12 września wieczorem – wyczerpana, jeszcze żywa …

Moja pierwsza lekcja nurkowania już za mną. Na początku naprawdę myślałam, że się poddam. Dwa lata temu było inaczej, przede wszystkim ten Chrzest morski to było 0 odpowiedzialności za cokolwiek co robię, czyli nic zupełnie prócz oddychania nie musiałam umieć ani pamiętać. Tutaj co prawda cały czas z Arianną, która mnie uczy, musiałam robić to, co mi kazała robić. Włącznie ze zgubieniem ustnika i oczyszczeniem maski… Ale już na samym początku problemem było, jak poprzednio, utrzymanie równowagi w wodzie – nogi ciągnęły do góry i koniec. Wtedy to była trochę atrakcja, teraz cały czas miałam świadomość, że się uczę i mam się nauczyć, więc to stresowało. A jeszcze wcześniej – Arianna pokazała mi wszystko, jak przygotować butlę, kamizelkę, jak to wszystko spiąć ze sobą i tak dalej. Ale to na razie teoria, widziałam, ale co z tego zapamiętałam? Co najpierw, co potem, co zapiąć gdzie, co gdzie przykręcić… Gdybym miała na to tydzień, dwa, to pewnie bym się tak nie stresowała, ale cztery dni?

Potem zeszłyśmy na dno, miałam świadomość, że jesteśmy niezbyt głęboko, jak w głębokim basenie. Uklęknęłyśmy na dnie (a mnie wciąż wywalało, wciąż mi nogi ciągnęło do góry, a ona mi pokazywała, jak zdecydowanym ruchem utrzymać równowagę. Na początku miałam też wrażenie, że oddycha mi się trudniej niż wtedy, wtedy w ogóle nie sprawiało mi to trudności. Ale o dziwo, z wyjęciem ustnika z ust, a nawet udawaniem, że go zgubiłam, nie miałam problemu, myślę, że podziałały próby pływania pod wodą w basenie. Tak samo ćwiczenie podania powietrza: nurek ma dwa ustniki, drugi jest awaryjny, jeśli towarzyszowi zabraknie powietrza, daje znak i odrzuca własny, a bierze ustnik z powietrzem kolegi. Najpierw Arianna skorzystała z mojego, to nie było dla mnie nic do roboty, ale potem ja wyplułam mój i złapałam jej ustnik, początkowo nie umiałam go wyjąć, bo nie ćwiczyłyśmy na powierzchni jak się to robi, ale potem się udało. Gorzej, kiedy przyszła pora na opróżnianie maski z wody – na dnie… Myślę, że głównie nie bardzo rozumiałam o co chodzi, ale jak zalałam sobie oczy i nos wodą, myślałam, że to koniec nurkowania. Jakoś tam z tego wyszłam, ale ona kazała powtarzać i powtarzać, pokazywała mi o co chodzi, i zrozumiałam, że trzeba mocno dmuchnąć nosem, żeby wypchnąć wodę z maski razem z powietrzem. I to zadziałało. Tak będę sobie radzić z moją przeciekającą maską, póki nie kupię sobie nowej.

Potem zaczęłyśmy pływać, i tu też problem, bo moje pływanie żabką tam nie wychodzi, trzeba bardziej działać nogami, tego w ogóle nie umiem robić (ruszać nogami z płetwami). I do tego regulowanie pozycji za pomocą dodawania i ujmowania powietrza z kamizelki. Bo kto nie wie, nurek ma na sobie prócz butli, taką kamizelkę dmuchaną. Kiedy się do niej nadmucha powietrza z butli, nurek się wynurza, a kiedy się wypuści, nurek opada. A żeby pływać na właściwej wysokości nad dnem, trzeba to robić bardzo delikatnie, trochę dodać, trochę ująć, tego nie mogłam opanować, do tego ja mam antytalent do wszelkich pilotów, a to wyglądało jak pilot i wciąż zapominałam, który przycisk służy do dodania, a który do ujęcia powietrza (czyli który powoduje opuszczenie się a który płynięcie do góry). I jeszcze, właśnie delikatnie, bo skutek nie jest natychmiastowy, jak się naciśnie za silnie, to nie od razu, ale po chwili leci się w górę albo w dół.

Muszę przyznać, że nastrój miałam od początku na nie… To nie był ten entuzjazm sprzed dwóch lat, teraz cały czas: po co mi to, ja nie chcę, i tak dalej. Ale pod koniec, choć byłam naprawdę już bardzo zmęczona i chciałam, żeby to się skończyło wreszcie, chyba zaczęłam odnajdywać w tym jakąś przyjemność, choć wciąż nie taką, jak wtedy... Muszę przyznać, że Arianna była wspaniała, dodawała mi odwagi gestami, minami, pokazywała, że jest fajnie, że mamy się dobrze bawić, chwaliła… Gdyby to był ktoś inny, robił to w sposób mniej sympatyczny, to być może zażądałabym, żeby dać sobie spokój… Ona mnie wciąż pytała, czy jest OK., w końcu musiałam odpowiedzieć, że tak… Trochę ryb pływało dookoła nas, pewnie się zastanawiały, co my wyprawiamy…

Kiedy wynurzyłam się, byłam skonana, ale Arianna mnie bardzo chwaliła, szczególnie za te ćwiczenia z ustnikiem. Teraz dostałam podręcznik (po włosku), ale to chyba ten sam tekst co te filmy, które już dwa razy obejrzałam. Mam na jutro się tego nauczyć i wypełnić ćwiczenia. Najpierw płyniemy na nowe nurkowanie/tortury o 15.30, będę musiała sama przygotować sprzęt pod jej okiem,  a potem wieczorem spotykamy się na teorię. O ile zrozumiałam, jutro jeszcze mam lekcję z Arianną, a potem dwa dni lekcję z innym instruktorem, nie pamiętam teraz imienia, chyba Tonino? No i tylko sobie mówię: jeszcze tylko trzy lekcje i koniec… Miejmy nadzieję, że jakoś to przejdę, nawet jeśli mi nie dadzą licencji, to nic, nie problem, byle się nie poddać… No, to teraz Internet, a potem do nauki…

on 12 wrzesień 2015
Odsłony: 1086

Komentarze   

# Dorota Pękała 2015-09-12 20:45
Jesteśmy pełni podziwu dla Ciebie! A jeszcze pomimo wrażeń i zmęczenia tak fajnie toto wszystko opisujesz:) My też nie próżnujemy: dziś były wycieczki po okolicy, Noto i plywanie. Na jutro w planach Modica i Ragusa. Trochę gorąco dla Argusia, ale spróbujemy dać radę. Życzymy sukcesów na kolejnych lekcjach.:)
# sla 2015-09-13 07:40
Cytuję Dorota Pękała:
Jesteśmy pełni podziwu dla Ciebie! A jeszcze pomimo wrażeń i zmęczenia tak fajnie toto wszystko opisujesz:)
Dzięki! Dorota, gdybyś tak zarejestrowała się (Home, po lewej stronie), to nie musiałabym za każdym razem akceptować Twojego komentarza, żeby się pokazał... Ale bardzo bardzo mi miło że się odzywasz! Głaskanko dla Argusia, miłej wycieczki!!

You have no rights to post comments