P1010529 CopyLinosa jest jedną z trzech Wysp Pelagijskich (obok Lampeduzy i Lampione). Jest położona 167 km na południe od Sycylii, 50 km na północ od Lampeduzy, 118 km na zachód od Malty i 160 km na wschód od Tunezji. Zamieszkuje ją 500 mieszkańców. Powierzchnia wyspy - 5m43 km2, długość linii brzegowej to 11 km. Administracyjnie (ale nie geologicznie) należy do prowincji Agrigento i gminy Lampedusa e Linosa.

Jest wyspą pochodzenia wulkanicznego, działalność erupcyjna datuje się na plejstocen (1,8 mln - 11 tys lat temu). Na wyspie wyraźnie widoczne są kratery wulkanów: Monte Vulcano, Monte Rosso i najmłodszy Monte Nero (powstały w erupcji ok 2500 lat temu).

Na przestrzeni dziejów Linosa miała różne imiona: Aethusa, Lenusa, Larniusa, Algusa, i w końcu została nazwana Linozą przez komandora Sanvinsente. Rzymianie wykorzystywali wyspę jako bazę dla swych wojen punickich; na wyspie pozostało 150 rzymskich zbiorników na wodę pitną.

W 1845 roku,Ferdynand II Burbon wydał rozkaz kolonizacji wyspy komandorowi Bernardo Maria Sanvinsente. 25 kwietnia tego samego roku na Linozie wylądowała grupka 30 osób, złożonych z rzemieślników, pochodzących z Agrigento i wysp Ustika i Pantelleria. Byli wśród nich wójt, lekarz i ksiądz. Osoby te zostały wyłonione na podstawie poboru publicznego, który oferował korzystne warunki finansowe oraz użytkowanie terenów na wyspie.

W 1963 na Linozie założono pierwszą instalację telefoniczną, w 1967 - centralę elektryczną. W 1976 roku na wyspę dotarła telewizja. W 1983 roku zaczęła działać instalacja odsalająca wodę morską. Do lat 80-tych XX wieku Linosa była wyspą opartą na rolnictwie, hodowli bydła i rybactwie. W latach 80 polityka ekonomiczna kraju sprawiła, że działalność ta stała się nieopłacalna, wówczas mieszkańcy przestawili się na turystykę.

Na wyspie istnieje ruch kołowy, jednak jedynie mieszkańcy mają prawo sprowadzać tu samochody i skutery. Na Linozie nie ma hotelu, jest jednak wiele domów do wynajęcia, można też wynająć pokoje w domach wyspiarzy. Nawet w lecie panuje tu cisza i spokój.

Wyspa Linosa (a nie jak mylnie podają media Lampedusa) jest bohaterką ostatniego filmu Crialese "Terraferma" (stały ląd). Film opowiada o dziejach imigrantów, ale również o wyspiarzach, o Linozie, o życiu na wyspie. Film ten był włoskim kandydatem do Oskara 2011.

(oparte na podstawie http://www.linosaerrera.it oraz informacji usłyszanych od przewodników Gerardo i Gerlando Errera)

Opublikowano: 05 październik 2011
Odsłony: 624

Linosa… absolutna rewelacja!!! Wróciłyśmy oczarowane, zakochane, zauroczone, zaskoczone… Spodziewałam się czarnej wulkanicznej wyspy, podobnej do Pantellerii. Z Pantellerii ma czerń wulkanicznych głazów, zwały lawy i roślinność, z Lewanzo różne gatunki zieleni, z Marettimo groty, ale te są inne, wulkaniczne, czarne. Właściwie, z Lampeduzą ma niewiele wspólnego... A skąd ta bujność, te kolory, ten porządek, to wrażenie ideału?

Nie wiem, wydaje mi się, że to najpiękniejsza wyspa jaką widziałam do tej pory… (choć później po zastanowieniu doszłam do wniosku, że jest piękna niesamowicie, ale czy najpiękniejsza - jest taka, jak tu mówią "szwajcarska" - uporządkowana, idealna... Jakby nieco z innego świata...)

Trudno porównać Lampeduzę do Linozy, to jakby inna kategoria. Troszkę jakby Lampedusa była taka nieco szalona, a Linosa - taka ślicznotka... Ale od początku:

Kiedy przybyłyśmy na wyspę (bilet ze zniżką turystyczną 21 euro w obie strony), a nawet zanim wysiadłyśmy, stwierdziłam, że trudno będzie obejść wyspę, zobaczyć to co tu się da zobaczyć. Na wyspie są trzy nieaktywne wulkany, wysokości całkiem niemałe…

Rozglądając się zobaczyłyśmy ciekawego człowieka, który oferował Włochom przybyłym z nami wycieczkę po wyspie. Mowa była o dwóch wycieczkach – jedna łodzią po grotach i ciekawostkach (15 euro), a druga autobusikiem, który dotrze w różne ciekawe miejsca, w tym również na plaże, gdzie będzie można się kąpać (12,5). Wszystko tak zorganizowane, że można najpierw popłynąć łodzią, potem coś zjeść i odpocząć a potem ruszyć autobusikiem i wrócić przed rejsem powrotnym. Szybko podjęłyśmy męską decyzję: bierzemy jedno i drugie! I to był strzał w dziesiątkę! Na 100% warto było!!!

Wyruszyły dwie łodzie, prowadzone przez dwóch braci. Nasz nie wiem jak miał na imię, ale mówią na niego Barone Rosso. Opowiadał niesamowicie ciekawie, bardzo szybko, bardzo dużo, i wpływał z nami w niesamowite miejsca. Oczywiście, najciekawsze było pływanie w zatokach, w kryształowej wodzie, w której widać było skały na różnych wysokościach, wodorosty, a nawet ryby i czerwone trujące robale! Nieprawdopodobne obserwowanie wody i skał pod sobą, półek skalnych, raf itp…

Widzieliśmy krater podwodnego wulkanu, oznaczony bojami, bo rozbijały się tam od zamierzchłych czasów przepływające statki. Podobno pełno wraków tam leży… Wpływaliśmy do grot, a do jednej małej groty wpłynęłam sama, zachwycając się nieprawdopodobnymi kolorami skał na poziomie wody…

Oczywiście, prócz samego wybrzeża, postrzępionego, czarnego, pełnego niesamowitych kształtów podziwialiśmy również niezwykłe krajobrazy wyspy, wygasłe wulkany, niesamowite kolory skał, zieloność wzgórz…

Opublikowano: 05 październik 2011
Odsłony: 575

Po powrocie do portu Włosi poszli jeść w barze portowym, my miałyśmy nasze prowianty kupione wczoraj w piekarni i owoce, więc poszłyśmy kawałek uliczką, by gdzieś tam sobie przysiąść i się posilić. Uliczka była jednak tak zachwycająca, że trochę trwało zanim zabrałyśmy się do jedzenia. Czystość, cudne kolory domów, fantastyczne kwitnące rośliny nie pozwalały oderwać wzroku. Każdy dom zasługiwał na zdjęcie…

Po zjedzeniu ruszyłyśmy dalej uliczką zapatrzone w to prześliczne miasteczko. Przed jednym z domków siedział starszy pan, jakby drzemał. Kiedy zbliżyłyśmy się, zapytał: Dlaczego robicie zdjęcia? Przestraszyłam się, że popełniłyśmy jakieś faux-pas, i powiedziałam – bo tu jest tak ślicznie! A on na to – o tej porze trzeba odpocząć!

Zatrzymałyśmy się, i chwilkę porozmawiałam z tym panem, panem Pasquale, najstarszym mieszkańcem Lipari. Miał 91 lat. Powiedział, że tu się mieszka spokojnie, tu jest raj na ziemi, nic więcej do życia nie trzeba…

Opublikowano: 05 październik 2011
Odsłony: 576

Potem pojechałyśmy autobusikiem z Gerardo, bratem Czerwonego Barona :) Zawiózł nas na różne niesamowite tarasy widokowe, drogą otoczoną murkiem z lawy, pokazywał uprawy opuncji i kaparów. Przywitały nas dwa zainteresowane nami osły – Maurizio i jego towarzyszka.

Wśród czarnych wulkanicznych raf jak na księżycu znajduje się tzw. „piscina”, czyli basen. Gerardo zostawił nas tam na pół godziny, mówiąc, że kto chce, może się wykąpać… A ten basen, to było takie oczko wodne wśród raf, o cudnych kolorach, z połyskującymi skałami, jak półki, i wielką czarną wodną przepaścią między nimi.

Bałam się, ale pokusa zwyciężyła. Szybko rozebrałam się i bardzo ostrożnie weszłam na skały do wody. Chwila i już płynęłam. Wrażenie było niezapomniane. Nie tylko te cudne podwodne twory, różnego koloru skały i wodorosty, jakieś porosty, białe skały i czarna pustka, ale też jakiś inny rodzaj bycia w wodzie – jakbym była wodnym stworem z innego świata…

Gerardo powiedział potem, że jak zanurkować w tym naturalnym baseniku bardzo głęboko, to można dotrzeć do podskalnej rzeczki którą można dopłynąć na otwarte morze...

Odwiedziliśmy tez maleńki ośrodek ratujący żółwie morskie, gdzie przebywała jedna mała żółwiczka. Od Gerardo wszystkie panie dostały cudnie pachnącą dziką lilię, własnoręcznie przez niego zebraną na zboczu wulkanu…

Potem w barze zjadłyśmy pachnącą owocami granitę. Jeszcze mały spacer w pobliżu portu – i wyruszamy w drogę powrotną...

Opublikowano: 05 październik 2011
Odsłony: 530

Wracając wodolotem miałyśmy przyjemność obserwować zachód słońca na morzu... Choć przez szybkę, było na co patrzeć...

Po przybyciu do portu odwiedziłyśmy Centro Recupero Tartarughe - szpital dla żółwi morskich. Codziennie od 18 do 19 weterynarze, pracujący na zasadzie wolontariatu oprowadzają po szpitaliku turystów, opowiadają o życiu żółwi i o czyhających na nie niebezpieczeństwach.

Najczęstszy problem to połknięty haczyk. Żółwie u których podejrzewa się haczyk w przewodzie pokarmowym są badane, prześwietlane i operowane. Po odbytej kuracji wypuszczane są do morza. Chętni turyści mogą pomóc w tej operacji - wynosi się żółwie na plaże w wanienkach i wypuszcza tuż przed wodą. Kiedy my tam byłyśmy nie było takiej akcji.

Najdłużej przebywa w szpitaliku żółwica, która niestety, nie może być wypuszczona. W kolizji z łodzią motorową straciła łapę i doznała również innych uszkodzeń węwnętrznych. Po wyleczeniu przebywa w szpitalu w ogromnym basenie.

Mieszkańcy Lampeduzy, rybacy oraz turyści uczulani są na los żółwi. Wzywa się wszystkich, który zauważyli żółwia - żywego lub martwego - do poinformowania o tym fakcie pracowników szpitala, z podaniem miejsca znalezienia żółwia, jego wielkości i stanu.

Opublikowano: 05 październik 2011
Odsłony: 548