Dziś jestem giù, w dołku... Brzuch z bólu skręca, w glowie wiruje... Siedzę na razie w kawiarence i opisuję wczorajszą wycieczkę, licząc na to że jakoś dojdę do siebie, ale coraz bardziej myślę o jakimś lekarzu... Jechać do Syrakuz? Jak tam nie pojechać... Ale co ja z tego będę miała w takim stanie? Co prawda w schronisku przemiła Francuzka dała mi jakąś tabletkę, ale to mi chyba bardziej zaszkodziło niż pomogło...
Nie wiem jeszcze co dziś zrobię. A przecież już jutro rano wyjeżdżam z Noto wprost na lotnisko w Katanii i po południu będę w domu. Przydałby się tydzień wolnego, żeby odpocząć...
(ciąg dalszy, dopisek już po powrocie):
Z kawiarenki trafiłam na pogotowie, dwie kroplówki i zastrzyk, i jak żal Syrakuz! Parę godzin poziomo i wreszcie lepiej. Ze szpitala idę powolutku w stronę Ostello, pomstując w duchu, że ostatnie godziny na Sycylii muszę spędzić w łóżku, ale zamiast tego jakoś tak ... trafiam na przystanek i chwilę później... jadę do Syrakuz...(?!)