Dziś obudziły mnie hałasy na ulicy o wpół do szóstej. I teraz ledwo żyję z niewyspania. A co to ma do Sycylii? A no ma... Bo tak sobie myślę, co ja narobiłam, jak ja to przeżyję... Ten mój wyjazd to normalnie survival!
Bo po pierwsze, przecież wiem, że jak nie śpię, to nie żyję! I nie ma mowy o tym, żeby odespać w dzień, nie w moim przypadku! Umieram do wieczora... A tam będę spać w pokoju pełnym ludzi, to raz. Ludzi to nic, ale to Włosi, którzy uwielbiają się bawić, chodzą spać nad ranem... A ja nie potrafię spać jak mucha lata! A przecież od 8 rano trzeba będzie być na posterunku, więc pobudka - o której? Pewnie będą kolejki do mycia... A to jeszcze nic, bo najgorsze to te nocne dyżury... Perspektywa dyżurów nocnych mnie po prostu paraliżuje...
A po drugie, gdzie ja się pcham, w te upały! Przecież 25 stopni to dla mnie już za dużo!
Wiem, wiem, zaraz mnie będziecie pocieszać, że dam radę. Ja wiem, że dam! Przetrwam ten survival! Muszę! Mówię sobie - no tak, na Lampeduzie będę TYLKO dziewięć nocy, to szybko minie i zamiast liczyć czas do wyjazdu zaczynam liczyć czas do powrotu do domu, kiedy będzie PO WSZYSTKIM ;)
Co mi odbiło, żeby tam się pchać latem! Mówię sobie - następny wyjazd za rok - JESIENIĄ, obowiązkowo! Nigdy więcej latem! Ale najpierw trzeba będzie zjeść tę żabę... wypić to piwo ...