Giovanna i Monica poradziły mi ten wodolot!

Mimo silnego wiatru w nocy, który nie dawał mi spać (bałam się, że aliscafo, czyli wodolot ominie Ginostrę...) - jednak przypłynął. Członek załogi, kiedy powiedziałam, że płynę na Filicudi mruknął: no nie wiem, czy zdążymy...

Postanowiłam się nie przejmować...

Opublikowano: 13 czerwiec 2013
Odsłony: 416