Za chwilę dochodzimy do ścieżki, potem do drogi gdzie czeka łazik. Po drodze do Castello dowiaduję się, że wszyscy kursanci czekając na mój powrót postanowili nie pójść na festyn, i z trudem w końcu udało się ich zapędzić do łóżek… Jest mi wstyd, wstyd, wstyd, choć nikt nie powiedział mi złego słowa. Postanowiam nie przyznać się nikomu do tego, co najważniejsze – że podjęłam ryzyko wspinaczki na tę stromą górę, że wołałam pomocy, że przez to straciłam tyle czasu. Mówię tylko, że wracając szłam strumieniem, że stromy wodospad, kolczaste zarośla, to spowodowało że straciłam mnóstwo czasu i w końcu unieruchomiła mnie ciemność…
Gdy docieramy w końcu do Castello, alpini wyciągają wino. Jest trzecia w nocy, ale trzeba uczcić szczęśliwe odnalezienie zguby. Bruno obudził dyrektora kursu, który przytula mnie mocno. Nikt na mnie nie krzyczy, nikt nie robi mi wymówek, tym bardziej czuję wstyd przed tymi fantastycznymi i kochanymi ludźmi. W końcu idziemy spać, Bruno zwolna mnie z porannych lekcji, każe się wyspać. Potem się dowiaduję, ze to był podstęp – kiedy ja spię, Bruno i reszta dyrekcji odwiedzają grupy kursantów na zajęciach z pogadanką na temat niebezpieczeństwa samotnych wypraw w góry… Nie chcą tego mówić przy mnie żeby mi nie było przykro…
Kiedy wstaję, wszyscy witają mnie radośnie, nikt nie zmył mi głowy, a przecież należało mi się… Zapamiętałam na zawsze, że nie wszędzie w górach muszą być oznakowane szlaki i pełno ludzi jak u nas i zawsze podejmując jakieś ryzyko w innym kraju warto wiedzieć jak najwięcej na temat zasad tam panujących.