Dzień 6, jeżdżąc po Lampeduzie (choć niestety, nie Mehari)...

Znów coś zrobiłam po raz pierwszy - wypożyczyłam samochód! Nie, nie mehari, niestety, nie ośmieliłam się, ale coś, co miało być punto a było seatem. Starutkie, ale jeździ, choć zablokowane siedzenie zmusza mnie do jazdy z estremalnie zgiętą nogą, co oczywiście nie dodaje mi odwagi...

Nie ośmieliłam się wjechać do miasta, na początku jeździłam z duszą na ramieniu, ale potem jakoś poszło. Za wynajęcie samochodu na jeden dzień zapłaciłam 25 euro, na paliwo poszło 10 euro. Załatwiłam to na campingu, tu mi przywieźli autko, i tu je rano oddałam, bez żadnych większych ceregieli, nawet o prawo jazdy nie pytali.

Dzięki samochodowi dotarłyśmy w różne dalsze miejsca wyspy, na przykład na jej koniec... Spenetrowałyśmy kilka zatoczek... Zjadłyśmy pizzę z odrobinną wina w doskonałej pizzerii o normalnej, wieczornej porze... Przyglądałyśmy się zabawie mieszkańców na placyku...

Pogoda była w kratkę, trochę grzmiało, trochę padało, ale bardziej kropiło niż lało. Dziś nie kąpałyśmy się, jakoś tak, pogoda nie sprzyjała...

(poniżej filmiki Alki - okolice Punta Alaimo, czyli wschodnie wybrzeże wyspy, drogowskazy do różnych stron świata, zabytkowe dammuso Casa Teresa... Ale na początek - mój pierwszy, rozpaczliwy wjazd do portu...)





on 06 październik 2011
Odsłony: 410

You have no rights to post comments