Zwycięstwo!!! Nareszcie nurkowanie jest super!!!

No i co? Po tych wszystkich marudzeniach, lamentach, niepowodzeniach, depresyjnych nastrojach nareszcie dzisiejsza lekcja była czymś fantastycznym! I to nie dlatego że ostatnia, nie, skoro nie chciałam, żeby się skończyła… Dziś praktycznie wszystko poszło dobrze, i niech mi ktoś powie, dlaczego? Widziałam, że Arianna miała niepewną minę, kiedy powiedziałam, że nareszcie było super, no ale co miałam powiedzieć? Z pewnością to nie jej wina, że poprzednie nurkowania wychodziły mi marnie. Może ten dzień przerwy pomógł, może właśnie to poczucie, że to już ostatni raz, i nie mam nic do stracenia, może umiejętności instruktorskie Antonia? Może byłam lepiej wyważona, może butla była lepiej przymocowana – zresztą, kto to wie. Po zanurzeniu zeszłam bez problemu na dno, nie fikałam koziołków, nie walczyłam ze swoim ciałem. Uklęknęliśmy naprzeciwko siebie, Antonio pokazywał mi, co mam robić. Potem były ćwiczenia: wyjąć ustnik z ust, chwilkę popuszczać bąbelki ustami, potem włożyć go na nowo i opróżnić z wody. Bez problemu. Potem nalać wody do maski i opróżnić ją. Nie lubię, ale też, bez problemu to zrobiłam.

A potem było fantastycznie – poszliśmy pływać! Antonio pokazywał mi jak utrzymywać się w pozycji poziomej, jak pływająca ryba. Nie umiem zupełnie używać płetw, dlatego sporo wysiłku włożył w pokazywanie mi, jak bardzo delikatnie nimi wiosłować. I pływaliśmy między rybami, wśród podwodnych roślin,  puszczających jak my bąbelki… Z niektórych szła w górę po prostu fontanna bąbelków! Ryby pływały nad nami, pod nami, obok. Wiem, że nie należy dotykać podwodnego świata bo można coś uszkodzić, więc choć bardzo chciałam pogłaskać rybę, jednak się powstrzymałam. Oczywiście, nie potrafię powiedzieć, jakie to były ryby – malutkie, ciemne, całym wielkim stadem, jak ciemne gwiazdki na niebieskim niebie, duże, srebrne, kolorowe różnej wielkości. Antonio znalazł czerwoną rozgwiazdę, położył mi ją na czole (hm, nie dotykać…). Była malutka meduza, były jakieś malutkie pomarańczowe rybki na kamieniu, pokazał mi je, ale nie wiem co to było. To pływanie było jak mój morski chrzest dwa lata temu, śmiałam się pod wodą, rozglądałam. Pływaliśmy między ogromnymi głazami pokrytymi glonami, wpływaliśmy niżej i wyżej, a ja dodawałam odrobinkę powietrza jak było trzeba i znów – nie miałam z tym problemu, nie jak poprzednio, że wciąż coś było źle. Antonio pomagał mi bardzo delikatnie, czasem lepiej ustawił mi butlę, żeby mnie nie przewracała, czasem odrobinkę podciągnął wyżej, pokazywał, kiedy dodać powietrza lub (częściej) chwalił, kiedy robiłam to z własnej inicjatywy. Pamiętałam nawet o sprawdzaniu zużycia powietrza na manometrze, choć jak by mnie za chwilę zapytał, ile było, to z pewnością bym nie pamiętała.

Było mi tam tak dobrze, czułam się szczęśliwa, i naprawdę, nie chciałam, żeby się skończyło, naprawdę, szczerze, nie dlatego, że wiedziałam, że to już koniec, nie po prostu chciałam tam jeszcze być... Kiedy Antonio poprowadził mnie w okolicę łodzi i widziałam, że zaraz wypływamy, chciałam zaprotestować, no ale co robić, trzeba to trzeba. Na koniec zrobiliśmy ostatnie ćwiczenie: musiałam udać, że nie mam powietrza, dać mu znak, wziąć jego ustnik awaryjny i przez niego oddychać. Tak zrobiłam. Wtedy wzięliśmy się za ręce i wypłynęliśmy na powierzchnię. Tutaj musiałam ustami nadmuchać kamizelkę, no bo skoro niby nie miałam dość powietrza, to (teoretycznie) nie dało się tego zrobić z butli. Więc dmuchałam jak mogłam energicznie, ale kamizelka się nie nadmuchiwała wystarczająco, więc następny etap ćwiczenia: zrzucić pas z ciężarkami. Poprzednio nie mogłam go odpiąć, a dziś bez problemu – odpięłam, zrzuciłam i już byłam bez problemu na powierzchni. Potem zdjęłam w wodzie kamizelkę – znów bez problemu  - oddałam ją Jonathanowi na łodzi, z radości zaczęłam pływać dookoła łodzi. Trochę poszalałam, a potem, po wyjściu na łódź uściskałam Antonia.

Nareszcie, nareszcie to na co się ważyłam ma sens! Nie chodziło mi o to, żeby zyskać licencję, żeby móc naprawdę nurkować, nie bardzo sobie to wyobrażam, bo niby, jak, z kim, gdzie. Chodziło mi o to, żeby zrobić ten kurs tak, jak bym była na obozie nurkowym – korzystając z tego, że za każdym nurkowaniem zobaczę podwodny świat. I do dzisiaj coś tam dookoła mnie było, ale ja byłam zbyt zestresowana, zbyt wiele miałam problemów, żeby go rzeczywiście widzieć. Dziś korzystałam z tego co było wokół mnie, brałam garściami, cieszyłam się, śmiałam, pokazywałam co widzę. Czyli – nareszcie jest tak, jak miałam nadzieję, że będzie, szkoda tylko, że to koniec (hehe, pewnie mi nie wierzycie że to mówię!!! ;)

on 15 wrzesień 2015
Odsłony: 1041

Komentarze   

# Ania Ch 2015-09-17 11:24
Cudowne jest to, że na sam koniec zostałaś nagrodzona wspaniałymi przeżyciami!

You have no rights to post comments