Piszę leżąc wygodnie na moim łóżku w moim domku z widokiem na morze. Jest tu spokój, cisza, jest pięknie... Nie jest łatwo, bo po pierwsze, nie dochodzi tu wifi, będę próbować jakoś sobie poradzić, dlatego piszę offline, i jak znajdę internet, to wkopiuję to co piszę. Nie jest też łatwo, bo plany zobaczenia tu "wszystkiego" oczywiście są nierealne... Pamiętałam, że jest to wyspa dużo większa niż to sobie wyobrażałam kiedy tu przyleciałam po raz pierwszy, ale nie pamiętałam, że jest aż tak duża. Jest tu masa dróg, ścieżek, tras, gór (wulkanów), dolin, różnych cudów wartych zobaczenia. A do tego nie wiadomo jak i gdzie się dostać. Niby są autobusy, ale jak na razie nie wiem, kiedy jadą i dokąd. Na przystankach nie ma rozkładów. W porcie pewno gdzieś są, ale ja jestem 6 km od portu...

Na lotnisku powitał mnie Toni, właściciel 2 Kotów. I od razu zapytał, jak ja mam zamiar sobie na tej Pantellerii poradzić, skoro nie biorę samochodu... Powiedziałam mu, że dam sobie radę, że może rower, a on na to, że na rowerze nie dam rady, bo tu wszędzie góry... No tak, po górach to ja nie pojeżdżę. No i potem zawiózł mnie do sklepu i kazał zrobić zakupy na te cztery dni, no bo koło domu nie ma sklepu, a skoro ja bez samochodu... No to nakupiłam wszystkiego, ileś tam butelek wody i tak dalej. Trochę wprowadził mnie w taki stan, że zaczęłam faktycznie się obawiać, co ja na tej całej Pantellerii będę robić ... bez samochodu...

Ja faktycznie, trochę myślałam, żeby wziąć samochód, ale tak jak na Lampeduzie, na jeden dzień, pojeździć wszędzie. Ale szybko ten pomysł porzuciłam (o tym za chwilę). Dojechaliśmy do domu i ... o rany, jak mi się tu podoba!!!

Opublikowano: 04 maj 2015
Odsłony: 545

O moim domu (2 Gatti) trudno mi opowiedzieć, to trzeba zobaczyć... Jest to skrzydło domu-dammuso należącego do Giuliany i Toniego, którzy przyjechali tu z Mediolanu by odmienić całkowicie swoje życie. Spodziewałam się maleńkiego pokoiku z kuchenką na zewnątrz, co zarezerwowałam, a tymczasem Toni przyprowadził mnie do większego domku, gdzie jest łóżko małżeńskie oraz łóżko piętrowe, czyli mogą tu spać 4 osoby, jest kuchnia i łazienka, no i piękny kamienny taras pod typowym tutaj drewnianym dachem pokrytym matą trzcinową. Przez okno widzę morze...

Kiedy jechaliśmy z lotniska, Toni zawiózł mnie do sklepu, żebym sobie kupiła prowiant, bo tu w okolicy nie ma żadnego sklepu. Zrobiłam więc spore zakupy, wiedząc, że potrzebuję prowiant na wycieczki i nie ma mowy o kupieniu sobie gdzieś czegoś po drodze. Jak się okazało, zapomniałam kupić mleko do kawy, nie pomyślałam, że tu może nie być soli i oliwy. Oczywiście, mogę poprosić Toniego, ale ja nie lubię prosić... W jednej z puszek stojących w kuchni znalazłam trzy torebeczki z solą, takie jednorazówki, i okazało się, że choć wydawały się maleńkie, to dwie wsypane do wody na makaron to było odrobinę za dużo. Czyli, mam jeszcze jedną na drugi raz. I OK! Choć, teraz sobie myślę, nie tylko do makaronu potrzebna jest sól, kupiłam cukinię i koper włoski, tu też przydałaby się sól. Może w końcu poproszę o kieliszek soli...

No i jeszcze kwestia oliwy... Kupiłabym nawet oliwę tutejszą, zużyłabym ociupinkę, a resztę zawiozłabym do domu, ale gdzie to kupić? Lecąc na Pantellerię z małym plecakiem, który normalnie służy jako bagaż podręczny, ale mając bilet Alitalii, gdzie mogę nadać bez dodatkowej opłaty walizkę (23 kg) postanowiłam nadać na bagaż mój plecak, dzięki temu nie musiałam się martwić o zawartość. Gdybym miała oliwę, mogłabym ją też bez problemu przewieźć. Oczywiście, gdybym o tym pomyślała wcześniej, mogłam sobie tu przywieźć oliwę z Trapani... Przyzwyczaiłam się do tego, że we wszystkich mieszkaniach do tej pory w kuchni takie rzeczy jak sól, cukier, pieprz, kawa i oliwa były. Tutaj (w 2 Kotach) nie ma, warto o tym wiedzieć. Ale coś za coś - cieszę się, że nareszcie na Pantellerii można znaleźć jakieś niedrogie miejsce do spania, niższy standard, niższa cena... A te widoki, ta cisza - są bezcenne!

Później pójdę połazić po okolicy, tak sobie myślę, że wezmę komputerek i spróbuję złapać internet, jeśli mi się to uda, to wkleję to co napisałam, jeśli nie, to zrobię to dopiero jak wrócę do Trapani, lub jak trafi się inna okazja wcześniej.

PS Jak widać, udało mi się ;) Ale śmiesznie, bo siedzę sobie na kamieniu tuż nad brzegiem morza, piszę po omacku, bo słońce nie pozwala widzieć, co na ekranie. Ale za to tutaj złapał internet! ;)P1170009

Opublikowano: 04 maj 2015
Odsłony: 538

Toni zaproponował mi, że skontaktuje się ze swoim znajomym, Peppe, który organizuje wycieczki. Pomyślałam, że faktycznie, skoro inaczej się nie da, no ale podejrzewałam, że to może przekraczać moje możliwości finansowe. No i jeszcze się nie rozpakowałam, kiedy przyjechał Peppe, sympatyczny, uśmiechnięty człowiek. Zapytał co bym chciała zobaczyć, ja powiedziałam, że wszystko, a on na to - a ile masz miesięcy czasu?...

Peppe organizuje wycieczki piesze i samochodowe... No, niestety, przekraczają te cuda moje możliwości finansowe, no chyba, że uzbierałaby się grupa ale umówiliśmy się, że obwiezie mnie po wyspie i pokaże najciekawsze miejsca, taka wycieczka 4 godzinna kosztuje 40 euro. Co prawda taka wycieczka kojarzy mi sie trochę z amerykańskim zwiedzaniem, ale z drugiej strony to jedyny sposób, żeby zajrzeć w miejsca najbardziej warte zobaczenia, szczególnie dalej od domu, a potem sama sobie pochodzę tam, gdzie dotrę.

No i pojechaliśmy, Peppe naprawdę to co robi robi dobrze. Obwiózł mnie po wyspie, zajeżdżaliśmy w różne niezwykłe miejsca, często wysiadaliśmy i szliśmy kawałek. Objaśniał mi bardzo szczegółowo różne wulkanologiczno-geologiczne szczegóły, no bo Pantelleria to wyspa w 100% wulkaniczna (ale jej wulkany są od tysięcy lat nieaktywne). Już po chwili jeżdżenia po tutejszych wąskich, krętych i często stromych drogach stwierdziłam, że o żadnym wynajmowaniu samochodu nie ma nawet mowy!...

Mimo, że byłam wożona i niewiele chodziłam, zmęczyłam się nieźle, w samochodzie było goręcej niż na świeżym powietrzu. Pantelleria jest pięknie kwitnąca, pachnąca...

Opublikowano: 04 maj 2015
Odsłony: 444

Wczoraj padłam już o dziewiątej wieczorem. Nie mając internetu postanowiłam wziąć się za zdjęcia, ale podczas przeglądania ich po prostu usypiałam, więc w końcu poddałam się i poszłam spać. Wieczorem nie da się tu chodzić na spacery bo nie ma oświetlenia ulicznego, jest po prostu całkiem ciemno... Ale dziś wieczorem Peppe zaproponował mi udział w wieczornej wycieczce do naturalnej sauny - ta wycieczka ma być gratisowa ;)

A co wczoraj, po tym jak udało mi się na brzegu morza połączyć z internetem? (To było albo jakieś magiczne miejsce, albo jakiś przebłysk w chmurach, bo nigdzie indziej to się nie udaje, a w moim domku nie działa również telefon... ). Zadowolona, że po omacku udało mi się ściągnąć wiadomości i wysłać wpis na bloga, już spokojnie postanowiłam trochę się pokręcić po okolicy. Tam gdzie siedziałam z komputerkiem był niski brzeg, ale obrośnięty krzewami i trudno byłoby dojść bliżej do morza, jednak po drodze zauważyłam tabliczkę, która prowadziła do zejścia do morza.

Na Pantellerii morze jest dookoła, ale nie ma tu plaż, takich, do których jesteśmy przyzwyczajeni. Jest to wulkaniczna wyspa, cała z lawy, ta lawa tworzy różne twory, ale zawsze są to skały, kamienie, czasem takie ostre, drobne, a czasem gładkie i duże. No i w przeróżnych odcieniach czarnego... Weszłam w tę uliczkę, która prowadziła do morza, i faktycznie, było to zejście jakby na plażę oraz do zatoczki, gdzie przybijają łodzie, bo w zatoczce było kilka łodzi, i taki łagodny jakby zjazd (to się nazywa po włosku scivolo). A obok wyjątkowo łagodne skały, wielkie, gładkie, po których można chodzić i z których można wejść łatwo do wody, można na nich też się opalać. Od góry skały porośnięte drobnymi kwiatkami, tworzącymi piękne pokrowce. Bardzo ładne miejsce, jakich tutaj naprawdę niewiele, bo Pantelleria to wyspa trudno dostępna od strony morza, do tego stopnia, że mieszkańcy wyspy prawie wcale nie łowią ryb, zajmują się głównie uprawą roli - tu produkuje się słynne passito, słodkie wino z Marsali oraz kapary. Ta czarna wyspa cała z lawy jest niezwykle żyzna. Jadąc z Peppe obserwowałam ogromne powierzchnie bardzo starannej uprawy i ludzi pracujących w polu. Wczoraj nad moim domem gdzieś wysoko cały dzień pracował traktor.

Po odwiedzeniu dolnej części mojej miejscowości (Madonna delle Grazie, czyli po prostu Grazia) miałam odnieść komputerek i ewentualnie wybrać się gdzieś dalej, ale poniosło mnie i postanowiłam dojść trochę wyżej (biorąc komputerek do torebki wyrzuciłam z niej wszystko łącznie z wodą i prowiantem...). Doszłam do górnej części Grazia, do kościółka i zobaczyłam tabliczkę kierującą w górę do Bukkaram. Pamiętam tę miejscowość z mojej wędrówki po Pantellerii, wtedy wydawało mi się, że mieści się prawie nad samym brzegiem morza, a tu kierunkowskaz prowadził w górę. Pewnie niedaleko, no i poniosło mnie - poszłam w tamtym kierunku. Mijałam różne dammusi, stare, opuszczone, i inne odnowione pięknie. Szłam i szłam a Bukkuram wciąż nie było...

W końcu poczułam, że dalej iść nie mogę, bo zaczęło mi się robić mało fajnie - zmęczenie, pragnienie, głód, niewyspanie, to wszystko zaatakowało mnie ostro... Zawróciłam, droga była w dół, więc jakoś dolazłam do domu, wypiłam pół butelki wody, zjadłam sporo tutejszego doskonałego chleba z serkiem i położyłam się na kamiennym murku mojego tarasu. Było już dobrze... Potem ugotowałam sobie makaron z pesto.

Jak powiedziałam na początku, padłam o dziewiątej wieczorem. Tu jest cisza niemal zupełna, tyle, że czasem słychać powiewy wiatru. Wiatr chyba łopocze matą na dachu. Poza tym nie słychać nic...

(czytaj dalej - dzień drugi)

Opublikowano: 05 maj 2015
Odsłony: 557