W Palud muszę znów poczekać - tym razem prawie 2 godziny... Chodzę po okolicy, siedzę nad huczącym potokiem, co chwilę znów patrzę w góry, sprawdzając, czy Bianco nadal tam jest... Przyglądam się japońskim alpinistom, którzy zjechali ze mną z pełnym ekwipunkiem...
W Courmayeur znów godzinny postój... Również na Aostę zostało mi sporo czasu w oczekiwaniu pociągu... A więc, chodzę, chodzę...
Do Turynu docieram późno wieczorem (a w głowie ciągle biało...). Nigdzie nie mogę dostać biletu na autobus, więc idę do domu piechotą... Jest gorąco, oczywiście, nogi mnie bolą po chodzeniu w za małych butach, jestem zmęczona, ale jak bardzo szczęśliwa.
Udało się! Spojrzałam mu w twarz, byłam tak blisko! Ce l'ho fatta!