13.06 - Idę i nic z tej wyspy nie rozumiem!

Idę dalej. Po drodze: pcham się na jakiś szlak w górę, gdzie mija mnie jakiś bolid z dwoma mężczyznami, którzy pytają, czy mnie podrzucić... Nie bardzo sobie wyobrażam jak bym się mogła zmieścić, poza tym nie wiem gdzie oni jadą – mijają mnie, gnając w górę. Potem wracam, zjeżdżając w pyle po żużlowatej ścieżce.

Im dalej idę, tym bardziej mapa nie zgadza mi się z tym co mijam. Muszę pamiętać, że moja wycieczka ma na celu nie tylko zapoznanie się z wyspą, ale muszę też kupić bilet na jutrzejszy wodolot na Alicudi!

Widzę zbiorowisko domów i kościół, schodzę w dół, bo tam wydaje mi się, że coś się dzieje. Jest port. Pewnie tam będzie kasa biletowa. Ale zaraz, zaraz, przecież na Filicudi jest jeden port! Ten, który widzę, to chyba port, w którym wysiadłam! To gdzie ja jestem??? Tu się nic nie zgadza!

Jedno co widzę – a czego nie powiedziała mi signora w la Scogliera, to ta ścieżka, która wyraźnie prowadzi w dół, do portu. Czyli nie musiałam wcale iść szosą serpentynami, po sąsiednim wzgórzu, mogłam od razu z portu pójść ścieżką w górę na to wzgórze, byłoby o wiele szybciej, no, może nie dotarłabym na tamtą ścieżkę widokową...

Idę znów w górę, no bo nie mam wrócić do mojego portu, tylko szukać „tamtej strony”, czyli pewnie Pecorino a Mare, z kasą biletową i może sklepem, morze barem... Odpoczywam, zjadam resztę prowiantu, piję wodę. Jest szosa. Idę dalej. Dochodzę do jakiejś miejscowości, jest restauracja, a w niej wielka mapa wyspy. Przy stolikach jacyś mężczyźni. Wchodzę, witam się. Proszę o wyjaśnienie, gdzie jestem i gdzie ta nieszczęsna kasa. Pytam o miejscowość Pecorini a Mare, a oni mówią mi, że ... tu właśnie jestem! Nic nie rozumiem!

Po dłuższej chwili wreszcie dochodzi do mnie o co tu chodzi. Jest to tak pokręcone, jak tylko na Sycylii to możliwe: otóż tak, jest na Filicudi port (na mapie Filicudi Porto), ale port jest „rotto”, czyli nie działa z powodu złego stanu technicznego. W tej chwili (od około roku) rolę portu przejęła miejscowość Pecorini a Mare z przystanią, gdzie wylądowałam, gdzie mieszkam, skąd wyszłam. A miejsce, którego szukam, to Filicudi Porto (a ja myślałam, że tam właśnie dopłynęłam i tam mieszkam!) A wydawałoby się, że jeśli człowiek wysiadł w porcie, to znaczy, że jest to port... Czyli, patrzyłam na mapę zupełnie z drugiej strony, teraz wszystko zaczęło się zgadzać! Paranoja!

Panowie powiedzieli mi, że żeby zejść do portu, który nie jest portem, ale gdzie jest kasa biletowa (jakie to łatwe – tu port, a kasa gdzie ileś tam kilometrów dalej!), powinnam iść szosą, ale szosa się wije serpentynami w tę i na odwrót, przez co droga jest bardzo długa. Widzę w dole te serpentyny i wcale mi się nie chce nimi iść...

Panowie zaproponowali, że mnie podrzucą do portu (który nie jest portem). Po drodze poradzili mi, żebym wracając lepiej poszła schodkami w górę, będzie szybciej. Widzę na wzgórzu te schodki i trochę mi nieswojo... Prowadzą ostro w górę... No, zobaczymy.

Panowie też zapytali, jak mi się podoba Filicudi. Odpowiedziałam że jest taka... nieco dzika... Zaśmiali się i odparli: no, Alicudi też jest taka, tylko dużo, dużo bardziej...

Zjechaliśmy serpentynami w dół, wysadzili mnie w porcie i odjechali. Mili Panowie, dziękuję Wam przeogromnie! Bez Was może do dziś bym tam błądziła w nieświadomości...

on 13 czerwiec 2012
Odsłony: 364

You have no rights to post comments