W Salinie mamy dziesięć minut spóźnienia, wodolot na Filicudi miał prawo już odpłynąć, ale czeka! To znów Calypso! Razem, w dwa wodoloty płyniemy do drugiego portu Saliny, Rinella. Mam wrażenie, jakby się goniły...
Szybki załadunek, załoga odwiązuje liny, odpływamy – a tu pomostem biegną jakieś kobiety i machają, krzycząc – Filicudi, Filicudi! I co na to załoga? A no cóż, wodolot zwalnia, wraca, na nowo cumuje, na nowo stawiany jest pomost, spóźnialskie wsiadają, dziękują i nikt się na nie nie gniewa, nikt nie ma pretensji...
ŚRODA Rano wodolot Ginostra - Salina (15.20), z Saliny wodolot na Filicudi (17.80)
Spanie na Filicudi, affittacamere La Scogliera, 30 E.
dzień na Filicudi
Filicudi to włoska wyspa na Morzu Tyrrreńskim, jedna z ośmiu wysp archipelagu Liparyjskiego. Filicudi jest położona na północ od Sycylii, pomiędzy wyspami Lipari i Alicudi. Powierzchnia całkowita wyspy wynosi ok. 9,5 km².Wyspa zaludniona była od neolitu (około 3 000 lat przed naszą erą). Kolejni mieszkańcy pojawili się tutaj podczas epoki brązu (VIII wiek p.n.e.). Następnie przez wiele stuleci była niezamieszkana, aż do czasów greckich i rzymskich. Pozostały tu także ślady z okresu bizantyjskiego.
Obecnie na wyspie znajduje się kilka małych wiosek. Największą z nich jest Filicudi Porto, położona na wschodnim wybrzeżu. Na wyspie uprawia się winorośl, oliwki, zboże i warzywa. Wyspę tworzą cztery nieaktywne już wulkany. Najwyżej wznosi się Monte Fossa delle Felci (774 m). Pozostałe, to Monte Montagnola (349 m), Monte Terrione (278 m) i Capo Graziano, który leży na wąskim półwyspie, wysuniętym ku wschodowi. Wszystkie wulkany należą do typu podmorskiego.
Na Capo Graziano znajdują się resztki budowli prehistorycznych (Villaggio Preistorico), datowanych na około 2 000 lat p.n.e., oraz liczniejsze - szczątki osiedla uformowanego przez chaty o formie kulistej - z epoki brązu. Ślady późniejszego osadnictwa wraz z ceramiką mykeńską i cykladiańską (między 1 500 i 1 300 lat p.n.e.) odnaleziono w głównej części wyspy, na wulkanie Monte Montagnola.
Filicudi znana jest z licznych grot i jaskiń, z których najbardziej popularne są jaskinie Maccatore, San Bartholomeo, Perciato i Bue Marino, która według starożytnych podań była siedzibą wielkich, antycznych potworów. Z morza w pobliżu wyspy wyłaniają się ogromne skały, z których najbardziej imponującą jest La Canna, iglica wyrastająca na wysokość 85 m n.p.m. (źródło Wikipedia)
Na Filicudi wysiadam i wypatruję osób, oferujących noclegi. Jakiś facet coś duka po angielsku, pytam o nocleg na jedną noc. Mówi, że chyba jest to możliwe i prowadzi mnie do przyportowych zabudowań, po drodze oferując swoje usługi jako taksówkarza.
Mówi, że może mnie obwieźć po wyspie, pokazać wszystko co tu jest ciekawego. Pamiętam taką wycieczkę na Linozie, gdzie naprawdę, warto było, dlatego pytam o cenę. Coś wylicza, wychodzi jakaś astronomiczna suma. No tak, bo jestem sama... Mówię, że nie stać mnie na takie atrakcje, a on na to, że i tak będę musiała pojechać „na drugą stronę”, bo tylko tam można kupić bilet na wodolot. No tym mnie zastrzelił... A jaka to odległość, pytam. Mówi – 15 kilometrów... A to ładny numer...
Na razie klucząc (to mi przypomina nieco arabskie zabudowania i jakby podobny standard...) wchodzimy do baru la Scogliera, gdzie przedstawia mnie tęgiej kobiecie. Ta mówi – teraz nie ma pokoju, bo się sprząta. – Nie musi być teraz, a ile by kosztował? – Jedna osoba, jedna noc - 30 euro. OK, zgadzam się, bo moje poszukiwania w internecie nie przyniosły skutku, a najniższe ceny jakie znalazłam to było koło 50 euro...
Prowadzi mnie jakimiś krętymi schodami do pokoju, mam wrażenie, że nie jestem w stanie tej drogi zapamiętać. Na pierwszy rzut oka pokój wydaje mi się bardzo marny, no ale czego mi trzeba. Jest łazienka, są dwa tarasy, jeden wewnętrzny, drugi z widokiem na morze.
Czego mogę chcieć więcej? Na moje pytanie o możliwość przechowania netbooka pani wyraźnie reaguje lękiem... Przynosi reklamówkę i z nabożeństwem wkłada tam komputer...
Pokój dopiero będzie sprzątany, więc szybko przebieram się, biorę to, co mi się wydaje potrzebne przez cały dzień i wychodzę. Pani mówi mi, że nie trzeba brać taksówki, żeby dostać się „na drugą stronę”: - Widzę, że jest pani piechurem – zauważa, patrząc na moje strombolańskie buty. Można tam dojść w godzinę!
A więc idę, wiem, że to daleko, więc podejrzewam, że spędzę cały dzień poza domem. Mogła mi powiedzieć coś jeszcze, ale ... nie uprzedzajmy wypadków...
Idę drogą. Mam ze sobą maleńką mapkę z przewodnika, próbuję coś z niej zrozumieć. Nie jest sympatycznie iść szosą, ale nie widzę innej możliwości. Szosa pnie się serpentynami coraz wyżej i wyżej. Wiem z przewodnika, że odległość między dwiema miejscowościami, czyli Filicudi Porto a Pecorini a Mare nie jest taka duża, ale problem polega na tym, że droga wije się serpentynami, tam i z powrotem... Widoki są cudne, więc idę.
W pewnym momencie widzę tabliczkę: „skrót do starej ścieżki” (czy jakoś tak, nie pamiętam dokładnie). Skrót prowadzi w górę. Iść wygodnie szosą, czy piąć się skrótem do jakiejś ścieżki? Wybieram skrót... Doprowadza mnie do wygodnej ścieżki widokowej, z której, po pewnej chwili widać Alicudi i zbocze Filicudi. Z nazwy ścieżki oraz mapy wnioskuję, że chodzi zapewne o Capo Graziano, gdzie znajdują się prehistoryczne wykopaliska. Jednak nigdzie tu nie widzę żadnych wykopalisk...
Dochodzę do końca ścieżki, wydaję z siebie okrzyki zachwytu, po czym wracam do drogi.
Idę dalej. Po drodze: pcham się na jakiś szlak w górę, gdzie mija mnie jakiś bolid z dwoma mężczyznami, którzy pytają, czy mnie podrzucić... Nie bardzo sobie wyobrażam jak bym się mogła zmieścić, poza tym nie wiem gdzie oni jadą – mijają mnie, gnając w górę. Potem wracam, zjeżdżając w pyle po żużlowatej ścieżce.
Im dalej idę, tym bardziej mapa nie zgadza mi się z tym co mijam. Muszę pamiętać, że moja wycieczka ma na celu nie tylko zapoznanie się z wyspą, ale muszę też kupić bilet na jutrzejszy wodolot na Alicudi!
Widzę zbiorowisko domów i kościół, schodzę w dół, bo tam wydaje mi się, że coś się dzieje. Jest port. Pewnie tam będzie kasa biletowa. Ale zaraz, zaraz, przecież na Filicudi jest jeden port! Ten, który widzę, to chyba port, w którym wysiadłam! To gdzie ja jestem??? Tu się nic nie zgadza!
Jedno co widzę – a czego nie powiedziała mi signora w la Scogliera, to ta ścieżka, która wyraźnie prowadzi w dół, do portu. Czyli nie musiałam wcale iść szosą serpentynami, po sąsiednim wzgórzu, mogłam od razu z portu pójść ścieżką w górę na to wzgórze, byłoby o wiele szybciej, no, może nie dotarłabym na tamtą ścieżkę widokową...
Idę znów w górę, no bo nie mam wrócić do mojego portu, tylko szukać „tamtej strony”, czyli pewnie Pecorino a Mare, z kasą biletową i może sklepem, morze barem... Odpoczywam, zjadam resztę prowiantu, piję wodę. Jest szosa. Idę dalej. Dochodzę do jakiejś miejscowości, jest restauracja, a w niej wielka mapa wyspy. Przy stolikach jacyś mężczyźni. Wchodzę, witam się. Proszę o wyjaśnienie, gdzie jestem i gdzie ta nieszczęsna kasa. Pytam o miejscowość Pecorini a Mare, a oni mówią mi, że ... tu właśnie jestem! Nic nie rozumiem!
Po dłuższej chwili wreszcie dochodzi do mnie o co tu chodzi. Jest to tak pokręcone, jak tylko na Sycylii to możliwe: otóż tak, jest na Filicudi port (na mapie Filicudi Porto), ale port jest „rotto”, czyli nie działa z powodu złego stanu technicznego. W tej chwili (od około roku) rolę portu przejęła miejscowość Pecorini a Mare z przystanią, gdzie wylądowałam, gdzie mieszkam, skąd wyszłam. A miejsce, którego szukam, to Filicudi Porto (a ja myślałam, że tam właśnie dopłynęłam i tam mieszkam!) A wydawałoby się, że jeśli człowiek wysiadł w porcie, to znaczy, że jest to port... Czyli, patrzyłam na mapę zupełnie z drugiej strony, teraz wszystko zaczęło się zgadzać! Paranoja!
Panowie powiedzieli mi, że żeby zejść do portu, który nie jest portem, ale gdzie jest kasa biletowa (jakie to łatwe – tu port, a kasa gdzie ileś tam kilometrów dalej!), powinnam iść szosą, ale szosa się wije serpentynami w tę i na odwrót, przez co droga jest bardzo długa. Widzę w dole te serpentyny i wcale mi się nie chce nimi iść...
Panowie zaproponowali, że mnie podrzucą do portu (który nie jest portem). Po drodze poradzili mi, żebym wracając lepiej poszła schodkami w górę, będzie szybciej. Widzę na wzgórzu te schodki i trochę mi nieswojo... Prowadzą ostro w górę... No, zobaczymy.
Panowie też zapytali, jak mi się podoba Filicudi. Odpowiedziałam że jest taka... nieco dzika... Zaśmiali się i odparli: no, Alicudi też jest taka, tylko dużo, dużo bardziej...
Zjechaliśmy serpentynami w dół, wysadzili mnie w porcie i odjechali. Mili Panowie, dziękuję Wam przeogromnie! Bez Was może do dziś bym tam błądziła w nieświadomości...
W porcie jestem koło drugiej, wiem, że to pora sjesty i z pewnością trzeba będzie poczekać na otwarcie kasy. A tymczasem wcale nie! Z baru wychodzi kobieta i otwiera kasę, sprzedaje mi bilet, rozmienia też pieniądze! Nareszcie udało się to załatwić! A do tego bar, mimo sjesty, jest otwarty, kupuję białą pizzę z cukinią na teraz i drożdżówkę z mozzarellą na potem, oraz wodę. I jeszcze mapę Filicudi i Alicudi.
No, to jakby świat z powrotem stanął na nogach...
Pokrzepiona, z biletem w kieszeni chodzę w tę i z powrotem po porcie (nieczynnym). Cisza, spokój, nic się nie dzieje. Tylko morze hałasuje i wiatr mocno wieje. Dziś wiatr wieje tak, że nie mam ochoty na kąpiel, zresztą widzę, że nikt się nie kąpie. Plaża jest kamienna, ale z takich małych kamieni, i każda fala powoduje grzechot tych kamyków... Morze tu wygląda pięknie, przy brzegu jest szmaragdowe, fajnie byłoby tu się wykąpać – ciekawe, czy drapieżne meduzy tu też grasują...
Filicudi jest inne niż pozostałe wyspy. Mniej zadbane, mniej zorganizowane, bardziej zabałaganione. Bardziej surowe. Tu nic nie jest „pod turystów”. Turyści jeśli są, no to są... I to mi wcale nie przeszkadza. (Jeśli tylko wiem, gdzie jestem...)
Teraz mam czas. Przede mną Capo Graziano (czyli wcale nie tam, gdzie byłam wcześniej). Wchodzę na górę w kierunku prehistorycznej wioski. Po dłuższej wspinaczce są okrągłe zarysy domostw. Wiem, że odkopano tu masę przedmiotów, które znajdują się w muzeum w Lipari. Potem idę wyżej, i na koniec mam przed sobą cudny widok... Salina, Lipari, Vulcano... A z lewej, ledwo widoczne Panarea i niemal zamglony Stromboli... Stromboli dziś znów dymi... Oj warto było tu się wspiąć!
Potem schodzę, znów do portu, no i potem na te schodki... Znów mam przed sobą wspinaczkę. Ale wiatr wieje, niesie orzeźwienie, na ścieżce jest dużo cienia. W końcu pokonuję wzniesienie i jestem na górze, między eleganckimi zabudowaniami. W ten sposób uniknęłam wędrówki wzdłuż serpentyn, a droga była piękna i pełna cudnych widoków.
Jeszcze na chwilę idę w drugą stronę, żeby zobaczyć, co jest tam, za zakrętem... Pozdrawiam zamglonego Iddu z białym pióropuszem. I kieruję się w stronę mojego portu – nie-portu. Już wiem, że żeby tam dojść, nie muszę, jak to zrobiłam rano, iść szosą. Wypatrzyłam zejście schodkami od kościoła, między domami. Pani mogła mi to powiedzieć... Mogła mi też powiedzieć, że port w którym jestem, nie nazywa się port, i że mam iść do portu, który nie działa jak port, ale działa jako kasa biletowa...
Zmęczona nieziemsko wchodzę do mojego pokoju. Teraz sprawia o wiele lepsze wrażenie. Prysznic, przebieram się i jeszcze wychodzę do portu i spaceruję wzdłuż wybrzeża, aż do końca plaży, gdzie za skałami widać Alicudi.
Potem siadam na tarasie z widokiem na morze i piszę co dzisiaj robiłam. Na podłodze tarasu leżą cytryny, które spadły z drzewa. Słońce zachodzi po drugiej stronie wyspy, ale i tu jest ładnie...
Dziś mam zamiar pójść spać wcześnie. Wodolot na Alicudi mam o 9.15, do portu dwa kroki. Dobranoc!
Spokojna noc, jest cicho, wygodnie. W pokoju nie ma okna, prócz okienka w łazience, jest za to dwoje drzwi. Z drzwiami jest nieco trudniej, no bo otworzyć okno w nocy jest jakoś łatwiej niż zostawić otwarte drzwi... Nie otwieram, ale nie jest duszno, choć nie ma tu ani klimatyzacji ani wiatraka. Pokój jest przestronny, wysoki, może to dlatego.
Budzę się powolutku, potem znów zasypiam, mam czas. Na godzinę przed budzikiem, koło siódmej już nie mogę spać. Więc ostatnie zapiski z Filicudi. Wczoraj pisałam o wędrowaniu, dziś napiszę o wyspie.
Wiem, że żeby naprawdę zobaczyć Filicudi należałoby ją opłynąć dookoła. Bardzo chciałam, ale niestety, to jest możliwe tylko w sezonie – teraz nie ma chętnych, a na taki rejs dla mnie samej mnie nie stać. I tego żałuję. Ale trudno, nie można mieć wszystkiego. Wiem, że jest tu taka grota Bue Marino, czyli byk morski? Podobno jest tam cudnie... I są też skały, sterczące z morza, jedna z nich jak ogromna pochodnia, nazywa się Canna, czyli trzcina. Muszę to sobie wyobrazić.
Filicudi to górzysta wyspa. Są tu wygodne drogi i ruch samochodowy (w zamieszkałej części wyspy), nie ma jednak- prócz taksówek - komunikacji publicznej. Wędrując spotykam wiele domów do wynajęcia, lub wynajętych, lub domów kupionych przez ludzi, którzy tu czasem przyjeżdżają. Jest też hotel w Filicudi Porto.
W odróżnieniu od pozostałych wysp ma się wrażenie, że prócz tych domów nic więcej nie jest tu zorganizowane dla turystów, nikt się nimi specjalnie nie przejmuje, nie ma się tu tego wrażenia że „turysta nasz pan”. Chodzi mi również o to, że niewiele jest znaków informacyjnych, kierunkowskazów, objaśnień, a to trochę szkoda. Po dojściu do prehistorycznej wioski na Capo Graziano też by się przydała jakaś tablica informacyjna –niby jest, ale rozbita i zniszczona... Już nie mówię o tym, że przydałaby się jakaś informacja, że jesteśmy teraz w Pecorina a Mare, a Filicudi Porto jest gdzie indziej, jakby jeszcze drogowskaz – gdzie...
Wiem, że kto przyjeżdża na Filicudi, szuka tu spokoju, i z pewnością go znajdzie. Dobrze byłoby, gdyby z czasem udało się tu nieco ogarnąć ten nieporządek, jednocześnie nie zmieniając tego miejsca w śliczne cacuszko jak Panarea.
Panowie, którzy mnie podwieźli do portu i wyjaśnili nieporozumienie z rozumieniem mapy, pytali jak mi się podoba Filicudi. Powiedziałam, że jest taka dzika. Spodobało im się to sformułowanie. Kiedy powiedziałam, że następna moja wyspa to Alicudi, zaśmiali się – tam jest jeszcze ... gorzej. No dobra, Alicudi, więc jestem gotowa!
Zaraz się zbieram, potem jeszcze zejdę do baru (należącego do tej samej pani, u której mieszkam) na kawę i ciacho, a potem wodolot i w dalszą drogę. Tu także zostawiam miejsca, które chciałabym zobaczyć...
Raniutko podziwiam jeszcze widok z mojego tarasu, Etnę i północne wybrzeża Sycylii. Potem siedzę w porcie i obserwuję gromadzących się ludzi...
Dziś Alicudi, 200 schodków, Giovanna (ta starsza Giovanna). Zgodnie z jej radą, przygotowałam dwie torby z niepotrzebnymi rzeczami, które zostawię w kasie biletowej w porcie. Dzięki temu łatwiej pokonam te schodki...