Rano padało i zanosiło się nieciekawie, więc nie pojechałam na Etnę, ale poszłam sobie na wycieczkę. W końcowym jej etapie dotarłam do słupa z napisem Etna Benvenuto - Welcome... Czyli poszłam na Etnę? No, Etna jest wielka, ma wiele mniejszych i większych grzbietów. Ja poszłam na wycieczkę w stronę, dokąd w 1992 dotarła lawa, Piano dell'Acqua. Ludzie tam dojeżdżają samochodami, dochodzą do tego końcowego jęzora lawy, robią tam sobie zdjęcia i wracają. Zobaczyłam, że koło jęzora jest droga w górę. No, to trzeba sprawdzić, dokąd prowadzi...
Prowadzi wzdłuż wąwozu Val Calanna. Był on do lat 50 tych zamieszkały i uprawiany, podczas erupcji lawy z 1991-1993 został kompletnie zalany przez lawę. Piętrzą się tam zastygnięte czarne kształty na długości 3 km, ozdobione przez kwitnące żarnowce wielkie jak drzewa i inną bujną roślinność. A jak to wszystko niesamowicie pachnie! Doszłam drogą aż do końca, dalej była brama, zamykająca wstęp, widać, że ścieżka obchodzi ją dookoła, no to obeszłam. Ścieżka prowadziła do lasu, doszła do jakiegoś zamkniętego na cztery spusty budynku i tu się kończyła. Nigdzie indziej już ścieżki nie widziałam, więc nie szłam dalej. Kiedy była już wysoko, wyszło słońce, no a widoki... Czerń, zieleń, żółty, a do tego w oddali zatoka i morze.
W drodze powrotnej poszłam jeszcze na dwie ścieżki, jedna doprowadziła do jakiegoś dawnego ujęcia wody, ta woda w gąszczu zieleni gdzieś tam szemrze i przepływa przez ścieżkę, pozostawiając rudy osad. Po drodze widziałam też ule - tutejszy miód jest slynny, podobno doskonały... Wróciłam inną droga, oczywiście, zmęczona, ale bardzo zadowolona, że udało mi się zrobić taką ciekawą wycieczkę.
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.