Dotarłam wieczorem do Palermo, jakaś zmęczona potwornie dzisiaj, może też i dlatego, że nie bardzo jak miałam zjeść obiad, czymś tam się zapychałam, ale ledwo dolazłam do mojego B&B. Zaraz potem wyszłam coś upolować i upolowałam kuskus i sklep spożywczy, więc mam prowiant na jutro, opchałam się tym kuskusem i teraz za to jestem przejedzona ;)

Z góry mówię, nie wiem jak będzie na Ustice z internetem, wydaje mi się - pewności nie mam - że w moim domu internetu brak, ale zobaczę jutro. Z pewnością coś gdzieś się da zorganizować, ale możliwe, że to będzie albo kafejka na czas, albo wifi w jakiejś knajpie, więc raz, dwa razy na dzień na szybko. Zobaczymy. Na razie bardziej mnie stresuje mój kurs nurkowy i już miałam masę pomysłów, jak się z niego wykręcić...

Nie będę pisać dużo, muszę zaraz się położyć i odpocząć przed jutrzejszym. Z rzeczy praktycznych: z portu w Milazzo na dworzec jedzie się autobusem nr 5 za 1,40. Pociąg do Palermo kosztuje 10.40 (chyba, że ktoś wybierze intercity za 19 euro, ale to nie ja). Pogoda ładna i ma być coraz ładniejsza;) Dobranoc :)

Opublikowano: 10 wrzesień 2015
Odsłony: 977

Zebrana, gotowa, czekam na śniadanie, potem idę do portu. B&B Politeama jest niedaleko. Bardzo miłe, skromne, niedrogie miejsce, dla takich, co szukają niedrogiego pokoju bez wodotrysków ;) Zapłaciłam 25 euro za noc, co prawda przez booking, ale zobaczymy jak wrócę do domu, będziemy próbowali współpracować, zobaczymy jakie mają normalnie ceny. 

No, to dzisiaj się zacznie ;) Giuseppe (właściciel mieszkania) tradycyjnie się nie odzywa, Jonathan napisał, żebym po przyjeździe przyszła do nich, to dalej oni pomyślą co ze mną zrobić. Hmmm, z portu do nich z walizką i plecakiem, to już wyczyn, idzie się równiutko cały czas ostro w górę... Damy radę ?!?

Aparat robi coraz większe sztuki, teraz dodatkowo źle otwiera się obiektyw, muszę za każdym razem pomóc mu palcem... Niedobrze...

Odezwę się jak się da ;)

Opublikowano: 11 wrzesień 2015
Odsłony: 828

Dwa lata temu płynęłam na Ustikę wodolotem Ustica Lines i byłam na wyspie koło 9 rano. Teraz Ustica Lines  nie pływa na Ustikę, dziwne… Został Siremar i przed południem jest prom, wypływa  o 9.30 i jest na wyspie o 12.30. Promem płynie się taniej, dłużej i ciekawiej ;)

Port w Palermo jest wielki, wypływając stąd trzeba mieć trochę czasu w rezerwie, tym bardziej, że bilety kupuje się poza portem, w biurze Siremar przy bulwarze. Ale w porcie kursują darmowe busiki i samochody, przewożące pasażerów na miejsce, skąd wsiadają na promy czy wodoloty. Jest to bardzo wygodne: wchodząc przez bramę pokazuje się bilet panom, którzy przydzielają busik, a ten dojeżdża prawie na sam prom.

Prom jest wielki, można siedzieć wygodnie na fotelach pod pokładem, ale na pokładzie jest ciekawiej, choć dziś problemem jest silny chłodny wiatr. Nie wiem ile jest stopni w cieniu, ale tutaj w cieniu jest po prostu chłodno a słońce nie grzeje bardzo mocno.  Morze nie jest tak bardzo wzburzone jak wczoraj, kiedy płynęłam z Saliny – wodolotem rzucało nieźle.

Dla tych, co pytają o imigrantów: byłam w Palermo bardzo krótko, nie chodziłam wiele po mieście, tyle, że dojechałam z dworca do Politeama i potem przeszłam do mojego B&B, potem poszłam zjeść, a rano przeszłam do portu. To co widziałam, nie odbiega od sytuacji sprzed dwóch lat. Imigranci byli i są, ale widzę raczej ludzi, którzy tu są od dawna, zadomowionych. Nic więcej nie zauważyłam, ani na dworcu ani w mieście ani w okolicy portu.

Fajnie jest patrzeć, jak powiększa się wyspa… Wcześniej jej wcale nie było, teraz wyraźnie widać jej kształt. Jak to będzie? Pytanie to mnie nurtuje, stresuje, niepokoi, ciekawi… Jeszcze 45 minut i wszystkiego się dowiem…

Opublikowano: 12 wrzesień 2015
Odsłony: 829

Mój nowy dom – boski! Mogę tu zostać na zawsze!!! Ale od początku:

Prom ku mojemu zaskoczeniu, zawinął nie do portu tuż pod miasteczkiem, ale po drugiej stronie wyspy… Najpierw to było super, bo jakby wycieczka dookoła wyspy, tyle że promem, ale potem pytani e – jak się stąd dostać do miasteczka? Byłam tutaj 2 lata temu, nad przystanią jest cmentarz, wiem, że to daleko. No cóż, trzeba będzie zapłacić komuś, ciekawe ile. Wychodzę, idę przystanią, oczywiście są tu ludzie, namawiający do wynajęcia mieszkania, rozdają ulotki, wizytówki. Ktoś mnie pyta, czego szukam, mówię, że muszę się jakoś dostać do miasteczka. Mówi – nie problem, i prowadzi do furgonetki. Widzę, że wiezie gości do hotelu, ciekawe ile to będzie kosztowało. Dojeżdżamy do hotelu dokładnie naprzeciwko Ustica Diving. Pytam, ile, on  mówi – nie, nic, drobiazg! Pyta, czy nie potrzebuję mieszkania, mówię, że nie, że ja do Jonathana. A, ok.!

Idę więc do mojego centrum nurkowego Ustica Diving, Jonathan na mnie czeka. Wypełniamy dokumenty, pytam, czy mieli już starszych kursantów niż ja. Mówi, że tak, i w ogóle wiek to nie problem. No i mówi, że wyglądam na zdeterminowaną… Jak on by wiedział, jaką bym miała ochotę się wycofać! Jonathan przygotowuje duży kosz ze sprzętem dla mnie, buty, płetwy, kamizelkę i całą masę różnych strasznych rzeczy. Pyta, czy podręcznik po angielsku będzie OK… Mówię, że wolałabym po włosku, i tu problem, bo po włosku … nie mają… Coś tam ponoć mają po polsku, ciekawe. OK., ja po polsku chętnie, ale terminologia włoska też mi potrzebna, no bo przecież oni będą do mnie mówić po włosku… Jonathan mówi, że zaczynamy jutro, no, myślałam, że dzisiaj. Umawiamy się na 18, wtedy dostanę materiały i program na jutro. No, to będę się dalej bać, myślałam, że jak zacznę, to potem będzie z górki…

Idę do mojego nowego domu, jak przyjdę, mam zadzwonić do Giuseppe (Pino). Dzwonię, Pino mówi, że mam wejść na górę, tam jest klucz, mam sobie otworzyć. Tak robię, i staję jak wryta. Wiedziałam, że ten dom mi się spodoba, ze zdjęć na airbnb, ale nie wiedziałam, że jest tu tak ładnie, i że to wszystko moje!!! Na pierwszym piętrze mam kuchnię z balkonem i kanapką. Wyżej jest sypialnia i dwie łazienki. Wszystko ślicznie pomalowane na morskie kolory, ozdobione różnymi drewnianymi i ceramicznymi szczegółami. Opowiedzieć trudno – kiedy będzie to możliwe, załączę zdjęcia. Jest tu na górze klimatyzacja, na dole wiatrak, ale otworzyłam balkon i tak jest OK. Jest telewizor, pewnie go nie włączę. Wifi coś pokazuje, ale nie wiem, czy to wifi z tego domu – jak spotkam Pina, zapytam – czy jakieś okoliczne. Podobno po tych kryzysach pogodowych Internet tu marnie działa. Jakoś damy radę.

Oczywiście, moje zachwycanie się domem, rozpakowywanie, układanie rzeczy na miejsce trwało tak długo, że pozamykali wszystkie sklepy. Wyszłam coś kupić, wróciłam z niczym. Ale nie problem, bo odrobinę prowiantu przywiozłam z Palermo i jeszcze z saliny, a tu znalazłam oliwę i ryż. Więc ryż z cukinią i tuńczykiem i jestem po obiedzie… Po południu uzupełnię zapasy.

Reasumując: gdyby nie ten nieszczęsny kurs, byłoby po prostu idealnie ;)

Opublikowano: 12 wrzesień 2015
Odsłony: 826

No dobra, dostałam na pendrivie filmy instruktażowe po polsku i uczę się… W przerwach między nauką porobiłam zakupy na kilka dni, pochodziłam po miasteczku. Pierwsze zajęcia z dziewczyną z Wenecji, Arianną mam jutro o 15.30. Więc przynajmniej nie muszę się stresować, że zaśpię ;) Rano pewnie pójdę na jakąś przechadzkę i popływam. Mam się nic nie bać, pierwsze zajęcia będą na luzie, niegłęboko, będę się uczyć co jest do czego i po co. Oczywiście, oglądam filmy instruktażowe i pewnie, że się boję, no bo to dokręć, to przymocuj, z tej strony, nie z tamtej, oddychaj jak trzeba bo jak nie to … Jak ja to opanuję w cztery dni??? No bo skoro dziś nie miałam zajęć, to zostają cztery dni, i oni mnie chcą tego wszystkiego w cztery dni nauczyć??? No dobra, ich problem w sumie ;)

A ja tak tu piszę, i piszę, tylko że nie wiem, kiedy to wyślę. Pytałam, gdzie tu jest Internet Point, czyli kawiarenka, no bo skoro Pino się nie pokazuje, to może na początek tak. Skierowali mnie do pobliskiego hotelu. Hm, myślałam, że  w hotelu to oni mają własny internet dla własnych gości. Ale okazuje się, że mogłabym korzystać i to darmo, gdyby … gdyby działał. Po ulewach wszystko przestało działać i nie wiadomo, kiedy na nowo zacznie… No to ja tak tutaj sobie piszę, zdjęcia przygotowuję, a wyślę jak się da. Ok., to był przerywnik, teraz oglądam drugi film…

Opublikowano: 12 wrzesień 2015
Odsłony: 842

Zebrałam się, żeby pójść na wycieczkę, ale zaszłam do hotelu, no i pojawił się internet, dlatego jak najszybciej się dało dodałam wpisy i nawet zdjęcia i odpowiedziałam na najważniejsze pytania na portalu. Jeśli o kimś/czymś zapomniałam, proszę o wybaczenie. Zobaczymy, czy już tak normalnie internet będzie. Chcę przed południem pójść na wycieczkę, pewnie po drodze się wykąpać, zdążyć wrócić do domu tak, żeby jeszcze zjeść obiad nie w ostatniej chwili przed pierwszą lekcją, którą mam o 15.30. Więc zostawiam netowanie, a dopo!

(później)Ponieważ moje szkolenie nurkowe zaczynam o 15.30, przed południem wybrałam się na wycieczkę. Na mapce wyspy jest zaznaczone kilka trasy spacerowych, wybrałam trasę wybrzeżem południowym od miasteczka na zachód, do latarni morskiej. Po drodze zeszłam do jednej zatoczki i szybko wykąpałam się, znów przeciekająca maska utrudniła mi cieszenie się z pływania. Na szczęście na kurs dostanę pożyczoną maskę. Wczoraj oglądałam filmy instruktażowe i dodatkowo się zestresowałam, bo pokazywali, jak pod wodą się zdejmuje i opróżnia maskę. Dziękuję bardzo za takie atrakcje! Ja pływając, nad powierzchnią mam z tym problem, a co dopiero pod wodą!

W ogóle stwierdziłam, że mój błąd, to fakt, że nie potrafię się zatrzymać. Kiedy zrobiłam dwa lata chrzest morski, powiedziałam: udało się, więc zrobię kurs. A właściwie to dlaczego? Czy nie mogłam na tym poprzestać? Udało się, widziałam to co tam się dzieje pod wodą, zrobiłam coś, czego większość ludzi nie robi. I powinno mi to wystarczyć. A ja się uparłam na kurs… Przecież nie mam zamiaru potem nurkować! Po co mi to było? Ale jak się powiedziało A…

Teraz muszę o tutejszej zwyczajowej porze zjeść obiad, żeby nie nurkować z pełnym żołądkiem, ani też na głodnego. Czyli za chwilę… Pino się nadal nie pojawił. Mieszkam w jego domu ale go nie znam, no i przecież muszę mu zapłacić…

Opublikowano: 12 wrzesień 2015
Odsłony: 856

Moja pierwsza lekcja nurkowania już za mną. Na początku naprawdę myślałam, że się poddam. Dwa lata temu było inaczej, przede wszystkim ten Chrzest morski to było 0 odpowiedzialności za cokolwiek co robię, czyli nic zupełnie prócz oddychania nie musiałam umieć ani pamiętać. Tutaj co prawda cały czas z Arianną, która mnie uczy, musiałam robić to, co mi kazała robić. Włącznie ze zgubieniem ustnika i oczyszczeniem maski… Ale już na samym początku problemem było, jak poprzednio, utrzymanie równowagi w wodzie – nogi ciągnęły do góry i koniec. Wtedy to była trochę atrakcja, teraz cały czas miałam świadomość, że się uczę i mam się nauczyć, więc to stresowało. A jeszcze wcześniej – Arianna pokazała mi wszystko, jak przygotować butlę, kamizelkę, jak to wszystko spiąć ze sobą i tak dalej. Ale to na razie teoria, widziałam, ale co z tego zapamiętałam? Co najpierw, co potem, co zapiąć gdzie, co gdzie przykręcić… Gdybym miała na to tydzień, dwa, to pewnie bym się tak nie stresowała, ale cztery dni?

Potem zeszłyśmy na dno, miałam świadomość, że jesteśmy niezbyt głęboko, jak w głębokim basenie. Uklęknęłyśmy na dnie (a mnie wciąż wywalało, wciąż mi nogi ciągnęło do góry, a ona mi pokazywała, jak zdecydowanym ruchem utrzymać równowagę. Na początku miałam też wrażenie, że oddycha mi się trudniej niż wtedy, wtedy w ogóle nie sprawiało mi to trudności. Ale o dziwo, z wyjęciem ustnika z ust, a nawet udawaniem, że go zgubiłam, nie miałam problemu, myślę, że podziałały próby pływania pod wodą w basenie. Tak samo ćwiczenie podania powietrza: nurek ma dwa ustniki, drugi jest awaryjny, jeśli towarzyszowi zabraknie powietrza, daje znak i odrzuca własny, a bierze ustnik z powietrzem kolegi. Najpierw Arianna skorzystała z mojego, to nie było dla mnie nic do roboty, ale potem ja wyplułam mój i złapałam jej ustnik, początkowo nie umiałam go wyjąć, bo nie ćwiczyłyśmy na powierzchni jak się to robi, ale potem się udało. Gorzej, kiedy przyszła pora na opróżnianie maski z wody – na dnie… Myślę, że głównie nie bardzo rozumiałam o co chodzi, ale jak zalałam sobie oczy i nos wodą, myślałam, że to koniec nurkowania. Jakoś tam z tego wyszłam, ale ona kazała powtarzać i powtarzać, pokazywała mi o co chodzi, i zrozumiałam, że trzeba mocno dmuchnąć nosem, żeby wypchnąć wodę z maski razem z powietrzem. I to zadziałało. Tak będę sobie radzić z moją przeciekającą maską, póki nie kupię sobie nowej.

Potem zaczęłyśmy pływać, i tu też problem, bo moje pływanie żabką tam nie wychodzi, trzeba bardziej działać nogami, tego w ogóle nie umiem robić (ruszać nogami z płetwami). I do tego regulowanie pozycji za pomocą dodawania i ujmowania powietrza z kamizelki. Bo kto nie wie, nurek ma na sobie prócz butli, taką kamizelkę dmuchaną. Kiedy się do niej nadmucha powietrza z butli, nurek się wynurza, a kiedy się wypuści, nurek opada. A żeby pływać na właściwej wysokości nad dnem, trzeba to robić bardzo delikatnie, trochę dodać, trochę ująć, tego nie mogłam opanować, do tego ja mam antytalent do wszelkich pilotów, a to wyglądało jak pilot i wciąż zapominałam, który przycisk służy do dodania, a który do ujęcia powietrza (czyli który powoduje opuszczenie się a który płynięcie do góry). I jeszcze, właśnie delikatnie, bo skutek nie jest natychmiastowy, jak się naciśnie za silnie, to nie od razu, ale po chwili leci się w górę albo w dół.

Muszę przyznać, że nastrój miałam od początku na nie… To nie był ten entuzjazm sprzed dwóch lat, teraz cały czas: po co mi to, ja nie chcę, i tak dalej. Ale pod koniec, choć byłam naprawdę już bardzo zmęczona i chciałam, żeby to się skończyło wreszcie, chyba zaczęłam odnajdywać w tym jakąś przyjemność, choć wciąż nie taką, jak wtedy... Muszę przyznać, że Arianna była wspaniała, dodawała mi odwagi gestami, minami, pokazywała, że jest fajnie, że mamy się dobrze bawić, chwaliła… Gdyby to był ktoś inny, robił to w sposób mniej sympatyczny, to być może zażądałabym, żeby dać sobie spokój… Ona mnie wciąż pytała, czy jest OK., w końcu musiałam odpowiedzieć, że tak… Trochę ryb pływało dookoła nas, pewnie się zastanawiały, co my wyprawiamy…

Kiedy wynurzyłam się, byłam skonana, ale Arianna mnie bardzo chwaliła, szczególnie za te ćwiczenia z ustnikiem. Teraz dostałam podręcznik (po włosku), ale to chyba ten sam tekst co te filmy, które już dwa razy obejrzałam. Mam na jutro się tego nauczyć i wypełnić ćwiczenia. Najpierw płyniemy na nowe nurkowanie/tortury o 15.30, będę musiała sama przygotować sprzęt pod jej okiem,  a potem wieczorem spotykamy się na teorię. O ile zrozumiałam, jutro jeszcze mam lekcję z Arianną, a potem dwa dni lekcję z innym instruktorem, nie pamiętam teraz imienia, chyba Tonino? No i tylko sobie mówię: jeszcze tylko trzy lekcje i koniec… Miejmy nadzieję, że jakoś to przejdę, nawet jeśli mi nie dadzą licencji, to nic, nie problem, byle się nie poddać… No, to teraz Internet, a potem do nauki…

Opublikowano: 12 wrzesień 2015
Odsłony: 1084

Uczyłam się pilnie wieczorem, potem rano. A potem poszłam na wycieczkę, wg mapki, ścieżka spacerowa przez las. Powinna być dużo wyżej – grzbietem wyspy – z pięknymi widokami, ale za to dużo krótsza niż wczorajsza, w pewnym miejscu można zakręcić i pójść z powrotem inną drogą (lub też pójść dalej i wejść na drugie wzniesienie). Chciałam właśnie pójść, zakręcić i wrócić, wzięłam tylko soczek i pół litra wody, nie wzięłam kostiumu. Droga bardzo przyjemna, choć w górę, ale łagodna i ocieniona. Widoki piękne. Po drodze na jakby łące grobowiec z epoki brązu. Potem doszłam do nieładnego ogrodzenia z drutem kolczastym, za nim wielki biały balon, widoczny z wielu punktów wyspy. To chyba stacja meteorologiczna. Wzdłuż ogrodzenia idę dalej, tu ścieżka zakręca w lewo, w dole (na wprost, nie w lewo) widać to drugie wzniesienie, gdzie nie chcę iść, a jeszcze dalej – latarnię morską, gdzie byłam wczoraj. OK., no to skręcamy w lewo. I nagle wychodzę na drogę, droga prowadzi w górę lub w dół. Jako, że chcę zakręcić i pójść  z powrotem, idę w górę, choć nie uśmiecha mi się spacer drogą. Ale ścieżki tu żadnej nie widać. Po pewnym czasie droga kończy się bramą obserwatorium… Jak ja tego nie lubię! Teraz schodzę tą drogą, chcę w takim razie wrócić na moją ścieżką i pójść nią z powrotem, choć wolę zawsze wybierać inną trasę powrotu. Ale idę w dół betonową drogą i jakoś nie widzę mojej ścieżki, którą przecież tu zeszłam! Po chwili już jestem dużo niżej, droga prowadzi cały czas w dół, pod to drugie wzniesienie i nie widać od niej żadnej ścieżki spacerowej, czasem tylko drogi prywatne do posiadłości!

No cóż, z małej przechadzki zrobiła się porządna wycieczka, no bo co mi pozostaje – wiem, że tam gdzie latarnia morska, jeździ autobus. Czyli najbezpieczniej iść dalej do latarni… Dochodzę do skrzyżowania, idę drogą, ale szybko orientuję się, że jest to droga wyżej położona niż ta, którą jeździ autobus no i nie wiem gdzie nią dojdę… W dole widzę morze, ale pomiędzy mną i morzem są prywatne działki no i nie ma nikogo, kto by mi pokazał, gdzie skręcić… Wybieram jedną udeptaną drogę, która wydaje się prowadzić do morza, ale po chwili wchodzę na czyjeś podwórko, do tego nikogo tu nie widzę… Trochę wkurzona znów wracam do drogi. Jestem absolutnie zdecydowana zapytać kogoś, kogo pierwszego zobaczę, wręcz zatrzymać jakiś samochód, kiedy w oddali widzę autobus! Co prawda jedzie nie moją drogą, tylko inną, do której ta moja dochodzi, ale w takim razie już nie muszę nikogo o nic pytać. Kieruję się w dół, po kwadransie docieram do latarni morskiej, za chwilę siedzę na przystanku. Chciałabym bardzo, żeby autobus przyjechał z przeciwnej strony niż wczoraj, bo tu jest tak zabawnie, że autobusy jadą w kółko w prawo lub w lewo ;) Czyli, jeśli się jedzie do miasteczka, można wsiąść w każdy. Wczoraj jechałam w prawo, dziś poproszę w lewo! No i jest, dokładnie tak jak chciałam! Mijamy wiele zatok, plaż, myślę, że jutro lub pojutrze zamiast chodzić po prostu wsiądę w autobus i przyjadę do którejś z nich. Trzymam 1,50 E na bilet, wczoraj kierowca przyjął pieniądze po dojechaniu na miejsce, ten jednak mówi, że nie ma biletów – należało kupić w barze… No cóż, głupio, nie wiedziałam! W takim razie muszę kupić dwa bilety, żeby nie jeździć na gapę J

Teraz już tylko obiad (gotuję sobie codziennie makaron na zmianę: z tuńczykiem, z pesto lub z gotowym sosem do pasta alle sarde. Na deser brzoskwinie, do picia odrobina białego wina… Po obiedzie rozwiązywanie zadań w podręczniku. Myślę, że wiele spraw zrozumiałam, zobaczymy co wyjdzie w praktyce. Jakby nastawienie mam ciuteniek bardziej pozytywne, ciekawe…

 

Opublikowano: 13 wrzesień 2015
Odsłony: 1102

Do drugiej lekcji podeszłam jakby z mniejszą rezerwą, ale zaraz dostałam w kość: niestety, chyba jeszcze gorzej trzymałam równowagę pod wodą niż wczoraj. Jeśli w ogóle można to nazwać jakąś równowagą… Bałam się wszelkich ćwiczeń związanych z oddychaniem, a tymczasem te zrobiłam bez problemów (choć ze strachem), a to co moje ciało wyprawia pod wodą, to po prostu strach… Myślałam, że dziś będzie lepiej, a wcale pod tym względem nie było. Miałam wrażenie, że butla mi się kiwa na plecach, obracało mnie na wszystkie strony, i oczywiście, to powodowało, że bardziej się męczyłam i stresowałam. Kiedy wreszcie, z ogromnym trudem, Arianna usadziła mnie na miejscu, obciążyła dodatkowo kamieniami, które mi włożyła do kieszeni kamizelki, miałam dość, a wszystko co trudne było dopiero przede mną. Tym razem ćwiczyłyśmy nie tylko lekkie zalanie maski, ale całkowite jej zalanie, a nawet zdjęcie maski z twarzy na całą minutę! Strasznie się tego obawiałam, bo woda w nosie to był zawsze mój problem. Tymczasem udało się! A podobno wiele osób właśnie z tym ma problemy… Zrobiłyśmy jeszcze trochę różnych tego typu ćwiczeń (co się może stać pod wodą i jak sobie z tym dać radę), a potem „poszłyśmy popływać”. Pływanie w płetwach to coś, czego kompletnie nie potrafię. Arianna uczyła mnie, jak utrzymać się we właściwej pozycji, jak niwelować zmianę wysokości. Oczywiście, pływałyśmy między rybami, było tam naprawdę ładnie, tylko że ja musiałam cały czas pilnować mojej instruktorki, widzieć ją, rozumieć, co ona chciała. Zeszłyśmy niżej, i jeszcze niżej, trzeba było często zaciskać nos i dmuchać w niego żeby zniwelować różnicę ciśnienia. Nie jest łatwo utrzymać się na właściwej wysokości, tak, żeby nie opadać na dno lub też nie lecieć w górę. Trzeba to dodawać, to ujmować powietrza, ale z czuciem, bo to nie działa natychmiast, a za chwilę albo opadam na dno, albo wzbijam się w górę, i tak na okrągło.

W końcu komenda, w górę. Zrozumiałam z podręcznika, że wynurzając się lepiej to robić płynąc ku powierzchni niż dodając powietrza, żeby nie działo się to za szybko. Potem jeszcze było ćwiczenie zdjęcia kamizelki w wodzie… Znów wyszłam z wody ledwo żywa, to jest ciężka praca! Potem Arianna razem z drugim instruktorem ustalili, że lepiej będzie, jeśli dostanę licencję, uprawniającą mnie do pływania z instruktorem, czyli nie taką, która dałaby mi prawo do pływania z kimś innym. Rany, pewnie, że tak! Ja i tak wątpię, żebym kiedykolwiek skorzystała z tej licencji, ale gdyby, to tylko tak! Przecież zdaję sobie sprawę z tego, że jeszcze się nic nie nauczyłam. Może dwa tygodnie, kto wie, może to by coś dało, ale cztery dni? Ale nawet jeśli na koniec stwierdzą, że jednak nie mogę dostać licencji, to absolutnie nie problem! Dla mnie każda lekcja pod wodą to zwycięstwo…

(Później) Lekcja teorii – testy – poszły doskonale, na 100 %... Jutro nurkowanie wcześnie, o 8.45. Czyli, szybko będę to mieć za sobą ;)

Opublikowano: 13 wrzesień 2015
Odsłony: 1058

Właśnie wróciłam z wagarów… No, tak naprawdę, to nie są to prawdziwe wagary, bo dostałam nakaz odpoczynku. Mam problemy z błędnikiem, cały czas wydaje mi się, że płynę na łodzi. Zgłosiłam to na wszelki wypadek Jonathanowi, a on zaproponował właśnie to, dziś odpoczywam, jutro jeśli to minie, lub się zmniejszy, zrobimy ostatnie nurkowanie, do licencji jaką mam dostać to wystarczy. Do tego dziś morze jest wzburzone, więc tym bardziej woleli mnie zwolnić w tej sytuacji.

A więc najpierw porobiłam zdjęcia łodziom, wypływającym na nurkowanie, potem poszłam do baru spróbować kawowej granity (mocna jak nie wiem!) a potem pojechałam autobusem na plażę, to tak w teorii: zapytałam kierowcy, czy dojadę do zatoki, która wczoraj mi się bardzo spodobała z okien autobusu, Cala Sidoti. Kiedy autobus był przy tej zatoce, wstałam, ale kierowca się nie zatrzymał, pojechał dalej. Ja, jak to ja, nie poprosiłam, żeby się zatrzymał, pojechałam dalej, prawie okrążając wyspę. W końcu jednak zdecydowałam się poprosić, no bo wrócić do miasteczka byłoby bez sensu. I to  w końcu wyszło bardzo dobrze, bo autobus wjechał dużo wyżej, a ja stamtąd zeszłam w dół, mijając bardzo ciekawe miejsca i piechotą doszłam do Cala Sidoti. Tu wczoraj widziałam kąpiących się ludzi, dziś nie było nikogo. Z jednej strony było napisane: Benvenuti in Cala Sidoti (czyli witamy…), a z drugiej: Divieto di balneazione, czyli zakaz kąpieli. No i jak to mam rozumieć? Zakaz z jednej strony, czy z obu? A ci ludzie co się kąpali? Na mapie zaznaczone są tutaj plaże. To o co chodzi? Zeszłam do zatoczki z tej strony, gdzie było napisane Benvenuti… Oczywiście, kamienie, lawa, głazy, żadnego tam piaseczku. Najpierw spenetrowałam dno, ta zatoczka jest otoczona głazami, dlatego tutaj morze jest dość spokojne. Zobaczyłam, gdzie jest trochę głębiej, wzięłam maskę, fajkę, a potem wróciłam jeszcze po aparat, bo były tam i ryby, i jakieś rośliny, więc popływałam sobie filmując – to jest to, co mi się podoba najbardziej. Gdybym nauczyła się nurkować tak, żeby móc pływać spokojnie i filmować podwodny świat, to by to miało sens, a tak to jest sztuka dla sztuki… Kiedy biorę maskę, fajkę i aparat, czuję się dobrze i mogę tak pływać godzinami…

Potem wyszłam z wody, zjadłam coś tam, odpoczęłam i potem zamiast czekać na autobus na przystanku, poszłam dalej, no bo skoro autobus się zatrzymuje na żądanie, to po co siedzieć? Doszłam do zatoki przy wieży Torre dello Spalmatore, tej, którą było widać spod latarni, czyli znów doszłam do końca wyspy, no, zaczynając oczywiście od miejsca, w którym wysiadłam z autobusu. Autobus przyjechał akurat, kiedy byłam przy przystanku.

Teraz odpocząć, potem zjeść, przestudiować drugi rozdział podręcznika, zrobić testy, obejrzeć jeszcze raz film. O szóstej wieczorem mam się pojawić w Ustica Diving, gdzie znów będę robić testy z teorii. Mam wrażenie, że świat już tak nie buja (wcześniej sprawdzałam, czy lampa się nie rusza, bo myślałam, że to może podziemne wstrząsy…). Ciekawe, bo nigdy nie miałam choroby morskiej ani tego rodzaju problemów. Jeśli to naprawdę minie, to nie problem, będzie można to odczucie dodać do życiowych doświadczeń…

Opublikowano: 14 wrzesień 2015
Odsłony: 1249

Dziś wieczorem miałam znów lekcję teorii, tym razem z instruktorem, Antonio. Właściwie to lekcja polega na sprawdzeniu testu, jaki zrobiłam po przerobieniu drugiego rozdziału w podręczniku, a potem jest quiz, który robię przy nim. Tym razem nie było na 100 %, ale i tu i tu był jeden błąd. Ogólnie, OK. Jutro mam z Antoniem nurkowanie o 11.15 i co by się nie działo, nie wykręcę się. Motywuje chyba najbardziej fakt, że to ostatni raz, a więc jak się zacznie, to po godzinie się skończy i będzie po wszystkim! :) O ile rozumiem, to chyba nie będziemy ćwiczyć różnych strasznych przypadków, tylko po prostu nurkować, starając się opanować równowagę i właściwą wyporność. I znów mam do opanowania kilkadziesiąt stron... Mam zamiar to zrobić dobrze. Teoria mi wychodzi, w praktyce się gubię, myślę, że gdybym miała dużo więcej czasu, to bym się tego nauczyła, ale myślę, że na tym kursie zakończę moją edukację nurkową ;)

Jednak już teraz wiem, że  przede wszystkim nauczyłam się opanowywać problemy z oddychaniem, zalaniem maski i rurki, a to mi się ogromnie przyda przy snorkelingu - to mnie naprawdę bardzo cieszy. Nauczyłam się też czegoś sama o sobie - ciekawe, człowiek się uczy zawsze... Zaraz wracam do nauki... Boję się tylko, że nie zdążę poznać jeszcze jednej części wyspy, no bo przed południem nurkowanie, po południu jeszcze teoria i potem dokumenty (o ile zaliczę). A potem kupić bilet, bo pojutrze o 6.45 (!!!) wypływam...

Opublikowano: 14 wrzesień 2015
Odsłony: 765

Teoretycznie przygotowana jestem nieźle (choć brak filmiku po polsku do III rozdziału, który teraz mam opanować sprawia, że nie wszystko jest jasne – nie znam terminologii morskiej, prądy i takie sprawy, no cóż, mogłam dostać materiały po angielsku i ciekawe, co bym wtedy zrobiła. Problemy z huśtaniem się świata prawie zupełnie minęły, podejrzewam, że jeśli cokolwiek odczuwam nie tak, to jest to sprawa nerwów. Staram się podejść do sprawy na luzie, bo nic nie może się wydarzyć. Nawet, jeśli dziś będę miała takie problemy jak miałam z Arianną, i Antonio stwierdzi, że nie zasłużyłam na licencję, no to co?!? Po prostu nic. Oczywiście, chciałabym wypaść choćby trochę lepiej niż do tej pory. Bardzo, bardzo bym nie chciała, żeby dziś znów miały być przerabiane jakieś straszliwe ćwiczenia ze zdejmowaniem maski i sprawdzaniem, czy się nie utopię ;) Chciałabym, żeby dzisiejsza lekcja polegała po prostu na pływaniu pod wodą i obserwowaniu tego co tam się znajduje, oczywiście, wiem, że główne zadanie to utrzymać właściwe wyważenie, tzw wyporność neutralną, nie kręcić się w wodzie jak bąk i nie męczyć się z utrzymaniem równowagi, bo to najbardziej mnie stresuje: podręcznik mówi, że należy wszystko robić spokojnie i nie męczyć się, a jak to zrobić, kiedy utrzymanie równowagi pod wodą, przywołanie do porządku nóg uciekających w górę, nie dawanie się przewrócić przez butlę i tak dalej jest takie strasznie męczące, że po kilku minutach chciałabym wyjść na powierzchnię… Ciekawe, bo zauważyłam, że po początkowych problemach (które trwają nie wiem ile, ale nie minutę czy dwie, tylko chyba z 10 minut co najmniej) kiedy jestem strasznie wyczerpana, oddycham ciężko i tak dalej, potem wszystko robi się łatwiejsze i zaczynam oddychać spokojniej. 

To będzie ostatnia lekcja. Więc za 20 minut wyruszymy, potem wpadnę do wody na plecy, zanurzę się, powalczę, a godzinę później będzie po wszystkim. Antonio choćby się wkurzał, nie da mi się utopić. Potem już tylko zdanie ostatniej teorii i koniec!!! A więc, skoro już dwa razy zanurkowałam i żyję (z moim nurkowaniem 2 lata temu będzie to trzy razy), to  ten ostatni raz po prostu zrobię od początku do końca. No to na razie, odezwę się po powrocie!

Opublikowano: 15 wrzesień 2015
Odsłony: 759

No i co? Po tych wszystkich marudzeniach, lamentach, niepowodzeniach, depresyjnych nastrojach nareszcie dzisiejsza lekcja była czymś fantastycznym! I to nie dlatego że ostatnia, nie, skoro nie chciałam, żeby się skończyła… Dziś praktycznie wszystko poszło dobrze, i niech mi ktoś powie, dlaczego? Widziałam, że Arianna miała niepewną minę, kiedy powiedziałam, że nareszcie było super, no ale co miałam powiedzieć? Z pewnością to nie jej wina, że poprzednie nurkowania wychodziły mi marnie. Może ten dzień przerwy pomógł, może właśnie to poczucie, że to już ostatni raz, i nie mam nic do stracenia, może umiejętności instruktorskie Antonia? Może byłam lepiej wyważona, może butla była lepiej przymocowana – zresztą, kto to wie. Po zanurzeniu zeszłam bez problemu na dno, nie fikałam koziołków, nie walczyłam ze swoim ciałem. Uklęknęliśmy naprzeciwko siebie, Antonio pokazywał mi, co mam robić. Potem były ćwiczenia: wyjąć ustnik z ust, chwilkę popuszczać bąbelki ustami, potem włożyć go na nowo i opróżnić z wody. Bez problemu. Potem nalać wody do maski i opróżnić ją. Nie lubię, ale też, bez problemu to zrobiłam.

A potem było fantastycznie – poszliśmy pływać! Antonio pokazywał mi jak utrzymywać się w pozycji poziomej, jak pływająca ryba. Nie umiem zupełnie używać płetw, dlatego sporo wysiłku włożył w pokazywanie mi, jak bardzo delikatnie nimi wiosłować. I pływaliśmy między rybami, wśród podwodnych roślin,  puszczających jak my bąbelki… Z niektórych szła w górę po prostu fontanna bąbelków! Ryby pływały nad nami, pod nami, obok. Wiem, że nie należy dotykać podwodnego świata bo można coś uszkodzić, więc choć bardzo chciałam pogłaskać rybę, jednak się powstrzymałam. Oczywiście, nie potrafię powiedzieć, jakie to były ryby – malutkie, ciemne, całym wielkim stadem, jak ciemne gwiazdki na niebieskim niebie, duże, srebrne, kolorowe różnej wielkości. Antonio znalazł czerwoną rozgwiazdę, położył mi ją na czole (hm, nie dotykać…). Była malutka meduza, były jakieś malutkie pomarańczowe rybki na kamieniu, pokazał mi je, ale nie wiem co to było. To pływanie było jak mój morski chrzest dwa lata temu, śmiałam się pod wodą, rozglądałam. Pływaliśmy między ogromnymi głazami pokrytymi glonami, wpływaliśmy niżej i wyżej, a ja dodawałam odrobinkę powietrza jak było trzeba i znów – nie miałam z tym problemu, nie jak poprzednio, że wciąż coś było źle. Antonio pomagał mi bardzo delikatnie, czasem lepiej ustawił mi butlę, żeby mnie nie przewracała, czasem odrobinkę podciągnął wyżej, pokazywał, kiedy dodać powietrza lub (częściej) chwalił, kiedy robiłam to z własnej inicjatywy. Pamiętałam nawet o sprawdzaniu zużycia powietrza na manometrze, choć jak by mnie za chwilę zapytał, ile było, to z pewnością bym nie pamiętała.

Było mi tam tak dobrze, czułam się szczęśliwa, i naprawdę, nie chciałam, żeby się skończyło, naprawdę, szczerze, nie dlatego, że wiedziałam, że to już koniec, nie po prostu chciałam tam jeszcze być... Kiedy Antonio poprowadził mnie w okolicę łodzi i widziałam, że zaraz wypływamy, chciałam zaprotestować, no ale co robić, trzeba to trzeba. Na koniec zrobiliśmy ostatnie ćwiczenie: musiałam udać, że nie mam powietrza, dać mu znak, wziąć jego ustnik awaryjny i przez niego oddychać. Tak zrobiłam. Wtedy wzięliśmy się za ręce i wypłynęliśmy na powierzchnię. Tutaj musiałam ustami nadmuchać kamizelkę, no bo skoro niby nie miałam dość powietrza, to (teoretycznie) nie dało się tego zrobić z butli. Więc dmuchałam jak mogłam energicznie, ale kamizelka się nie nadmuchiwała wystarczająco, więc następny etap ćwiczenia: zrzucić pas z ciężarkami. Poprzednio nie mogłam go odpiąć, a dziś bez problemu – odpięłam, zrzuciłam i już byłam bez problemu na powierzchni. Potem zdjęłam w wodzie kamizelkę – znów bez problemu  - oddałam ją Jonathanowi na łodzi, z radości zaczęłam pływać dookoła łodzi. Trochę poszalałam, a potem, po wyjściu na łódź uściskałam Antonia.

Nareszcie, nareszcie to na co się ważyłam ma sens! Nie chodziło mi o to, żeby zyskać licencję, żeby móc naprawdę nurkować, nie bardzo sobie to wyobrażam, bo niby, jak, z kim, gdzie. Chodziło mi o to, żeby zrobić ten kurs tak, jak bym była na obozie nurkowym – korzystając z tego, że za każdym nurkowaniem zobaczę podwodny świat. I do dzisiaj coś tam dookoła mnie było, ale ja byłam zbyt zestresowana, zbyt wiele miałam problemów, żeby go rzeczywiście widzieć. Dziś korzystałam z tego co było wokół mnie, brałam garściami, cieszyłam się, śmiałam, pokazywałam co widzę. Czyli – nareszcie jest tak, jak miałam nadzieję, że będzie, szkoda tylko, że to koniec (hehe, pewnie mi nie wierzycie że to mówię!!! ;)

Opublikowano: 15 wrzesień 2015
Odsłony: 1039
Opublikowano: 15 wrzesień 2015
Odsłony: 1066

Zapomniałam jeszcze opowiedzieć (z wrażenia!) jak spędziłam ostatnie popołudnie na Ustice. Po moim "zwycięskim" nurkowaniu, uśmiechnięta od ucha do ucha wybrałam się (po zjedzeniu obiadu oczywiście) na spacer na wysokie wzgórze, wznoszące się nad miasteczkiem. Znajduje się tam forteca z XIX wieku z piękną starą armatą oraz skalne domy sprzed naszej ery, a także bardzo bardzo stare grobowce. Wycieczka wymaga wspinania się wciąż w górę, ale nie jest daleka, więc zziajana, spocona ale wciąż szczęśliwa mogłam niedługo spojrzeć na świat z wysoka. Poniżej zdjęcia z tej wycieczki.

Opublikowano: 15 wrzesień 2015
Odsłony: 804

Za 15 minut odpływa mój wodolot do Palermo. Wypływam z Ustiki szczęśliwa, zadowolona. Gdyby nie wczorajszy dzień, wczorajsza piękna, udana lekcja z Antoniem, nie miałabym takiego nastroju. Główny cel tej podróży to kurs nurkowy, nie ten papierek (czy plastikowy kartonik) z uprawnieniami, które pewnie nigdy mi się do niczego nie przydadzą, ale nurkowanie, którego przyjemność poznałam dwa lata temu. Marzyłam o tym, żeby to powtórzyć i taki był cel tej podróży, tego kursu. Początkowo zamiast przyjemności były niepowodzenia i stres. Fakt, ze stresem zaczęłam, miałam wrażenie, że popełniłam błąd chcąc powtórzyć coś, co samo w sobie było niepowtarzalne, że psuję wspomnienie. Ale w końcu się udało! Oczywiście, można powiedzieć, że mogło mi się tak udać cztery, pięć razy, pewnie, że byłoby sto razy lepiej, ale ja się cieszę tym co mi się udało, wystarczy.

Różne myśli mi chodzą po głowie – a jakby tak jednak za jakiś czas uzupełnić to co uzyskałam – bo otrzymałam taki certyfikat, który uprawnia mnie do nurkowania z instruktorem na bardzo niewielkiej głębokości. Hehe, dzięki temu też zapłaciłam za kurs o 100 euro mniej!!! I teraz ciekawa jestem, gdybym tak chciała uzupełnić ten certyfikat, zrobić pełny kurs, taki jak był zamierzony, ciekawe, ile lekcji bym musiała pobrać i ile by to kosztowało? Z tym, czego się nauczyłam powinno by być dużo łatwiej, i może mogłabym przeżyć jeszcze kilka takich pozytywnych lekcji jak wczorajsza? Sprawa do zastanowienia, do przemyślenia. Może, a może nie. Zobaczymy.

Teraz mój wodolot odpływa od brzegu Ustiki. Udało mi się dużo tutaj zobaczyć, gdyby nie kurs i konieczność pilnej nauki, zobaczyłabym więcej, ale zakładając, że kilka miejsc odwiedziłam dwa lata temu, troszkę wyspę poznałam, przeszłam ją kilka razy aż do końca, wczoraj też udało mi się wejść na to wysokie wzgórze z drugiej strony portu, gdzie znajduje się forteca z XIX wieku z piękną starą armatą, skalne domy sprzed naszej ery, bardzo stary cmentarz i przepiękne widoki.

Teraz płynę do Palermo, tam pojadę autobusem na dworzec no i czeka mnie parę godzin czekania na autobus, jeśli oczywiście mój rozkład jazdy jest aktualny. Autobusem Russo jadę do Castellammare del Golfo, zatrzymam się dwa dni w B&B A Mare. Chcę spokojnie pochodzić po tym mieście, gdzie byłam już dwa razy, ale raz tylko wieczorem, a drugi raz godzinę  w pośpiechu. Mam zamiar popłynąć na wycieczkę łodzią do Riserva dello Zingaro, popływać w zatoczkach, posnorkelować, korzystając z umiejętności nabytych na kursie.

Wczoraj chciałam zobaczyć zachód słońca po zachodniej stronie wyspy, nie udało się, bo w Ustica Diving spędziłam więcej czasu niż myślałam, wyrabiając certyfikat. Ale za to przed chwilą zobaczyłam jak nad morzem wschodzi słońce…

Opublikowano: 16 wrzesień 2015
Odsłony: 1045