Dzień dwunasty, teraz leje a wcześniej...

Leje. Leżę pod kołdrą, prawie pierzyną i nie mam siły ruszyć nawet  palcem. Ale piszę, piszę bo po prostu muszę opowiedzieć ten dzień. Dzień szalony, bardzo mało rozsądny i bardzo, ale to bardzo męczący - i ciekawy. Jak kiedyś odpocznę, to będę się cieszyć, że to zrobiłam.

Pisałam wczoraj, że dziś koniecznie chciałam pojechać na porządną wycieczkę. Najbardziej mnie pociągała ta południowa, tajemnicza, mało dostępna część wyspy. 3 lata temu dotarłam do Scauri piechotą, potem do Rekkale autobusem i stamtąd poszłam szukać fumaroli (favare). Więcej w mojej podróży z 2015 roku. Patrzyłam wtedy z Rekkale w dół i strasznie mnie tam ciągnęło. A najbardziej, żeby dojechać aż do Khamma i stamtąd wrócić tutaj inną drogą. Ale prognozy na dziś nie były ciekawe. Co prawda rano było słonko, ale zapowiadano burze, deszcz. Może się mylą?... Do tego te burze, ten deszcz miały być gdzieś od 15, więc postanowiłam wyruszyć jak najszybciej. No, nie było to skoro świt, ale o 9.45 wsiadłam na rower, zapakowałam kurtkę przeciwdeszczową, jedzenie, picie no i dwie reklamówki na rzeczy na wszelki wypadek. I w drogę!

Do Scauri dojechałam w pół godziny, może krócej. Jaka to frajda jechać na tym rowerze! To nie jest tak,, że nie trzeba się wysilać, szczególnie, jadąc pod górę. A z kolei w dół trzeba uważać, żeby przełączyć wspomaganie, bo inaczej naciśnięcie pedałów powoduje, że lecimy jak strzała. A znów jak się musimy zatrzymać jadąc w górę to śmiesznie się potem rusza - trzeba wsiadając mocno nacisnąć na pedał przy najwyższym wspomaganiu i rower leci do przodu, tylko trzeba od razu zacząć dalej pedałować, bo jak nie, to się zatrzyma.

W Scauri pokręciłam się, kupiłam sobie pizzę a taglio na drogę i pojechałam dalej. Wybrałam drogę prowadzącą w dół, wzdłuż wybrzeża. Było pięknie, tylko niebo zaczęło się robić coraz bardziej przerażające, i do tego co jakiś czas błyskały błyskawice. Rozsądek próbował sugerować wycofanie się, ale to nie ze mną takie pomysły. Jadę wprost w tę czarną chmurę i takie białe coś, jak mgła. Za chwilę to coś przyniosło deszcz. Zatrzymałam się przytulając do skały, deszcz nie był bardzo intensywny, wykorzystałam ten postój na zjedzenie pizzy i odpoczynek. Potem odrobinę się poprawiło, przestało padać, więc w drogę, wszystkie rzeczy owinęłam dokładnie reklamówkami.

Gdyby nie ta pogoda przed którą chciałoby się gdzieś uciec, mogłabym w różnych ciekawych miejscach zatrzymać się, zejść w dół, może nawet gdzieś się wykąpać, a tak jechałam do przodu, co pewien czas tylko zatrzymując się na zdjęcie, które nie pokaże nigdy jak tam pięknie, no bo przy tej pogodzie...

W końcu dojechałam na wschodnią część wyspy, jadąc miejscami po wodzie, która spływała ze zboczy - tu widać padało bardziej. Dojechałam do miejscowości Kania, gdzieś tu powinna być droga, prowadząca przez środkową część wyspy do Scauri. Zatrzymałam się  przy pięknej kapliczce, zrobiłam zdjęcia, napiłam się wody, a z sąsiedniego domu wyszedł mężczyzna i zapytał, czy nie potrzebuję pomocy. Podziękowałam i ruszyłam dalej. Za chwilę zobaczyłam coś w rodzaju tablicy informacyjnej, gdzie jak jechać, tylko widać komuś się nie podobała i była tak pomazana, że trudno było ją odczytać. Zapytałam jakiejś pani, i pokazała mi drogę - w górę do placu i tam w lewo.

Na placu przeszłam się dookoła, pstryknęłam parę zdjęć. Kiedy ruszałam, zaczęło kropić. Za chwilę jak już byłam poza zabudowaniami, zaczęło lać intensywnie. Zatrzymałam się i ukryłam pod jakimiś krzakami. Przed sobą miałam w oddali Montagna Grande za mgłą, w pewnej chwili zupełnie znikła, potem znów się pokazała. Przestało padać, więc ruszyłam znowu, droga najpierw prowadziła w dół, potem zaczęła serpentynami iść w górę, była wąska i cała zalana wodą, która spływała ze zbocza. Jazda była coraz bardziej męcząca, kiedy mijały mnie samochody na tej drodze, zatrzymywałam się, a potem nie było łatwo ruszyć.

Nagle zaczęło wiać coraz mocniej, a potem tak mocno, że bałam się, że mnie zwieje razem z tym ciężkim rowerem. No i za moment zaczęło lać jak z cebra. Na szczęście za moment zauważyłam przy drodze małe dammuso, wyraźnie opuszczone. Oby tylko było otwarte! I na szczęście było, co prawda wewnątrz było mnóstwo różnych śmieci, ale co tam, ważne, że nie lało się na głowę. Tam doczekałam, aż przestało padać, zjadłam kolejne zapasy i ruszyłam dalej. Droga szła cały czas serpentynami w górę i najgorsze te strumienie wody, które, kiedy przejeżdżałam po nich lały mi się dokładnie do butów. Ten odcinek drogi wymęczył mnie najbardziej, poza tym patrzyłam zaniepokojona na wskazania poziomu naładowania baterii - było już tylko 37 procent, czy wystarczy, żeby dojechać do domu?

W końcu wreszcie droga przestała prowadzić w górę, zrobiła się szersza, prowadziła najpierw równo, potem coraz bardziej w dół, i zaczęłam rozpoznawać okolicę. Potem zobaczyłam - hura - moją stronę wyspy w oddali! Znaczy, że przejechałam przez środek wyspy i jestem już po mojej stronie! Potem zobaczyłam miejsce, gdzie 3 lata temu zeszłam z tej drogi w poszukiwaniu fumaroli (Favara grande). Czyli, ja tu już byłam! Do tego wyszło słońce, więc radość kompletna!

Trochę zdjęć i jadę dalej, w dół i w dół. Tylko woda w butach mi chlupocze i to nie jest fajne, do tego jak ja je wysuszę? Co zrobię bez butów trekkingowych przez następne dni?... No, ale potem będę się martwić.

DSC08584Dojeżdżam do Scauri. Chciałabym wrócić do domu inną drogą. Zastanawiam się, czy nie ryzykuję, czy dam radę, czy wystarczy baterii. Ale bardzo bym chciała, tym bardziej, że to jest droga panoramiczna - ponad tą, którą tu przyjechałam z domu - którą w 2007 roku, kiedy tu byłam jeden jedyny dzień, przeszłam z Lago di Venere do Scauri. A więc jadę. Droga prowadzi trochę w górę, ale nie tak bardzo jak tamta z Kania. Znów zaczyna padać, chowam się z rowerem pod pięknym, gęstym drzewem, przed pięknym dammuso, pamiętam ten dom z tamtej wycieczki. Pod drzewem prawie nie kapało, zjadłam resztę zapasów, odsapnęłam i znów w drogę. I już niedługo znalazłam się nad moim domem. Teraz jeszcze trzeba było stromą drogą zjechać w dół, bałam się, czy dam radę, trochę prowadziłam rower, ale to było chyba jeszcze trudniejsze...

I wreszcie w domu... Jest 15. Prawdę powiedziawszy, jestem nieżywa ze zmęczenia, przemoczona mimo kurtki, najgorsze te buty... Szybko wyciągam wszystko co mogło przemoknąć mimo zabezpieczenia, potem robię sobie jeść i włażę pod kołdrę. Przez godzinę nie mam siły nic robić, nawet pisać, no więc czytam książkę, potem przeglądam przewodnik. Znów leje, tym razem nieprzerwanie przez ponad dwie godziny. Jakie szczęście, że wróciłam zanim zaczęło tak lać!

Niektórzy mówią, że na Pantellerii nie ma co robić. Tymczasem ja mam świadomość, że mogłabym tu spędzić jeszcze parę miesięcy i nie dałabym rady zobaczyć tego wszystkiego, bo bym chciała. Taka wycieczka jest ciekawa, gdyby pogoda była ładna, z pewnością zobaczyłabym dużo dużo więcej, ale żeby dotrzeć w miejsca warte zajrzenia, trzeba naprawdę dużo czasu. (powyżej mapka mojej dzisiejszej wycieczki (zaznaczona granatową kreską, start z domu, tam gdzie narysowany domek -zachodnie wybrzeże)

on 04 październik 2018
Odsłony: 470

You have no rights to post comments