I w taki sposób mój drugi raz na Pantellerii dobiegł końca... Czuję, że to nie będzie ostatni raz, nie zobaczyłam tu ani wszystkiego (tego raczej po prostu się nie da...), ani nawet tego co najważniejsze. Bardziej zrozumiałam, na czym ta czarna wyspa polega. Zrozumiałam, że jest naprawdę duża, a do tego niełatwa. No, może jak macie samochód i do tego umiecie się poruszać bo bardzo wąskich, często krętych uliczkach i do tego raz w górę raz w dół, to jesteście w stanie dotrzec w wiele miejsc, ale nie wszędzie, bo jest mnóstwo miejsc, gdzie samochód nie dojedzie, tylko na nogach, proszę Państwa!
Ale z drugiej strony, wszyscy tam mówią, że bez samochodu nie da się poznać Pantellerii, a to według mnie nie jest tak. Szczególnie Toni (on taki super troskliwy jest ;) mnie wprowadził w stan stresu, wydawało mi się, że nic tu nie zdziałam. Ale kiedy Marzena podała mi rozkłady autobusów, wszystko stało się prostsze. A więc - da się! Pantelleria jest duża, nie obejdziecie jej dookoła, w każdym razie nie w jeden dzień. Ale można autobusem dojechać w jakiś punkt i stamtąd robić wycieczki piesze, to się da. Autobus jeździ nawet na lotnisko! Wszystkie linie autobusowe łączą się w miasteczku Pantelleria, tam trzeba się przesiąść, jeśli się jedzie z przesiadką. Autobusy jeżdżą punktualnie, problem tylko, że nie ma żadnych rozkładów na przystankach. Ale za to autobus zatrzyma się tam, gdzie poprosimy.
Pantelleria to nie wyspa dla plażowiczów. Nie ma tu piaszczystych plaż z parasolami. To wyspa dla wędrowców, dla nurków, dla poszukiwaczy przygody i różnych geologicznych i magicznych dziwów. Ja tu bardzo, bardzo chcę wrócić, tym razem na jakiś tydzień. A więc - arrivederci, Pantelleria!