Upłynęły 4 tygodnie w Busku, trzeba się pożegnać... Myślę, że były to bardzo pozytywne 4 tygodnie pod wieloma względami. Chyba bardzo ważne, że okazało się, że można spędzić razem tyle czasu w niewielkim pokoju i nie kłócić się, mimo, że każda z nas wnosi do wspólnego bycia swoje własne zwyczaje i potrzeby. Pod pewnymi względami byłoby pewnie łatwiej w pojedynkę, ale z drugiej strony, brakowałoby czegoś. Jak to mawiam przy każdej okazji, wszystko ma swoje plusy i minusy. Żadna z nas nie była idealna, ale wszystkie byłyśmy sobie życzliwe i tolerancyjne. Nieprawdopodobne jak pomyśleć, że nigdy się nie pokłóciłyśmy, naprawdę!!!
Słowacki to naprawdę sanatorium na hotelowym poziomie. Niemal wszystko było dobrze, wygodnie, ładnie, no a basen...chciałoby się zabrać ze sobą do domu. Choć spędziłtyśmy czas na oddziale rehabilitacji szpitalnej, czułyśmy się po prostu gośćmi jak w hotelu. Nie udało nam się docenić wychwalanych tutejszych ogrodów kwiatowych, po prostu, w marcu nie wyglądają one jeszcze zachęcająco. Za to szukanie wiosny w parku szło nam dobrze :)
Z Wiktorią udało nam się zrobić parę sympatycznych wycieczek. Małgosia zaprosiła nas podczas naszego pobytu w Busku do swojego domu - mieszka niedaleko, co mogło być niezapomnianą frajdą, jednak okazało się z pewnych względów od nas niezależnych niewykonalne - intencja jednak się liczy i mimo, że to się nie udało, czuję się jej gościem! Małgosia i Wiktoria stawały wprost na głowie żeby wykarmić wszystkie wiewiórki i wszystkie okoliczne ptaki...
Od paru dni jestem już w domu, ale wciąż jeszcze jedną nogą czuję się w Busku, w naszym pokoju, gdzie spędziłyśmy tyle miłych chwil. Hej, dziewczyny, wszystkiego dobrego! :)
Jak nie wybrać się do wiosek, które tak się nazywają... Wypatrzyłam te nazwy i parę słów o nich w broszurce, zapraszającej na wycieczki takim śmiesznym małym autobusikiem. Sprawdziłam na mapie - parę kroków stąd. No to wybrałyśmy się z Wiktorią samochodem zobaczyć o co chodzi...
W Chotelku, 4 km od Buska (który jakiś czas temu był Zielony, ale potem niestety, został tylko Chotelkiem) stoi prześliczny drewniany kościółek z XVI wieku, niestety, otwarty tylko w niedzielę, a nas tu w niedzielę już nie będzie... Kościółek stoi na niewielkim pagórku, tak, że nie bardzo jest jak mu zrobić zdjęcie. Próbowałam też zaglądać przez okienka do środka, ale nic nie widać...
W Chotlu Czerwonym na wzgórzu stoi ufundowany przez Jana Długosza kościół św. Bartłomieja z 1440 r. Ale to nie wszystko, bo kościół stoi na skarpie, gdzie połyskują złoto dziwne skały - są to tzw jaskółcze ogony - kryształy gipsowe, niezwykłe zjawisko geologiczne. W Chotlu znajduje się też Rezerwat Przyrody Przęślin, gdzie na wzgórzu widoczne są gipsowe kryształy ok 3 m wysokości - jedne z największych na świecie! Trafiłyśmy w to miejsce przypadkiem, szukając po prostu... tabliczki z nazwą miejscowości. Kiedy podziwiałam z bliska złocące się zdobienia kryształów gipsowych, zauważyłam w dole, na polach biegnące wielkie stado saren...
Kopalnia soli w Bochni jest najstarszą kopalnią soli kamiennej w Polsce - działa bez przerwy od 1248 roku! Trasa turystyczna po kopalni jest mniej dekoracyjna niż w Wieliczce, ale nie mniej ciekawa. Widzieliśmy tylko dwie kaplice - dużą, piękną kaplicę Św. Kingi z wieloma figurami i zdobieniami z soli, drewnianą podłogą, całoroczną szopką (solną) i kolejką przejeżdżającą przez środek tej podłogi i niewielką kaplicę Matki Bożej. Za to jest tu wiele ciekawych ekspozycji na temat historii kopalni i pracy górników na przestrzeni wieków. W programie jest przejazd bardzo dziwną kolejką - jakby ławą na szynach, gdzie siada się okrakiem, jedna osoba za drugą. Poza tym grupa idzie z przewodnikiem prostymi chodnikami, gdzie co pewien czas można zobaczyć jakiś ciekawy eksponat albo - co robi wielkie wrażenie - portret któregoś z królów, którzy wsławili się opieką nad kopalnią. Co robi takie wrażenie? Król, przedstawiony na portrecie w pięknych ramach nagle ożywa i opowiada nam własnymi słowami o swoich doświadczeniach z czasów, kiedy do jego obowiązków należało dbanie o kopalnię. Spotykamy też Genueńczyków, których sprowadzono tutaj, by administrowali kopalnią: są to naturalnej wielkości postacie, jak manekiny w dawnych strojach, które jednak też nagle ożywają i nie tylko mówią do nas łamaną polszczyzną, ale też o dziwo, mimika ich twarzy stwarza wrażenie, jakby były to żywe osoby!
Pod koniec wycieczki schodzimy po ogromnie długich schodach - pochyłym chodniku, obok którego ciągnie się jakby wyślizgana belka: okazuje się, że to ... zjeżdżalnia! Na samym dole leży materac... Nie widziałam nikogo, kto by zjeżdżał z tej zjeżdżalni, pewnie organizuje się to grupowo. Na dole widzimy ogromną salę z drewnianą podłogą i ścianami, oraz stropem z solnej skały - to wielka sala gimnastyczna do gry w piłkę, jest tu kosz do koszykówki. Dalej bar i jadalnia, a jeszcze dalej - niestety, wiem z opowieści bo tam nie zajrzałam - jest sala sypialna z piętrowymi łóżkami: można tutaj wykupić pobyt nocny, organizuje się takie pobyty indywidualne a również dla grup dzieci i młodzieży, które wieczorem bawią się, grają w piłkę itp, w nocy tu śpią a rano wyjeżdżają na powierzchnię. Wszystko po to, żeby jak najdłużej oddychać niezwykle zdrowym, czystym, pozbawionym bakterii i alergenów powietrzem...
Po krótkiej przerwie trzeba wejść z powrotem na górę, co dla wielu osób jest problemem - nikt nam nie powiedział, że jak zejdziemy, trzeba będzie na górę wrócić... Potem winda na górę i jeszcze prezentacja pracy ogromnej maszyny parowej. Prezentuje się przepięknie, co prawda nie bardzo rozumiałam do czego to służy(ło) - maszyna jest już na emeryturze - ale przewodnik wyjaśnił, że obsługiwała windę, którą górnicy zjeżdżali w dół, a także wracali, również z urobkiem. Na pożegnanie, jak na powitanie chóralne: Szczęść Boże!
W niedzielę pojechałam na wycieczkę do Sandomierza. Marzyła mi się od dawna... Miasto piękne, byłam też w podziemiach gdzie dawni mieszczanie drążyli sobie piwnice (aż się kamienice zawalały...). Ale Sandomierz był złośliwy: jak tam jechałam, było trochę słońca, jak przyjechałam - same chmury a wiatr lodowaty jak w kriosaunie, smagał tak, że trudno było wytrzymać! Przewiało mnie na wszystkie strony.
Jak wyszłam z podziemi i miałam już wracać - okazało się, że świeci słońce, więc szybko obiegłam jeszcze rynek i zrobiłam jeszcze raz zdjęcia tych samych miejsc - dlatego najładniejsze zdjęcia z rynku są pod koniec galerii. Ale zdjęcia z wieży widokowej mam bez słońca, no bo drugi raz płacić bilet to już byłaby przesada...
Wycieczkę z rodzicami do Wieliczki pamiętam do dziś, dla mnie był to cud świata... Dlatego kiedy dowiedziałam się, że organizuje się wycieczka do Wieliczki z Buska, natychmiast się zapisałam. To co było najbardziej inaczej, to fakt, że wtedy do kopalni wchodziliśmy krętymi schodami, teraz wjechaliśm tam windą.
Ogromnie mnie ucieszyła wiadomość, że za opłatą 10 zł można wykupić zgodę na fotografowanie - otrzymuje się naklejkę na ubranie i można robić zdjęcia legalnie! Oby i w innych miejscach - jak Jaskinia Raj - zamiast zakazywać, pozwalali fotografować za opłatą...
Dziś niedziela, dzień wolny od zabiegów (których mamy tu tyle, że trudno czasem znaleźć chwilę wolnego czasu), zimno i niezbyt pięknie na dworze. To jednak nie przeszkadza zupełnie w zrealizowaniu dzisiejszej wycieczki: zaraz po śniadaniu z Wiktorią jedziemy do Jaskini Raj. Bilety zarezerwowałam przez internet, podobno w sezonie trzeba rezerwować z dużym wyprzedzeniem, teraz jednak nie ma tłumów i udało się bez problemu. Trochę (trochę bardzo) zasmuciła mnie wiadomość, że w jaskini nie wolno robić zdjęć nawet bez flesha... Trochę tego nie rozumiem, ale postanowiłam się podporządkować... Dlatego te piękne zdjęcia pochodzą z innych stron (podaję źródła, żeby nikt nie miał pretensji...)
Ten Raj jest naprawdę piękny, trudno uwierzyć, że pod ziemią znajdują się takie cuda! W dodatku, odkryli je przypadkiem uczniowie, którzy zresztą podobno przyczynili się do początkowej dewastacji jaskini.. (były to lata 1964-65). Później na szczęście naukowcy zajęli się bezpieczeństwem tych podziemnych cudów...
Dojechać do Raju nie było łatwo, bo w Chęcinach nigdzie nie było widać żadnych drogowskazów. Jeden miły pan wytłumaczył nam jak jechać, ale pomyliłam drogę i byłabym dojechała do Warszawy, a w każdym razie do Kielc. Potem jednak okazało się, że darmowy GPS w komórce wie, gdzie jest Jaskinia Raj, i się udało dojechać na czas...
Poprzedni wyjazd do Buska był dość pechowy, było mokro, zimno, byłam chora. Tym razem mam nadzieję, będzie zupełnie inaczej. Jadę do Buska 2 marca na całe cztery tygodnie, będzie to rehabilitacja w sanatorium, które się obiecująco nazywa - Hotel Spa Sobieski :) Czyli, jadę do spa!
Sobieski znajduje się przy tej samej ulicy, przy której mieszkałam w październiku. Przechodziłam obok, bo na przeciwko jest wejście do sanatorium Marconi, gdzie spacerowałam sobie. Podobno warunki są tam niezłe, no a najbardziej mnie cieszy basen!!! Miejmy nadzieję, że będzie w nim cieplutka woda! Tym razem nikt mi nie odmówi ćwiczeń w basenie, a po południu będę chodzić tam pływać.
Chcę pojechać samochodem, dzięki temu nie muszę się ograniczać w bagażu (śmiesznie tylko by było, jakby mi się po drodze samochód rozkraczył, bo jak wtedy z tym wszystkim dostanę się do Buska?) Mam nadzieję, że marzec będzie jak się należy, wiosenny, bardzo bardzo sobie tego życzę!!! Niedaleko Buska jest Sandomierz, koniecznie tam muszę się wybrać na wycieczkę. 80 km do Krakowa, no i może uda mi się pojechać do Gorlic odwiedzić kuzynkę, po drodze jest kilka ciekawych miasteczek, pamiętam z wypraw z Tatą przede wszystkim Biecz.
A więc juz za trzy i pół tygodnia w drogę! Oczywiście, biorę aparat i komputerek :)