Dzień 9, Lampedusa, spacer wkoło domu i co z tego wynikło...

To był dobry pomysł, żeby wyprosić dzisiaj popołudniowy dyżur. Francesca pojechała z trzema paniami na plażę (no, do pracy, nie plażować ;) a ja zostałam tutaj z Gabriellą. Śmieszne są te panie, każda bardzo charakterystyczna. Myślałam, jak tu wyprosić wyjście na poszukiwanie kawiarenki, bo trzeba było sprzątać. Ile można sprzątać jedno małe mieszkanie! Zaproponowałam, że wyjdę wyrzucić śmieci, Gabriella przyjęła propozycję z entuzjazmem, uprzedziłam, że mi to trochę zajmie, no bo muszę znaleźć kawiarenkę. Nie ma problemu!

Wychodząc rozglądam się uważnie, żeby zapamiętać drogę do domu. Ulica nie ma nazwy, ale numer domu na szczęście łatwy – 27, tego nie mogę zapomnieć ;) Idę w kierunku większej ulicy i już poznaję – tam dalej jest Bar dell’Amicizia, a jeszcze dalej via Roma. Jesteśmy w domu. Jeszcze raz ogarniam wzrokiem wszystkie znaki szczególne, nie powinno być najmniejszych problemów.

Jak to miło iść znów po znajomych uliczkach, widzieć znajome miejsca. Lubię wracać w znajome miejsca… Mam nadzieję, że z czasem zrobi się łatwiej z wychodzeniem z domu. Nie chcę tu spędzać czasu, chciałabym wyjść i wrócić po kilku godzinach…

Jest kawiarenka, na końcu via Roma. Nie da się niestety podłączyć netbooka, ale wzięłam pendriva, więc jest OK., choć z netbooka byłoby o wiele szybciej. Na szczęście połączenie jest szybkie, więc wklejam tekst do bloga, dzielę na odcinki, szybko sprawdzam pocztę (tylko najważniejszą – niech mi wybaczą wszyscy inni, jestem na wakacjach!). Udaje mi się jeszcze wrzucić zdjęcia na facebooka! Odpędzam od siebie chęć sprawdzenia, co kto i gdzie napisał, nie ma na to teraz czasu. Sporo zrobiłam, zapłaciłam za tę przyjemność 2,50 euro…

Wychodzę z kawiarenki, znów z przyjemnością chodzę po ulicach. OK., teraz do domu. Mijam bar dell’Amicizia, widzę zapamiętane sklepy, skręcam w naszą ulicę, po czym … staję zdumiona: jest numer 27 ale jakiś inny, tamten był na kafelku, ten jest napisany farbą, no i całkiem inny dom! Co jest grane? Jakiś facet podchodzi i mówi – wydaje mi się, że pomyliła pani drogę, musi pani pójść w drugą przecznicę! Dziękuję mu i idę absolutnie nie przekonana. Jak to możliwe? Przecież to musi być tutaj! Wychodzę na główną ulicę, kręcę się tam i z powrotem, nie, to nie może być żadna inna tylko ta! Wracam, znów natykam się na ten nieszczęsny namalowany numer, postanawiam jednak iść dalej, w absolutnym przekonaniu, że to musi być ta ulica. I wtedy słyszę wrzask (nie da się inaczej tego nazwać) – to Gabriella drze się w niebogłosy – tutaj, tutaj! Dwa domy dalej jest nasz dom, i tam … też jest numer 27! No nie, czegoś takiego się nie spodziewałam, żeby na tej samej ulicy, dwa domy od siebie był dwa razy ten sam numer! Ale wygrałam, bo to jest ta ulica, żadna inna! Wiem już że to ulica Verdi.

No, to teraz już spokojnie (no bo było trochę nerwów – swoim zwyczajem nie wzięłam komórki, więc ciekawe, jak bym się znalazła, gdybym faktycznie się tak całkiem zgubiła…). Gabriella nagotowała michę ryżu. Oni przedziwne rzeczy robią do jedzenia – wczoraj na kolację były gotowane ziemniaki na zimno z sałatką. Oni te ziemniaki polewali oliwą i octem balsamicznym. A teraz kazali ugotować ryż na kolację. Po co rano gotować na kolację?

 

Dziś z Gabriellą robimy pasta al bianco, makaron z czosnkiem i peperoncino. Damy radę. Jakaś sałatka by się przydała? Potem pójdziemy na plażę (pracować), a reszta przygotuje kolację (z tego ryżu?). Zaproponowałam nieśmiało, że ja mogę zrobić kiedyś tam ewentualnie makaron z tuńczykiem, moje ostatnie odkrycie. Robi się łatwo, szybko i bezproblemowo, i mam nadzieję, że nikt się do niczego nie przyczepi.

Panie się wkurzają trochę (jak to Włosi w sprawach jedzenia), że Francesca kupuje wszystko w Carefurze. Legambiente ma umowę podpisaną z Carefurem no i ona nigdzie indziej nie może (pewnie na rachunek czy jakoś tak). No więc… nie możemy mieć chleba z piekarni, owoców z warzywniaka i tak dalej. Ja raczej nastawiam się tutaj na niewydawanie pieniędzy (prócz kawiarenki…), ale nie wiem, czy wytrzymam. Mamy zamawiać to co chcemy, a ona to ma kupować, ale wiadomo, nie ta jakość, nie to…

No więc tak sobie tu siedzę, piszę, i widzę, że nie będąc na plaży naprawdę można pójść sobie stąd. Tyle, że może nie gdzieś daleko, no ale co tu robić w czterech ścianach. Ja piszę, Gabriella chyba czyta, potem musimy przygotować obiad, ale jest na to dużo czasu.

Opisałam to tak szczegółowo, żebyście mogli wyobrazić sobie, jak tu jest.

on 05 lipiec 2013
Odsłony: 542

You have no rights to post comments