Rano wydawało się, że będzie pochmurno, może nawet deszczowo. Wybrałam się więc na spacer dość późno, ubrana cieplej, okulary słoneczne zostawiłam w domu, wzięłam prowiant, ale wody nie. Wieje, fale robią się całkiem całkiem, ale wygląda, jakby wiatr przeganiał chmury. Po pewnym czasie robi się niemal słonecznie no i zaczynam się po trochę rozbierać… Po drodze widzę zejście do morza, Punta Suvaki. Można tu łagodnie wejść do morza, oczywiście, nie ma tu piasku, ale skały są płaskie, łagodnie powyginane, tworzą liczne mini oczka wodne, i choć fale są spore, to tutaj jest spokojnie. Później mijam jakieś super eleganckie budowle, wielkie i niezbyt pasujące do tej wyspy. To chyba jakiś hotel czy ośrodek wczasowy, pusty, pewnie otwiera się latem, a może wcale, może ktoś to zbudował i potem splajtował?
Idę piechotą do Sesi, tam znajdują się grobowce z epoki brązu, pozostałość po pierwotnych mieszkańcach wyspy. Kiedy byłam tu po raz pierwszy, ludzie, którzy podwieźli mnie z okolic Scauri zatrzymali się przy Sesi i pokazali mi wielki, ślimakokształtny grobowiec z ułożonych cylindrycznie kamieni z lawy. Kamienie, nie sklejone żadną zaprawą tworzą niezwykle przemyślaną budowlę, są w niej wejścia głęboko do środka. Wygląda to tak, jakby z czasem budowlę powiększano, dodając kolejne groby, w ten sposób ten slimakopodobny grobowiec rósł w górę, tworząc kolejne piętra.
Teraz idę w tym kierunku, mając nadzieję zobaczyć znów ten niezwykły grobowiec, ale słyszałam, że to nie wszystko, że są tam też inne budowle i grobowce z pradawnych czasów. Idąc wypatruję też czegoś co widziałam wtedy, kiedy jechałam z tymi miłymi ludźmi – byłam im wdzięczna, że mnie podwieźli, byłam ciekawa tego, co mi opowiadali o życiu na wyspie, ale też żałowałam że z samochodu nie mogę zobaczyć dokładnie co to takiego piętrzy się na brzegu, jakby stojące czarne skały. Teraz na brzegu widzę te czarne spiętrzenia, tu lawa tworzy różne formy, często sterczące ostro w górę, to musi być to miejsce, które widziałam z samochodu. Wygląda jakby tu były jakieś czarne potwory, można się w nich doszukać różnych ksztaltów, jakie nam podpowiada wyobraźnia... To Lave di Fram.
Jeszcze trochę – i jestem blisko Sesi, widzę parking i uliczkę, która nazywa się via Sasi. Zauważyłam, że oni często zamiast drogowskazu, nazywają uliczkę tak, że na logikę można zrozumieć, gdzie prowadzi. I już jest grobowiec, Saso Grande, tuż obok niezbyt starego niby dammuso, w ogóle widzę tuż obok kilka domostw, trochę to dziwne, że w takiej bliskości tak niezwykłego zabytku… Obchodzę grobowiec dookoła, jest taki jak go pamiętałam.
Idę potem dalej, między domami, widzę jakiś strasznie gruby mur, jakby droga ułożona z kamieni, ale wysokości muru. Idę tą ni to drogą ni to murem i widzę odchodzące w różne strony węższe mury. Wszędzie pełno kamieni, trudno poznać, co jest stare, co nowe, co ułożył człowiek a co przyroda. Ale taki szeroki, równo ułożony mur nie może być przypadkiem, nie wygląda też na działalność współczesną. Szkoda, że nie ma tu żadnej tablicy opisującej to co widzę.
Później, po obejściu całej tej okolicy chcę pójść dalej, z mapy wynika, że mogłabym wrócić do domu nie idąc szosą, tylko jakąś drogą, więc szukam tutaj tej drogi. Nagle widzę przed czyimś domem leżący na ziemi drogowskaz, kierujący w bok, napisane jest tam: grobowce Sesi. Czyli jest tu coś jeszcze! Idę tam, a to jest cały kompleks takich mniejszych grobowców, niektóre mają otwory, lub jeden otwór, na niektórych nie widać wejścia. To wszystko zajmuje sporą powierzchnię, grobowiec przy grobowcu… Kto tu mieszkał, co robił, jak żył, skąd się wziął, gdzie poszedł… Nikt tego nie wie. Pozostały kamienie tak poukładane, że wiadomo, że ktoś, kto je ułożył wiedział co robi…
Potem okazuje się, że wrócić inną drogą się jednak nie da. Nie ma tu przyzwoitej mapy, na której byłyby zaznaczone wszystkie drogi i ścieżki… Wracam więc szosą, a zanim dojdę do domu, schodzę znów do plaży i moczę nogi.