Do Mazary pojechałam autobusem...Ktoś, i to niejeden, w dziennikach z podroży po Sycylii skarżył sie na sycylijskie autobusy, że nikt nie wie gdzie i kiedy jeżdżą. Słyszałam takie wypowiedzi również od Włochów, ba, nawet od jednego Sycylijczyka, któremu sie wydawało, że jak ktoś gdzieś jedzie, a nie ma samochodu, to musi kogoś poprosić o podwiezienie... A to wszystko nieprawda!
Fakt, jest tu ileś tam linii i trudno się w nich połapać, oznaczenia są mało wyraźne, autobusy maja tabliczki tylko na przodzie, a bilety kupuje się najczęściej w pobliskim barze, ale... Wszystko, co znalazłam w Internecie na temat rozkładów jazdy sprawdza sie do joty! Nie ma sensu narzekać, jeśli ktoś nie potrafi się w tym znaleźć, bo autobusy są, jeżdżą tam gdzie maja jeździć, na ogół punktualnie, i to nie ich wina, że my możemy mieć problem z połapaniem się w tym systemie!
Do Mazary i Marsali jeżdżą autobusy i pociągi, mogłam wiec wybierać, co mi bardziej odpowiadało, a stacja kolejowa jest tuz obok autobusowej. Autobus był pierwszy, a wiec wybrałam autobus. Napisane, żeby bilet kupić w kasie. Kasa zamknięta. Na kasie napisane, że bilety można kupić w barze. W barze mówią, że u kierowcy...
Ok, nadjeżdża autobus, proszę kierowcę o bilet, mówi, że w barze, i że niech nie gadają, bo powinni sprzedać. Pora odjazdu, wiec biegiem do baru, (ale ja wiem, ze kierowca by poczekał), i mowię, że mają sprzedać. A oni, że jak do Marsali to mogą, ale do Mazary nie, i żebym to powiedziała kierowcy. No dobra, to ja do kierowcy, a on mówi, a, no to nic, sprzedam pani ten bilet. I wszystko sie dobrze kończy...
Po drodze kierowca cały czas rozmawia przez komórkę i załatwia jakieś sprawy związkowe, nawet odczytuje komuś pismo, jakie napisał w jakiejś ważnej sprawie (w tym celu na chwilę zatrzymuje się na poboczu, czyta, nikt nie reaguje...) A potem rozmawia z jednym z włoskich turystów, opowiada co gdzie warto zobaczyć. Dzięki temu dowiedziałam się się, że - choć wszyscy mówili, że w Trapani nie ma nic ciekawego prócz Erice, to jest tu piękna starówka! (postanawiam koniecznie ją odnaleźć!) I to wszystko dzięki gadającemu kierowcy, nad którym widnieje napis "nie rozmawiać z kierowca"
Mazara del Vallo leży u ujścia rzeki Mazaro Jest to jeden z największych portów rybackich we Włoszech, gdzie między innymi codziennie wyładowuje się ogromne ilości winogron z wyspy Pantelleria. Mieszkają tu tysiące robotników z Afryki Północnej. Kasbah, starówka z białymi domami, pustymi uliczkami przypomina dzielnice arabskich miast. Współczesna Mazara to niewielkie i niewysokie miasto, spokojne, żyjące własnym życiem... Czasami ma sie wrażenie, jakby się było w arabskim mieście. Bo nie tylko twarze, nie tylko język który słychać, nie tylko napisy często po włosku i po arabsku, ale również architektura, wąskie uliczki, zdobnictwo.
Wiedząc, że najciekawsze co można w Mazarze zobaczyć to arabska dzielnica Casba, pytam przechodzącą kobietę jak dojść do tej dzielnicy. Patrzy na mnie z niedowierzaniem: "czy pani jest pewna, ze tam właśnie chce pani pójść???" - pyta. "Oczywiście, nie wiem tylko jak tam sie idzie" - odpowiadam. Pokazuje mi drogę, cały czas obrzucając mnie spojrzeniem, takim jakbym chciała skoczyć na banjo z najbliższego budynku...
A wiec Casba - wąskie, wijące sie uliczki, ale nie takie biedne, odrapane, zaniedbane jak La Kalsa w Palermo, nie, Casba w Mazara jest piękna! Większość domów jest żółto-pomarańczowych, wszystkie, i te arabskie, i te "bardziej cywilizowane" są jedno, a najwyżej dwupiętrowe, i znów jakoś tak, wszystko jest w jednym stylu, wszystko do siebie pasuje.
Chodziłam po tych wąskich uliczkach, wybrukowanych pięknie, wyślizganych, robiłam zdjęcia i nikt sie na mnie nie rzucił, nikt mnie nie zamordował, nikt ode mnie nic nie chciał, jeden chłopak trochę raptownie zatrzymał sie na motorino, ale okazało sie, że to dlatego żeby mi nie przeszkadzać kiedy robiłam zdjęcie, i zatrzymał się po prostu w miejscu...
Mazara jest taka właśnie, dwupiętrowa, stonowana, nie krzycząca, w jednym stylu, oczywiście, jest tam tez stare miasto z przepięknym Piazza della Reppublica, ale większość miasta pamiętam właśnie tak. Natomiast Marsala... (cdn)
(cd) - Marsala... cóż, wina nie piłam...Obeszłam port, weszłam na długie nabrzeże, takie jakby molo dla łodzi, na końcu była latarnia morska, a ja lubię dojść do jakiegoś końca czegoś. Wiec mam zdjęcia tej latarni i z lądu, z morza, tzn z tego mola. Mam z mola zdjęcie nabrzeża po którym chodziłam wcześniej, i statków, i łodzi, i rybaków czyszczących sieci, i dzieciaków z wędka.
Marsala kojarzy się przede wszystkim z winem o tej samej nazwie. I słusznie, bo jest to największy na Sycylii ośrodek produkcji wina. Swój rozwój zawdzięcza Marsala Anglikowi Woodhouse'owi. W granicach Marsali leży najbardziej na zachód wysunięty przylądek, Capo Lilibeo. Plan miasta jest głównie rzymski, zewnętrzne dzielnice natomiast powstały w czasach Arabów, którzy zdobyli miasto w 830 roku i rozwinęli je w prężny ośrodek handlowy.
Centro Storico Marsali to piękny barokowy ośrodek miejski z uroczymi fasadami typowo sycylijskich domów, otoczony prawie niezniszczonymi murami miejskimi z XVI wieku. Tu też centrum - to Piazza della Repubblica z katedrą San Tomaso.
Marsala jest dość dużym miastem, robi w każdym razie wrażenie potężniejszego miasta niż Mazara, domy są wyższe, bardziej doniosłe.
Znalazłam stare miasto i dech mi zaparło... Co budynek, to piękniejszy, kościół przed kościołem i za kościołem a obok kościół... Przepiękne staromiejskie zadbane uliczki, znów te cudne wyślizgane trotuary... Chodziłam tak i chodziłam, aż w końcu postanowiłam wrócić na dworzec (bo z Mazary do Marsali przyjechałam pociągiem, jakoś tak stacje kolejowa łatwiej znaleźć niż przystanek).
Poszłam na oko, ale wolałam zapytać, oczywiście, trzeba było pójść w odwrotnym kierunku, znów to niedowierzanie - pieszo??? Ludzie kochani, jakbyście wiedzieli ile ja kilometrów zrobiłam w tym waszym mieście... Oczywiście, znalazła sie stacja kolejowa, i pociąg przyjechał całkiem na czas...
(cd) W Trapani byłam z powrotem za dwadzieścia siódma i dwie myśli mi przyszły do głowy: jedna, że jutro muszę super wcześnie wstać, wiec jadę do domu autobusem, a pod domem kupie sobie coś do jedzenia i picia na Pantellerie, bo tam będzie na pewno drogo. A druga, ze warto byłoby jeszcze zobaczyć to stare miasto w Trapani... I stało się, z przystanku, zamiast wsiąść w autobus, poszłam w zupełnie odwrotnym kierunku niż do domu - i znalazło się Stare Miasto! Bylo już dość mrocznie, wiec nie wiem jak wyjdą zdjęcia, ale chciałabym zęby wszyscy ci, co mówią, ze nie ma tu nic do zobaczenia, a Trapani to brzydkie miasto, popatrzyli na te cuda!
Ciekawe, bo Trapani jest tak zbudowane, ze środkiem idzie ulica, która pnie sie do góry aż do stop góry Erice, i myślałam, ze ta ulica sie zaczyna tam, gdzie wsiadałam w autobus, i że cały ten cypel wchodzący w morze niedaleko sie kończy. A okazuje sie, ze jak poszłam od przystanku w przeciwnym kierunku, i tak szłam, i szłam, i szłam, to było piękniej, i piękniej i piękniej...
Cudne odrestaurowane kamieniczki, kamienice, kościoły, piękny bruk, atmosfera tego ichniego ciepłego wieczoru kiedy wszyscy wychodzą na ulice. I kiedy tak szłam, i szłam i szłam, znów zrozumiałam, że ta ulica skończy sie tam gdzie sie kończy ląd. I tak właśnie było, a może i jeszcze lepiej, bo ląd sie skończył, ale w morze wchodziło kamienne mole - droga, na końcu którego stoi wieża? Latarnia? Nie wiem dokładnie, ale to był ten koniec, najbardziej końcowy koniec gdzie dalej już morze...
Bardzo, bardzo sie ciesze ze tam dotarłam i ze wiem wreszcie co jest w Trapani, tym mieście o który marzyłam od kilku lat... I chciałabym tu przyjechać jeszcze kiedyś, bo zrobiło się całkiem ciemno i wiele tam z pewnością cudów zostało do zobaczenia...
Trzeba było jeszcze wrócić... Ale wieczór ciepły i piękny, dookoła światła, ruch, dużo ludzi, a wiec i idzie sie z przyjemnością, choć bolą nogi. Jest w końcu przystanek, jest autobus, wsiadam. Patrze na zegarek, no super, zdążę jeszcze kopic coś na jutro... Az tu nagle... autobus skręca w jakaś boczna ulice i widzę, ze pomyliłam numer!
No dobra, zaraz wysiądę i wrócę, ale ten jedzie i jedzie i jedzie i w ogóle się nie chce zatrzymać! Wywiózł mnie daleko daleko, na powrotny nie wiadomo czy można było liczyć, nie było widać zdanego przystanku, nie ma co, trzeba ruszyć głowa i nogami i liczyć na siebie. Rozejrzałam sie - gdzie ta charakterystyczna, znajoma góra Erice? Jest! A, to znaczy, ze muszę sie kierować poniżej góry.
Najpierw teren był ciemny i bezludny, potem zrobiły sie ulice, ale w która skręcić zęby dojść do domu? Wiadomo, można zapytać, i ostatnio pytam dużo częściej niż zwykle, ale jak nie muszę, to co będę pytać, zawsze zdążę. Wybieram ulice według mojej orientacji i w końcu co widzę? Jest Muzeum Pepoli, a moja ulica to Via Pepoli, patrze na numer, jest 180, a mój 80, no to jeszcze chwila i będę w domu! Chwila była dość długa, ale na koniec.... jestem, piszę, i zaraz padnę...
Sklepy zamknęli, to nic. Wody trochę mam. Jutro wielki dzień, wymarzony, wyśniony, wytęskniony. Ile razy myślałam o Pantellerii. Szukałam sposobu jak tam dojechać, dopłynąć, dolecieć. Potem zrezygnowałam. A na parę tygodni przed wyjazdem podjęłam decyzje i kopiłam bilet na samolot Meridiany. Samolot mam o 8.45, muszę być na lotnisku na godzinę przed, no ale żeby nie było za łatwo, autobus z Trapani jedzie o..... o 6.15!!! Szukałam, dowiadywałam się, sprawdzałam, pytałam. Nie ma innego. Muszę jechać tym, a że rano o tej porze pewnie na komunikację miejską nie ma co liczyć, to muszę z domu wyjść... może już teraz? ;) Nie, no chyba o wpół do szóstej...
Ale nic to! Nic to że nie zjem fantastycznych bułeczek na śniadanie, które serwuje Ignazio w B&B (i choć mam te śniadania w cenie, to nie zjem już ani raz do wyjazdu, bo śniadanie jest od 8.30 a to dla mnie za późno). Nic to ze nie kupiłam sobie takich bułeczek na drogę, to wszystko nic. Ważne, że jutro będę w całkiem niezwykłym miejscu i niech mi nic w tym nie przeszkodzi...