I znów Anna i Nino, kochani moi :)
Moja przyjaciółka Anna z Moncalieri pod Turynem już od paru lat namawiała mnie na przyjazd, bo stęskniła się za mną (no, ja za nią też :). Kiedy w zeszłym roku pojechałam do Trapani, napisała - no jak to, na Sycylię jedziesz a do nas...? No to wymyśliłam, że przyjadę wiosną.
Loty bezpośrednie z Warszawy do Turynu są tylko zimą, do końca marca. No to kupiłam bilety licząc na to, że tak jak jesienią przedłużam lato, tak zimą uda mi się wcześniej zaznać wiosny...
Co z tego wynikło ?...
Anna i Nino, ile to już lat...
Policzyłyśmy, nasza przyjaźć trwa już prawie 40 lat ... W czasach kryzysu Anna i Nino wysłali paczkę przez kościół, paczka trafiła do nas. W paczce był list. No to odpisałam, i tak zaczęła się nasza wieloletnia korespondencja. Pierwszy raz odwiedziłam ich w 1998 roku, potem w 2008, kiedy z Turynu zrobiłam wspaniały wypad na Monte Bianco, ale też z nimi zwiedziłam wiele ciekawych miejsc w Piemoncie.
W 2015 roku spotkaliśmy się w Reggio Calabria, skąd pojechaliśmy do Palizzi, w Kalabrii na samym dole buta, skąd pochodzi Nino. I tu robiliśmy, prócz wylegiwania się na plaży mnóstwo ciekawych wycieczek w okolicy. 2 lata później z kolei spotkaliśmy się w Imperii, Ligurii, w mieszkaniu należącym do rodziny Anny. Znów wycieczki, w tym Sorrento, a także wypad z ich córką, Cristianą do Monte Carlo.
Minęło kilka lat i stęskniłyśmy się za sobą. A więc kupiłam bilet na samolot wizzair w marcu, licząc na wspaniałe kwiaty w ogrodzie, słońce i prawdziwą wiosnę wcześniej niż u nas. Wizzair oferuje loty bezpośrednie z Warszawy do Turynu ale tylko zimą, do końca marca, 2 razy w tygodniu. Kupiłam bilety niedrogo na od wtorku do wtorku w marcu. Anna ucieszyła się bardzo, bo od pewnego czasu coraz silniej mnie namawiała na przyjazd, szczególnie jak się dowiedziała, że w październiku byłam na Sycylii (no jak to tak, a czemu nie Turyn???).
Po kilku tygodniach od zakupu Wizzair powiadomił mnie, że moje loty zostały anulowane. Zlikwidowali loty we wtorki a te sobotnie były bardzo drogie. Pozostała opcja lotu do Bergamo, Annie się to spodobało, bo pochodzi z Bergamo, więc zaproponowała, że przyjadą po mnie i zatrzymamy się tam dzień czy dwa i pokażą mi Bergamo. No więc w tej sytuacji kupiłam bilety na 6 - 13 marca (nie przyszło mi do głowy, że połączenie Warszawa Bergamo działa caly rok, więc mogłam wybrać trochę późniejszy termin z większą gwarancją na prawdziwą wiosnę...) Co było dalej? Zapraszam na blog z tej krótkiej podróży.
Podsumowanie
To była niedługa ale bardzo miła podróż. Tym razem nie chodziło o zwiedzanie ale o bycie razem. Pogoda początkowo była przeciw nam, ale pod koniec zrobiła się nagle całkiem prawdziwa wiosna.
Jedyne co mi się nie udało i chyba mi się już nie uda, to Muzeum Kina. To było drugie podejście i znów nieudane (brak biletów na kilka tygodni do przodu...)
Niespodziewanie bardzo dobrą opcją powrotu z Turynu na lotnisko w Bergamo okazał się autobus Flixbus, za który zapłaciłam 11 euro. Jedzie bezpośrednio z Turynu na lotnisko w Bergamo i zajmuje mu to ok. 3 godzin.
Natomiast warto wiedzieć, że z Warszawy do Turynu można dolecieć samolotem wizzair bezpośrednio, ale tylko w sezonie zimowym. Według rozkładu loty są dwa razy w tygodniu (wtorek i sobota), ale kiedy ja leciałam, loty wtorkowe (chyba tylko marcowe, ale tego nie wiem na pewno) zostały anulowane. Zostały tylko te sobotnie, dużo droższe. Natomiast do Bergamo latają samoloty wizzair i ryanair codziennie, i nie tylko raz dziennie przez cały rok.
O tym, jak mi było dobrze u moich przyjaciół pisałam w blogu. Dziękuję, kochani! :)
Dzień 1, spotkanie na lotnisku
Przyleciałam pół godziny przed czasem, ale zanim znalazłam się w hali przylotów minęło trochę czasu. Wychodząc zobaczyłam uśmiechnięte buzie moich przyjaciół. Już jadąc do Seriate, gdzie wynajęli mieszkanko w małej willi wymienialiśmy wiadomości - co nowego, jak się macie, come va... Przyleciałam wieczorem, najchętniej jak w domu, nie jadłabym już nic, ale z nimi tak się nie da, choć bardzo się starają mi dogodzić, starają się pamiętać jakie mam zwyczaje, co zazwyczaj jadam, itp. No ale co zrobić, oni jadają sporo na kolację, a ja na śniadanie, czyli wszystko na odwrót...
Wracając do kwestii wiosny, no cóż, w tym roku to jest bardziej przedwiośnie. Zapowiadają deszcz, temperaturę poniżej lub niewiele ponad 10 stopni... Byle nie lało... Jutro zwiedzamy Bergamo (byłyśmy tu z Alką w 2011 roku, po drodze na i z Lampeduzy. Wówczas miała przyjechać Anna i pokazać nam swoje miasto ale się nie udało, bo trafiła jej się znienawidzona migrena. Jutro będzie drugie podejście :)
Dzień 2, zwiedzamy Bergamo
Z Seriate, gdzie nocujemy wybraliśmy się autobusem do Bergamo, tak wygodniej, bo problem z parkowaniem na Starym Mieście. W 2011 roku z Alką kręciłyśmy się po mieście i zupełnie przypadkiem trafiłyśmy na kolejkę linową do Bergamo Alta, gdzie mieści się stare miasto. Teraz autobus wwiózł nas na samą górę. Trafił nam się słoneczny choć chłodny dzień. Jak miło chodzić po własnych śladach... Znów prócz budowli przyciągają mnie kolorowe wystawy ze słodyczami czy innym jedzeniem, piękne jak obrazy w galerii :)
Trochę mnie ssie w dołku, bo im wystarcza na śniadanie kawa i parę herbatników, a ja po moim cappuccino po pewnym czasie muszę coś konkretnego zjeść. Tymczasem nie zorientowałam się i wyszłam z domu tak naprawdę bez śniadania... Dałam jednak radę i nie padłam do ich pory obiadu, koło 13, kiedy zatrzymaliśmy się w bardzo sympatycznej restauracji w Bergamo Bassa. Byłam zbyt głodna, żeby pstryknąć to co jadłam ...
Po obiedzie Nino wrócił do domu a po nas z Anną przyjechał jej kolega z dzieciństwa, który pokazał nam jeszcze trochę Bergamo, obwiózł też dookoła, na wzgórza, a potem jeszcze ciekawe było, jak zawiózł nas do dzielnicy, gdzie wciąż stoi dom, wybudowany przez ojca Anny... Opowiadali o dzieciństwie, wspominali dawne czasy i znajome miejsca i to było jak podróż w czasie...
Dzień 3, jedziemy do Moncalieri
Moncalieri to niewielka miejscowość pod Turynem, położona na wzgórzach oraz na brzegu Padu. Uliczka przy której mieszkają od kilkudziesięciu już lat Anna i Nino znajduje się dokładnie tam, gdzie kończy się Turyn a zaczyna Moncalieri. Z Bergamo jedziemy jakieś 2,5 godziny i w końcu dojeżdżamy pod ich dom, który znam od tak dawna... Poznałam go ze zdjęć, jakie przysyłała mi Anna, kiedy jej dzieci były małe, potem zobaczyłam go na własne oczy do tej pory już dwa razy i teraz jestem tutaj po raz trzeci. (w galerii z 2008 roku pokazałam jak zmieniał się ten dom a także ich mieszkańcy...)
Dziś, w chłodnym marcu 2024 ogród przed domem nie jest tak ukwiecony jak wtedy, kiedy widziałam go latem czy późną wiosną, nie ma już wśród nas Taty Anny, który jak nikt inny potrafił zadbać o piękno tego ogrodu (to on również wybudował ten dom dla swojej rodziny). Anna robi co może żeby zadbać o rośliny i bardzo się przejmuje tym, że ogród po zimie i marnym przedwiośniu wciąż nie doszedł do siebie. Ja wiem jednak że już niedługo będzie tu pięknie i kolorowo.
Po obiedzie jedziemy z Anną do "mercatino", czyli czegoś w rodzaju bazarku pod dachem. Anna mówi, że takich mercatino jest w Turynie bardzo wiele. Jest to coś jakby połączenie second hand z komisem i giełdą staroci. Jest tu dosłownie wszystko - meble, naczynia, agd, zabawki, ubrania, rzeczy o dużej wartości, ale także niedrogie drobiazgi. Można tu się zgubić. Przede wszystkim to mercatino jest ogromne. Popatrzcie na zdjęcia, to tylko ułamek tego, co tam można znaleźć...
Dzień 4 - deszczowe przedpołudnie w Turynie
Zimny i deszczowy dzień, ale Turyn to miasto podcieni... Cienia nie szukamy, ale podcienia przydają się też kiedy pada. Można tu chodzić kilometrami wzdłuż ulic i placów mając cały czas dach nad głową...
Kiedy Anna i Nino pytali mnie, co chciałabym zobaczyć, odpowiadałam, że przede wszystkim przyjechałam do nich, i nie mam jakiegoś szczególnego planu podróży. Jednak była jedna rzecz jaką chciałam będąc w Turynie odwiedzić: już w 2008 roku zaplanowałam sobie wizytę w Muzeum Kina, która mieści się w słynnej turyńskiem Mole Antonelliana. Wówczas zostawiłam sobie to muzeum na ostatni dzień pobytu w Turynie, i niestety, okazało się, że tego dnia muzeum było zamknięte... Teraz byłam pewna, że nic nie może mi przeszkodzić, miałam prawie tydzień do dyspozycji i żadnych innych planów.
A więc pojechałyśmy z Anną do Turynu mimo marnej pogody - w sumie, na zwiedzanie muzeum warto przeznaczyć deszczowy dzień... Kiedy doszłyśmy w pobliże Mole Antonelliana zobaczyłyśmy długaśną kolejkę, która wcale się nie posuwała. Masa ludzi pod parasolami... Zrozumiałyśmy, że nie tylko nam przyszło do głowy przeznaczyć ten deszczowy dzień na Muzeum Kina. Postanowiłyśmy w domu zorientować się, może można kupić bilety przez internet i na spokojnie pójść tam innego dnia. W domu jednak okazało się, że do 26 marca wszystkie bilety zostały wyprzedane, a ta kolejka to byli najwidoczniej ludzie z biletami... Szkoda, bardzo szkoda, nie wiem czy kiedyś będę miała okazję tu wrócić...
Idąc dalej w deszczu doszłyśmy do bardzo ciekawego budynku tego samego architekta, który zaprojektował Mole Antonelliana, budynku nazywanego przez Turyńczyków "plastrem polenty" - jest to chyba najwęższa kamienica mieszkalna w Europie (w najwęższym miejscu ma 54 cm szerokości...)
Dzień 5, popołudniowa wycieczka po okolicy
Dziś od rana padało, potem trochę się rozpogodziło i po południu wybraliśmy się na wycieczkę po okolicy. Było naprawdę zimno, koło 5-6 stopni, ale na trochę wychodziło słońce.
Najpierw wzgórzami dotarliśmy do Pecetto, gdzie stoi monumentalny kościół, później pojechaliśmy do Chieri. Jest to miasto znane już w średniowieczu, i o ile dobrze zrozumiałam, było kiedyś ważniejszym miastem niż Turyn. Jest otoczone pagórkami i winnicami a Centro Storico to urocza plątanina uliczek.
Dzień 6, Moncalieri, Centro Storico
Rano po śniadaniu Nino podwiózł mnie do centrum miasteczka, gdzie przy placu stoi zabytkowa brama. Tą bramą weszłam do Centro Storico Moncalieri. Stare Miasto jest malutkie, ale urocze, jest tu właściwie prócz kilku wąskich uliczek jeden duży elegancki plac z duomo, a za nim rozciąga się rozległa średniowieczna budowla - sabaudzki zamek. Zamek znajduje się na szczycie wzgórza, czy pójdziemy w prawo czy w lewo, zewsząd można podziwiać widoki. Idąc w stronę domu podziwiałam nie tylko widok na miasteczko i płynący niżej Pad, ale też - niemal nie odznaczające się od chmur - szczyty Alp...
Kiedy zeszłam ze wzgórza i szłam już w stronę domu postanowiłam zejść do brzegu Padu. Domy stojące przy ulicy właściwie przylegały do brzegu rzeki, ale nie widziałam jak do niej zejść. W końcu jednak dotarłam do uliczki, która prowadziła do parku krajobrazowego a także przystani. Pad po ostatnich ulewach wezbrał mocno i woda jest koloru gliny...
Po południu pojechałyśmy z Anną do niedalekiego parco Europa w Cavoretto, znów na wzgórzu, skąd można podziwiać widok na Turyn no i Alpy. To było spokojne popołudnie, spacerowałyśmy po parku, wspominałyśmy nasze wspólne spotkania, opowiadaniom nie było końca...
Przed powrotem do domu zajechałyśmy do innego mercatino, gdzie Anna miała odebrać 4 euro za jakiś wstawiony tam drobiazg, który się sprzedał, a ja czekając na nią wypatrzyłam takie cudo: śliczny prawie zielony ceramiczny pojemnik na kawę z logo firmy Vergnano, czyli dokładnie tej kawy, którą piję od lat! Zrobiłam mu zdjęcie żałując, że nie mogę go kupić, bo po prostu jest za duży i nie zmieściłby się do walizki. Kiedy Anna mnie zobaczyła przed tym cudem stwierdziła kategorycznie, że absolutnie się zmieści, można do niego włożyć skarpetki i kto wie co jeszcze i w ogóle nie było o czym gadać. Nie pozwoliła mi wydać tych 3 euro, powiedziała że mi go kupuje i już...
Dzień 7, chodzę po centrum Turynu
To był piękny, słoneczny i ciepły dzień. Nareszcie! Przed południem wybrałam się na spacer po Turynie, tak na spokojnie, żeby przypomnieć sobie miasto.
Dzień 8, trzeba wracać...
Rano, w piękny wiosenny dzień poszłyśmy z Anną na spacer jej ulicą, która od tej głównej, idącej z Turynu odchodzi w bok, w górę na wzgórze. Szłyśmy wzdłuż domów jedno i wielorodzinnych, posiadłości i opuszczonych domostw. To bardzo spokojna ulica, doskonała na spacery.
Według planu miałam pojechać pociągiem do Mediolanu i stamtąd autobusem na lotnisko w Bergamo. Nino poddał mi pomysł: przecież autokary Flixbus jadą bezpośrednio z Turynu na lotnisko, i można upolować całkiem tani bilet. Pociąg i autobus to koszt około 30 euro, czas podróży jest o wiele dłuższy. Udało mi się kupić bilet na autobus za 11 euro i nie musiałam się przesiadać w Mediolanie.
Kiedy z Anną zajechałyśmy na przystanek, z którego odjeżdżają autobusy dalekobieżne na 12 min przed odjazdem, stał tam jeden autobus, nie napisane gdzie jedzie ale na przystanku napisane było Reggio Calabria. Anna poszła zapytac z którego stanowiska odjeżdża ten mój, powiedzieli że jak przyjedzie to ustawi się na którymś wolnym stanowisku. No to gadamy, dziwimy się że nie ma go jeszcze. Ten do Kalabrii jakby zbierał się do odjazdu, kierowca wsiadł i pokazała się tablica: lotnisko Bergamo... Zdążyłam, ale co by było gdybyśmy nie zauważyly a on by odjechał? ...
Dalej już wszystko było wygodnie i bezproblemowo, usiłowałam sfotografować Alpy, które nam towarzyszyły przez dłuższą częśc drogi...