Dość szybko udaje mi się oddać bagaż, wychodzę przed lotnisko, żeby poszukać sklepu z wymarzonym sycylijskim pieczywem i owocami. A tu guzik, przed lotniskiem nie ma nic! Miałam dość czasu, żeby wsiąść w autobus i pojechać do miasta, ale jednak bałam się. A jak się zgubie, jak uwięznę gdzieś w korku, jak się spóźnię? No i niestety, ani owoców ani chleba nie udało się kupić. Na lotnisku są tylko pamiątki, alkohole, a w barze obrzydliwe buły z czymś - dlaczego nie są tak dobre jak te w każdym kiosku na rogu?
Z lotniska jeszcze fotografuję Etnę. Wydaje mi się, jakby podłoga drgała, ale to chyba startujące samoloty, choć Paolo powiedział, że w Catanii nie ma dnia bez trzęsienia ziemi, nawet, jeśli jest ono bardzo delikatne...
Czas się dłuży. Dziwnie dużo Polaków naraz. I prawie nikt nie mówi po włosku... Szkoda...