Na Levanzo odstawilam moj pokazowy numer... To mi się już parę razy w zyciu zdarzylo. Mój defekt polega na tym, że jak widzę przed sobą drugi koniec czegoś, to chce tam koniecznie dotrzeć, a jeśli coś jest okrągłe, to chce to obejść... Przeczytałam, a w każdym razie pamiętałam, ze Levanzo ma 12 km obwodu, pomyślałam, ze to taki sobie spacerek...
Levanzo to najmniejsza z Egad, jest właściwie masywem górskim wyrastającym z morza, którego maks. wysokość to 278 m. Jest bardziej dzika od swojskiej Favignany - wybrzeża są urwiste, wysokie, w wielu miejscach trudno dostępne, okolona nimi centralna część wyspy jest równiną z polami uprawnymi.Levanzo ma powierzchnię zaledwie 6 km2, 12 km linii brzegowej, i zamieszkuje ją 200 mieszkańców. Na wyspie jest tylko jedna miejscowość, Cala Dogana.
Na północny zachód od portu znajduje się Grotta del Genovese, gdzie odkryto kilka paleolitycznych rytych wyobrażeń ludzi i zwierząt. Grotę można zwiedzać pieszo jak też z łodzi, ale tylko z przewodnikiem. Levanzo to wspaniałe miejsce do wędrówek pieszych, warto jednak zaopatrzyć się w plan wyspy z zaznaczonymi szlakami (nie jest to takie łatwe)
Domy tu są wszystkie chyba białe, bardzo zadbane, a droga prowadzi chyba dookoła wyspy, więc... jak jej nie obejść. A wiec poszłam, podziwiając i zatoki i góry, i kolory (rude i białe skały, morze w wielu kolorach), patrząc na ludzi, którzy pływali sobie w zatoczkach. Niektórzy nie mają takiego fioła jak ja, i przyjeżdżają w takie miejsce popływać. A ja sobie myślałam - obejdę wyspę, i potem popływam, bo statki są do późna.
Najpierw to była droga, potem szeroka wygodna ścieżka, potem wąska ścieżka. Spotykałam co pewien czas ludzi spacerujących tak jak ja, pozdrawialiśmy się "salve", i to było miłe - wreszcie nie byłam dziwolągiem! Potem w pewnym miejscu ścieżka zrobiła się jeszcze węższa i zaczęła się wspinać do góry. To mi się za bardzo nie podobało, no bo miałam chodzić a nie nadwyrężać nogi. Potem ścieżka dotarła do jakiegoś miejsca, które nosiło ślady ludzkiej działalności, ale co to było? coś jakby ogród, jakiś mur, jakieś drzewa. Były nawet drzewa iglaste, i ścieżka prowadziła w ich cieniu.
Potem zrobiło się coraz bardziej skaliście, tzn skały były i przedtem, ale teraz ścieżka coraz mniej przypominała ścieżkę i wcale nie byłam pewna, czy to po czym idę, to ścieżka czy po prostu skały. Cały czas z lewej strony miałam Favignane, a po lewej bardziej z przodu - zasnutą jakaś mglą Marittimo. I tak szłam, szłam i szlam, przestałam widzieć w dole kąpiących się ludzi, przybywało skał, z którymi zaczęłam rozmawiać (no bo jak wam taki potwor wisi nad głowa, to jak go nie poprosić, żeby akurat w momencie kiedy przechodzzicie, nie przyszło mu do głowy zmienić miejsce pobytu...
Skały najczęściej białe, ale tez żółte i żółtopomarańczowe, zaczęło sie z tego robić głazowisko. Ponieważ w górze przestało mi się podobać, bo było zbyt stromo i niebezpiecznie, zeszłam na te głazy, które częściowo oblewała spokojna woda i szłam skacząc z kamienia na kamień. No, ale to trwało trzy godziny i nie było nic łatwiej, a wręcz przeciwnie... A ja wciąż widziałam z lewej Marettimo, no może nie z przodu a bardziej z boku, ale wyspa wciąż nie chciała zakręcać.
W końcu głazowisko zrobiło się tak wielkie i te głazy wydawały się sięgać szczytu góry, a wiec nie było żadnej drogi, żadnej ścieżki, żadnych półek skalnych - i tu podjęłam jedną z najmądrzejszych decyzji w moim życiu: z ogromnym żalem postanowiłam zawrócić. Kto mnie zna ten wie, jak ciężka była ta decyzja. Ale wiedziałam, ze nie mogę inaczej, bo raz, za daleko zaszłam i nie było pewne czy zdążę na ostatni statek, a dwa, jakby mi się tam coś stało, to nikt by mi nie pomógł, nikt by mnie tam nie znalazł A jakby nawet pomógł i znalazł, to byłby straszny wstyd - taka duża i taka...(to była moja ostatnia taka wyprawa bez komórki, na szczęście, w końcu trzeba zmądrzeć...)
Oczywiście, do tego wszystkiego umierałam ze zmęczenia. Oczywiście, woda mi się dawno skończyła, choć dookoła wody było pełno, jedzonko było rano, i to wszystko, nogi ... lepiej nie gadać. Wczorajsze, przedwczorajsze itp wędrówki, plus rower, plus pływanie...
Ale ponieważ wracałam tą samą drogą, więc dość szybko skończył się ten najtrudniejszy odcinek, weszłam znów na ścieżkę, na te tereny niby ogrodu czy sadu, potem na wyraźnie udeptana ścieżkę, potem na szeroką piaszczysta ścieżkę, potem na drogę, potem ... potem zobaczyłam zatokę, i wiedziałam, że się udało...
Musze dodać, że żałuję że nie udało mi się obejść wyspy. Pomyślałam, że to po prostu niemożliwe, bo ten ostatni odcinek był nie do przejścia (nie mowię o skałkarzach i alpinistach ale o zwyczajnych piechurach), ale ta myśl mnie pocieszała, dopóki w sklepie pani Edy miła pani zapytała widząc, jak jestem zmęczona: - zrobiła pani wycieczkę dookoła wyspy? - Powiedziałam - prawie, ale potem były takie skały, że już się nie dało.- A ona na to: - jest tam ścieżka górą, ale trzeba wiedzieć, jak iść...-
No i co ja teraz zrobię? Musiała mi to mówić? Sara per ultra volta...
Jutro raniutko spadam stąd, licząc na to, że tylko na jakiś czas, że jeszcze wrócę i jeszcze zobaczę to czego nie udało mi się zobaczyć tym razem. Jadę rano do Palermo, gdzie wsiadam w autobus do Piazza Armerina, tam będę jedną noc, mam nadzieję zobaczyć tzw Villa Romana, a następnego dnia spojrzę sobie na Ennę, która jest najwyżej położonym i najbardziej centralnym miastem w Sycylii, i następnie pojadę do Catanii. Ale o tym już później. Teraz idę się spakować i spać...