Wygląda na to, że robi się gorąco. Według mnie nie jest jeszcze tak ciepło jak było dwa lata temu w październiku, ale nie ma już tego wrażenia chłodu w cieniu czy wieczorem/rano. Kto wie, może w końcu jakaś żółwica przypłynie przed naszym odjazdem…
Wczoraj po południu pojechałam do Cala Creta i zeszłam tam, gdzie dwa lata temu kąpałyśmy się z Alką. Pływałam z maską, fajką i aparatem, nakręciłam trochę podwodnych filmików, choć nie są tak atrakcyjne jak myślałam, bo w Mare Morto jest tak właśnie, jakby umarłe morze, różne odcienie szarości. Pływanie z maską i fajką bardzo mi się podoba, mogę tak pływać i pływać, i wciąż nie jest mi dość. Ciekawe, czy dotrę do takich miejsc o jakich marzę, z kolorowym światem tam pode mną. Zaskakujące było, kiedy zobaczyłam nagle coś dziwnego, niespotykanego i nie na miejscu – coś białego, prostego, jak lina, wynurzyłam się, a to była łódź i kotwica… Mare Morto jest piękne, żeby jeszcze pod wodą było kolorowo, byłoby dla mnie idealne.
Wczoraj atmosfera na obozie sięgała zenitu, nie chcę o tym pisać dokładniej, bo po co. Kłótnie, pretensje, nieporozumienia. Szkoda, bo po co psuć sobie humor takimi głupotami. Dziś na szczęście zrobiło się jakoś milej. Pojechałyśmy na plażę dzisiaj pół godziny wcześniej, bo przyjechali dziennikarze z RAI2 żeby nakręcić wywiad z naszą Franceską. Rano było sporo chmur, słońce wciąż się chowało i dziennikarze wciąż czekali, kiedy będą warunki, żeby kręcić. My sprzątałyśmy plażę, wysprzątałyśmy ją chyba na następne dwa tygodnie… Jeśli ktoś ogląda RAI2, to wywiad ma być podobno o 13.30, ale chyba nas tam nie będzie widać.
Potem, kontrolując plażę przeprowadziłam godzinę wychowawczą z dzieciakami. Maluchy bawiły się piłeczką w wodzie. Tego tu robić nie wolno. Włosi są z reguły zbyt pobłażliwi dla dzieci, nie potrafią im różnych rzeczy zabronić. Ale według mnie, skoro nie wolno, to znaczy że nie wolno. Nie chciałam dyskutować z dzieciakami, zwróciłam uwagę ojcu, ten próbował troszkę dyskutować (ale mała piłeczka, ale to takie małe dzieci…), ale byłam nieubłagana. Potem ile razy tam podchodziłam, dzieciaki dalej rzucały piłką, choć było widać, że robią to wiedząc, że nie wolno. Rodzice nic. Pogroziłam palcem, przestali. Potem podchodzę, a oni znów się bawią. Rodziców nie było widać, podeszłam do chłopaka i mówię: ty nie rozumiesz, że tu nie wolno się bawić piłką? A on: A dlaczego? –Bo to jest rezerwat, tu żyją ryby, przypływają żółwie i tutaj musimy przestrzegać różnych reguł, żeby było jak najbardziej naturalnie. I – dodałam – wiesz, ja wiem, że wy jesteście mali i macie małą piłeczkę, ale kiedy duże dzieciaki albo dorośli rzucają dużą piłką, i ja im mówię, że nie wolno, oni odpowiadają – a jak to, skoro tamte dzieci mogą? Maluch patrzył na mnie wielkimi oczami, i tylko przytakiwał, a kiedy jego mały braciszek próbował rzucić piłką, ten mu nie pozwolił, mówiąc – tu nie wolno, bo tu żyją żółwie! I od tego momentu już więcej nie próbowali się ze mną droczyć…
Niektórzy ludzie, kiedy się dowiadują, że przyjechałam z Warszawy specjalnie po to, żeby wziąć udział w wolontariacie, są pod wrażeniem. Dziś rozmawiałam z dwoma panami, opowiadałam im o miejscach na Sycylii które odwiedziłam, a oni mi podziękowali, bo o wielu nie wiedzieli…
Za tydzień będzie mój ostatni dzień na Sycylii…