Nagle słyszę wołanie – JOWANKA!!! – zrywam się na równe nogi. Ja jestem Sławanka, ale nawet jeśli to nie mnie wołają, to przecież mogą znaleźć mnie … SONO QUA!!! – drę się na cały głos i zamieram w nasłuchiwaniu. – DOVE SEI ? – SONO QUA! Wołam w odpowiedzi, podczas gdy ich głosy się przybliżają. Kiedy są blisko, słyszę jak mówią do siebie – Jak ona się tu dostała, musimy to przeciąć…
Słyszę ciach, ciach nożycami i przed sobą widzę latarkę, oraz twarz Bruna, naszego opiekuna i organizatora kursu. Przytula mnie mocno – Come stai? – pyta zaniepokojony. - Bene, bene – odpowiadam - tylko nie miałam jak się stąd wydostać! -. Pojawiają się inni mężczyźni, alpini (ratownicy górscy). - Ale wstyd- myślę, i czekam aż mi się dostanie. Wycinają przejście w kolczastych krzakach, okazuje się, że byłam nimi otoczona jak w jaskini. – Jak się tu dostałaś? – nie mam pojęcia…
Wyprowadzają mnie troskliwie, oglądają, czy nic mi się nie stało, jestem tylko bardzo podrapana przez kolce jeżyn. Pytają troskliwie – zgubiłaś się w lesie? – Nie, tłumaczę, nie zgubiłam się, cały czas wiedziałam jak iść, tylko nie mogłam się dostać do ścieżki przez te jeżyny. – No, ale dlaczego wyszłaś w góry samotnie, nie zawiadomiłaś nikogo? – Chciałam iść z kolegami, ale nikt nie chciał, powiedziałam, że idę kilku osobom. –To prawda - potwierdza Bruno - Luca powiedział nam, że wyszłaś, czekaliśmy na twój powrót do szóstej, w końcu zaczęliśmy szukać, a po dziesiątej zawiadomiliśmy alpini.