Będąc w Turynie w czerwcu 2008, w odwiedzinach u moich włoskich przyjaciół, w podróży z założenia łatwej, spokojnej, relaksacyjnej i super niedrogiej postanowiłam zrealizować jedno z moich marzeń pod tytułem: dotrzeć najwyżej jak się da...
Monte Bianco - Usłyszałam te słowa, wypowiedziane przez moich przyjaciół, Annę i Nina, gdy 10 lat wcześniej byłam u nich po raz pierwszy, i podziwialiśmy ze wzgórza nad Turynem panoramę Alp... Ecco il Monte Bianco, powtarzali, pokazując mi coś tam gdzieś daleko, a mnie te słowa wydały się znajome... Długo jednak trwało zanim skojarzyłam. Il Bianco, Bialy - ależ to Mont Blanc!
Przygotowując się do wyjazdu do Turynu szukałam, dokąd stamtąd można by było urządzić sobie jakąś szczególną wycieczkę, taką jedną szaloną przygodę podczas spokojnego wyjazdu. Znalazlam w necie informację, że na zbocza Mont Blanc można wjechać kolejką... To było coś dla mnie! Górołazem nie jestem, mam lęk wysokości, po kilku metrach wchodzenia tracę oddech, góry zimą zobaczyłam na własne oczy po raz pierwszy raptem rok wcześniej, a przede wszystkim, jak gdzieś wejdę, to nie umiem zejść. Ale wjechać kolejką i spojrzeć Białemu w twarz - to coś dla mnie!
Dowiedziałam się przy okazji, że taka wycieczka ma sens jedynie przy doskonałej pogodzie. Wjechać na taką wysokość i znaleźć się w chmurach, w deszczu, nie widzieć nic na metr - to nie było moje marzenie. A pogoda może się zmienić w ciągu paru godzin.
A więc, będąc w Turynie obserwowałam uważnie prognozy z których wynikało, że albo będzie ładna pogoda, albo nie...
Początkowo miałyśmy pojechać samochodem z Cristianą. Ale potem okazało się, że ona nie może jechać, czas upływał, zbliżał się dzień mojego wyjazdu. Podjęłam męską decyzję: jadę sama, jadę jutro!