Marinella czy Oliveri? No i te jeziorka...

Wydawało mi się, że miasteczko w pobliżu jeziorek nazywa się Marinella, ze zdziwieniem stwierdziłam, że to Oliveri. To nie jedyny tam problem: zrobiłam masę kilometrów szukając centrum oraz jakiegoś przystanku, nikt nic nie wiedział, informacja turystyczna była zamknięta. Obeszłam to minimiasteczko kilka razy. A na koniec wyszłam z plaży i mając przed sobą dwie drogi skręciłam w tę, którą nie przyszłam, bo tak lubię i wydawało mi się, że szybciej mnie zaprowadzi do dworca. Na samym końcu okazało się, że ta ulica jest zamknięta bramą, a powiedzieli mi o tym carabinieri, którzy przez tą bramę przejechali. Powinnam im była powiedzieć, że przecież na początku drogi nie było żadnej informacji, skąd człowiek ma wiedzieć, że na końcu jest brama. No ale oni powiedzieli, że tym razem mi darują i otworzyli bramę :)

Chciałam zjeść obiad w tradycyjnej trattorii, ale była zamknięta, więc zjadłam morele, pomidory i trochę serka. Policzyłam, że do dziś na jedzenie wydałam 14 E.

No dobra, ale jeziorka: myślałam, że na dole mogą być już nie takie ładne, no bo widok płaski. A wcale nie. Oczywiście, nie widać tego zagiętego kształtu laguny, jest po prostu taki jakby półwysep, ale jeziorka są prześliczne. Dwa mają piękną, zieloną barwę, a na skałach nad nimi hałasują ptaki - mewy, ale nie tylko. Sporo roślinności, również pięknie kwitnące krzewy, a dalej na lagunie, na piachu, rosną takie kępy bardzo malownicze...

No i mój sukces, tego można się było spodziewać: obeszłam to wszystko, wszyściuteńko dookoła! Najpierw szłam wzdłuż skalnej ściany, tam te zielone jeziorka po lewej, a po prawej takie "normalne", z sitowiem. Dalej po prawej laguna. Doszłam aż do końca plaży, tam, gdzie dalej idzie się ponoć morzem i skałami aż do Mongiove, które jest po prostu za górką. Tam odpoczęłam w cieniu, zjadłam kolejne morele, brzoskwinie i serek, a potem polożyłam się na kamyczkowym piasku i patrzyłam na skały nade mną. Morze szumiało, mewy się darły, skały wisiały nade mną, jeziorka pobłyskiwały. Normalnie, raj :)

Potem zdjęłam buty i szłam brzegiem morza z nogami w wodzie obchodząc lagunę dookoła. Tak, jakbym obrysowywała jej kontur. Po zachodniej stronie morze tworzyło fale, nie wielkie, ale jednak. Kiedy doszłam do zakręconego czubka laguny i zaczęłam wracać po drugiej jej stronie, tej wschodniej, tu morze było zupełnie spokojne, bez fal. W końcu doszłam jakby do podstawy tego półwyspu i aż do zielonego jeziorka, od którego zaczęłam ten spacer.

Pamiętam, jak to z góry było widać. Ktoś zawołał: ojej, tam chyba są ludzie, takie maleńkie kropeczki. No, a teraz tu byłam ja, z góry pewnie widoczna jak mała kropeczka... Nie tylko ja, trochę ludzi się opalało, na końcu laguny parę osób wędkowało, raczej nikt się nie kąpał...

Potem już tylko dworzec kolejowy, pociąg do Patti no i szok, nie ma jak wrócić o domu. Jak wróciłam - o tym pisałam wcześniej :)

on 08 czerwiec 2016
Odsłony: 686

You have no rights to post comments