Dzień zaczął się fantastycznie, bo wreszcie wykąpałam się w morzu, jeszcze przed śniadaniem, ale żeby tylko, całe morze było moje! Pływalam sobie a na horyzoncie ani żywej duszy! Czegoś takiego jeszcze nie zaznałam. Naprawdę, szkoda było wyjść z wody... 
Potem wyruszyłam autobusem do Corleone, a wcześniej jeszcze zajrzałam do przepięknego parku przy Piazza Marina w Palermo.

Piazza Marina to jeden z największych placów w Palermo, który był kiedyś częścią portu. Na tym placu odbywają się co niedzielę giełdy staroci, ale największą atrakcją placu jest położony w nim Giardino Garibaldi, park założony w 1863 roku. Ogród otacza żeliwne ogrodzenie z motywami łuków, strzał, królików i ptaków, jest tam też fontanna i popiersia XIX-wiecznych bohaterów narodowych. Rosną tu, osiągające ogromne rozmiary, figowce dusiciele z mnóstwem korzeni, oplatających drzewo-ofiarę.

Miły starszy pan, widząc moje zainteresowanie, zaprowadził mnie do parku i pokazał co ciekawsze okazy, po czym pożegnał się i odszedł. Kiedy dziękowałam mu za pomoc, powiedział, że odkąd przeszedł na emeryturę z przyjemnością chodzi po mieście, przygląda się różnym pięknym miejscom i jeśli może, pokazuje przybyszom to co w jego mieście jest najciekawszego.

Jestem pod wielkim wrażeniem tej sycylijskiej gościnności - jest taka jak lubię - bez narzucania się, bez nachalności, pomagają kiedy widzą, że pomoc jest potrzebna.  Oni czują się zobowiązani do pomagania turystom, nieraz usłyszałam zdanie, które dla nas brzmi może nieco zbyt podniośle, ale w ich ustach jest szczere i prawdziwe: na moje pytanie -
- Czy nie macie dość tych "obcych", którzy chodzą tłumnie po waszej ziemi, zaglądają wam w okna, robią zdjęcia znienacka? - odpowiadają:
- Zostałem obdarowany przez los tym, że urodziłem się na tej ziemi, i żeby za to wyróżnienie podziękować jedyne co mogę zrobić, to pomagać tym którzy tu przyjeżdżają żeby zobaczyli te cuda, które ja widzę na codzień...

I tak właśnie, jak mogą, pomagają...

Opublikowano: 24 wrzesień 2007
Odsłony: 439

Do Corleone przybylismy w godzinach sjesty, ale nie ma niestety wcześniejszego autobusu. Wcześniej, podczas drogi przyglądałam się okolicy, myśląc, jak trudne musi być życie w takich warunkach... Wzgórza, wzgórza, wzgórza, skały, niektóre ogromne, wioski zagubione wśród skał... Wysiadłam mocno podekscytowana - oto jestem tu, w tym słynnym Corleone, Il padrino, i corleonesi, magiel żony Bernardo Provanzano, kryjówki capomafia na wzgórzach...

Corleone to miasteczko jakich wiele w sycylijskich górach. Jest tu mnówsto kościołów, większość zaniedbanych i wiele zamkniętych. Uliczki są najczęściej wąskie, wyślizgane, wiodą pod górę, wiją się. Miasteczko wspina się na wzgórze i zewsząd widać wysokie skały, teren ponad miastem jest niedostępny i dziki - to tutaj ukrywali się przez dziesięciolecia tutejsi capomafia (corleonesi), wśród których Toto Riina i Bernardo Provanzano, który ukrywał się 43 lat! 

Corleone jest kojarzone przez cały świat z mafią, lecz z reguły z tą filmową, urokliwą, kultową, podczas gdy rzeczywistość pozbawiona jest uroku... (W dodatku "Ojciec chrzestny" był kręcony nie tutaj, ale w Savoca koło Taoriminy). W Corleone urodzili się, wyrośli i działali przez dziesięciolecia tzw. corleonesi, capomafia szczególnie niebezpieczni i pozbawieni skrupułów, budzący strach również wśród prawdziwych "uomini d'onore" (ludzi honoru) z Cosa Nostra.

W ostatnich latach w Corleone i okolicach, na terenach odebranych mafii, organizuje się gospodarstwa ekologiczne prowadzone przez organizację Liberaterra (wolna ziemia). Organizacja, w której pracuje głównie  młodzież, wytwarza produkty żywnościowe pod marka Liberaterra, (m.in. makarony Liberapasta), dochód ze sprzedaży których przeznaczony jest na walke z mafią. Jest to działanie rzeczywiste oraz symboliczne - chodzi o to, żeby ludzie uwierzyli, że z mafią można walczyć...

Miasteczko kojarzone od dawna jedynie z mafią usiłuje walczyć z tym wizerunkiem w powyższy sposób, jak też próbując zachęcić turystów, przyjeżdżających tu w celu znalezienia śladów cosa nostra do poznania prawdziwych zabytków miasta, jego historii pozytywnej, a nie tylko negatywnej. Jest tu też muzeum Museo Antimafia, gdzie zebrano bardzo szczegółowe materiały m.in. z maksiprocesu.

Mieszkańcy Corleone, jak nigdzie indziej na Sycylii, wydają się być nieco zażenowani zainteresowaniem turystów. I faktycznie, jak na tak małe miasteczko zagubione wśród skał, ilość turystów zaskakuje. Sycylijczycy kpią - jedziesz tam szukać mafii... 

Magla nie znalazlam, żadnych innych śladów mafii również, prócz gorzkiego nawiązania do mafijnej historii w postaci głównego placu, i to placu przed budynkiem Carabinieri, nazwanego Piazza Giudici Falcone e Borsellino...

Znalazłam jednak to co równie mnie interesowało - surowe krajobrazy nieco bardziej centralnej Sycylii, życie wśród wszechobecnych skał, uliczki w górę i w dół, kościoły nad kościółkami... Jest tu ponoć aż 100 kościołów, większość - zamkniętych. Widziałam ładny maleńki kościółek na skałach z napisem: vendesi (do sprzedania...). Widok stamtąd był boski, choć chmurzyło się i zbierało na burzę...

W parku miejskim, czekając na autobus zajrzałam do informacji turystycznej gdzie przemiła panienka starannym angielskim namawiała do zwiedzenia miasta i rozdawała kolorowe prospekty, w których mowa była o historii i zabytkach, ale ani słowa o mafii...
To nasze zauroczenie tajemnicą mafii, którą postrzegamy przez pryzmat Ojca chrzestnego, to pierwsze skojarzenie Sycylii z mafią wyraźnie sprawia im przykrość - i słusznie... Szybko zrozumiałam jak oni to czują i zrobiło mi się troszkę wstyd... Dla nich mafia to tragiczna rzeczywistość z jaką muszą się borykać, a nie magiczna tajemnica, jak dla nas...

Opublikowano: 24 wrzesień 2007
Odsłony: 433

Wracam autobusem w strugach deszczu, ulewa, zerwanie chmury trwa wiele godzin. W autobusie wszyscy troskliwie zajmują się staruszką, która z dużą ilością tobołków jedzie do rodziny do Palermo. W Corleone do autobusu wprowadziła ją wnuczka, prosząc kierowcę i pasażerów o zajęcie się starszą  panią.

Staruszka wyraźnie przyzwyczajona jest do tego, że należy jej się pomoc i szacunek z racji wieku. Kiedy dojeżdżamy w strugach deszczu do Palermo, prosi kierowcę o zatrzymanie się tam, gdzie ma ją oczekiwać rodzina, autobus stoi i czeka, bo nikogo nie ma, staruszka nie wysiada, bo mówi - kałuże, no i jak ona wyjdzie na deszcz, sama, więc czekamy... 

Niektórzy się uśmiechają, kierowca jest bezradny, ale nikt nie protestuje... W końcu ktoś dzwoni do jej rodziny, komuś udaje się ją grzecznie przekonać, żeby dała się wyprowadzić,  i usadzić na przystanku,  gdzie rodzina się po nią zgłosi, ktoś wynosi jej bagaże - tylko ostrożnie! - przestrzega staruszka ... dopiero wtedy ruszamy dalej... 

Cała mokra zmieniam autobusy, dojeżdżam do schroniska, gdzie uprzejmy kierowca wypuszcza mnie przy samej furtce do Ostello. Grazie tante! Gdybym wysiadła na przystanku, zmokłabym jeszcze bardziej...  

Gorący prysznic, tylko co dalej, skoro ręcznik ... suszy się na deszczu...?

Opublikowano: 24 wrzesień 2007
Odsłony: 419