Myślałam, że już się nie uda... Kiedy po raz pierwszy jechałam na Sycylię w 2007 miałam taki plan: następna będzie Sardynia... No i nareszcie jest następna, co prawda dopiero po 18 latach od postanowienia, co prawda po drodze byłam na Sycylii kilkanaście razy...
Myślałam, że się nie uda z wielu powodów. Przede wszystkim wydaje mi się, że Sardynia jest bardziej wymagająca niż Sycylia. Trudna szczególnie dla samotnego podróżnika, który w dodatlku opiera się na komunikacji publicznej. Podobno jest też bardzo droga, a ja ostatnio nie bardzo mam fundusze na kosztowne wyprawy...Ale też patrzyłam na nią całościowo. Tak jakby wydawało mi się, że trzeba ją obejrzeć całą. Tak sobie czasem chlipałam, że to się już nie uda..Tak się jednak złożyło, że przeczytałam bardzo ciekawą książkę amerykańskiego pisarza, Jeffa Biggersa, który spędził na Sardynii kilka lat i opowiedział ją nie jak przygodę w podróży ani jak przewodnik po. On opowiedział a tym, co tam widział, czytał, usłyszał od ludzi i dowiedział się, głównie na temat przebogatej historii kultury Sardyńczyków, historii i kultury bardzo często lekceważonej, niedostrzeganej, nieznanej. Jett Biggers mieszkał w Alghero i tak bardzo przybliżył mi to miasto, że zaczęłam szukać, jak by się tam dostać. Pomyślałam, że na wyprawę po Sardynii nie pojadę, ale mogłabym polecieć do Alghero na 5 dni, pokręcić się po mieście i okolicach pieszo, autobusem a może jeden dzień rowerem elektrycznym... Liznąć kawalątka Sardynii, wsłuchać się w język i - ogromnie bym chciała, choć nie wiem czy to możliwe - posłuchać śpiewu tenores, niezwykłego męskiego chóru o cudownie zestrojonych głosach... Czy będzie to możliwe w takim krótkim czasie, nie wiem, ale kto wie... {czytaj dalej)