Pożegnałam się z Anną i Ninem w Palizzi (patrz Kalabria) no i jestem teraz w porcie, kupiłam bilet na Salinę (27 euro) i siedzę na doniczkach przed budynkiem portu, bo w poczekalni można się ugotować. Jeszcze prawie półtorej godziny i pożegnam już tak zupełnie Kalabrię. Ciekawe, czy z wodolotu w jakiś sposób da się obserwować drogę…
(później) Myślałam, że w wodolocie będę się strasznie nudzić, a tymczasem siedziałam z nosem w oknie. Najpierw Cieśnina Mesyńska, potem wybrzeże Sycylii, a niedługo później zaczęły się wyspy, najpierw Vulcano, potem zaraz Lipari i już Salina. Rejs z Reggio na Salinę udał się wyjątkowo, mimo, że w rozkładzie na stronie Ustica Lines było napisane, że trzeba się przesiąść na Lipari, to nic z tych rzeczy – pierwszy port po Reggio to była Salina. A po drugie, miałam wg rozkładu ok. godzinę czekać na autobus, po czym przesiąść się w połowie drogi, żeby dojechać do mojej Rinelli, a tymczasem w porcie czekał na mnie autobus (1,70E) aż do Rinelli...
Kiedy wysiadłam w Rinelli, w porcie, natychmiast znalazłam, według wskazówek Carmelo (właściciela wynajmowanego mieszkanka, który niestety, jest teraz w Wenecji) hotel jego cioci, która zaprowadziła mnie do mojego nowego domu. Tak jak wiedziałam, jest to bardzo proste mieszkanie, bez żadnych luksusów, dzięki czemu nie kosztowało wiele (a szukałam czegoś niedrogiego na Salinie naprawdę długo...). Mnie cuda niepotrzebne, pewnie będzie mi przeszkadzać hałas, bo mieszkam tuż nad uliczką na której jest parking przed plażą, a widziałam też, że przejeżdża pod moim oknem autobus... Obok jest też bar, dzięki któremu mam internet.
Mam dwa pokoje i mogłam sobie wybrać łóżko, wybrałam małżeńskie, nawet nie dlatego, że duże i wygodne, ale w tym pokoju wiatrak pod sufitem działa cichutko, a w pokoju z dwoma łóżkami hałasuje. Kuchnia jest na tarasie, widok na morze, górę i na kawałeczek Lipari, widać też troszkę Vulcano. Mam też wewnętrzny taras, gdzie teraz siedzę i piszę, jest tu nawet zewnętrzny prysznic - po powrocie z plaży można się w nim opłukać. Standard jest naprawdę skromny, czyli dokładnie to o co mi chodzi. Nie mam telewizora, bo po co mi on?
Brakowało, o dziwo, ekspresu do kawy, za to jest czajnik! Pierwszy raz spotkałam się z taką sytuacją, ale pani Patrycja przyniosła mi ekspres i będę mogła rano zrobić sobie kawę. Jak na razie przeszłam się odrobinę po Rinelli, dosłownie dwa kroki od domu, wyszły chmury, zrobiło się mało fajnie na zdjęcia więc postanowiłam przeznaczyć wieczór na pisanie i przetworzenie tych zdjęć co zrobiłam do tej pory. Nie jest to takie proste, bo choć byłam bardzo, ale to bardzo uważna przy zbieraniu opuncji, to jednak nie pomyślałam, że jak je wrzucę do torby, to w torbie będą igiełki... No i pisanie i robienie czegokolwiek palcami nie jest takie proste, zobaczymy, jak się będzie spało ;)
W każdym razie: mam przed sobą pięć dni na penetrowanie Saliny, jeden z tych dni przeznaczę na całodzienną wycieczkę do Pollary, ale chyba nie jutro, bo jutro jest niedziela a w takie dni niefajnie się robi wycieczki. Mieszkam dwie minuty od portu przy którym jest plaża z czarnym (wulkanicznym) piaskiem, plaża jest oznakowana, daleko wypłynąć nie można. Zobaczę jutro co będę robić ;)
Salina ma dwa porty, główny, od wschodniej strony, to Santa Marina, tam dopłynęłam wczoraj. Rinella to drugi port, mniejszy, gdzie też przypływają wodoloty (stąd odpłynę za cztery dni), od południa. Ale żeby się dostać z Santa Marina do Rinelli trzeba objechać wyspę na północ, gdzie mieści się miejscowość Malfa i następnie między dwoma garbami wyspy (dwoma jej wulkanami, o wysokości ok 900 m) zjechać w dół do Rinelli, w ten sposób trzeba objechać 3/4 wyspy, bo z drugiej strony po prostu się nie da, nie ma drogi. I właśnie w Rinelli się zatrzymałam - byłam tutaj w 2012 z Barbarą i Lili, podczas mojej urodzinowej wyprawy na Eolie, urzekło mnie to miejsce i postanowiłam tu wrócić, no i jestem.
Jedyne co mnie niepokoi to pogoda, bo od rana cały czas niebo jest raczej białe, a od wtorku ma padać, w środę bardzo intensywnie. Szkoda, bo i zdjęcia potrzebują słońca. Zaraz się zbieram i mam dziś zamiar tak na spokojnie, wybrać się autobusem wyżej, i potem zejść powoli w dół do Rinelli. Nad Rinellą jest Leni, chyba troszkę większa miejscowość, a jeszcze wyżej Valdichiesa, gdzie widziałam bardzo ładny kościółek, tam chciałabym dojechać i potem przez Leni zejść w dół. Po południu może pójdę na plażę. Zjeść obiad muszę chyba gdzieś, nie w domu, bo wczoraj niewiele udało mi się kupić, tylko pomidory i owoce, kawę i mleko, nawet jogurtów już nie było, a na obiad nie mam nic. OK, też będzie fajnie, o ile nie przegapię pory, o której da się coś zjeść ;)
Powiem tylko, że w nocy nie było głośno, może i przez to, że pozamykałam wszystkie okna, wentylator szumiał i ten szum zagłuszał też hałasy. Igiełki w rękach się trzymają, ale nie przeszkadzały spać. No, to koniec zabawy, trzeba się zbierać...
,Prawdę powiedziawszy, nie mam siły pisać, nie mam siły pójść na plażę, nie mam na nic siły, ale przecież coś muszę robić... Zaplanowałam na dziś spokojny dzień, prawda? Guzik, nic z tego! Owszem, tak jak chciałam pojechałam do Valdichiesa, zajrzałam do kościoła, ładny. Potem obeszłam go. Za kościołem była strzałka: na Górę Paproci (Monte Fossa delle Felci, dokładniej Góra Rowu Paproci). Salina miała kiedyś o ile się nie mylę 4 wulkany, zostały dwa, i wyspa wygląda jak dwugarbny wielbłąd. Trzeci się zawalił i utworzył dolinę i zatokę Pollara gdzie się wybieram jutro lub pojutrze (zależy od pogody). Te garby są naprawdę duże, jeden ma 860 a drugi 960 metrów. No więc góra Paproci, ta pod którą jest Rinella jest tym wyższym wulkanem. Miałam absolutny zamiar nie wchodzić na wysokie góry. No, ale pojrzeć na dolinę z wysoka, zrobić zdjęcia, czemu nie.,
,Dlatego poszłam tą ścieżką, potem jeszcze trochę, i jeszcze i potem już nie mogłam przestać... Muszę przyznać, że podejście nie jest trudne, start z Valdichiesa to ok 300 m odjąć od wysokości góry, ścieżki doskonale przygotowane i oznaczone. No, ale ja nie byłam tak doskonale przygotowana: na nogach sandały, co prawda trekkingowe, do wchodzenia zupełnie OK, gorzej ze schodzeniem, bo trochę się ślizgałam na żwirze i na suchych igłach, zaliczyłam jeden upadek, a trekkingowe buty zostały w pokoju... A najgorzej z piciem i jedzeniem, no bo jak pisałam, na dziś niewiele udało mi się kupić, miałam ze sobą jedną brzoskwinię i jedno ciasteczko i pół litra wody, na taką wycieczkę to absolutnie za mało. Więc ta wyprawa to było szaleństwo, wiem. Po prostu szaleństwo wygrało...
,Na samej górze było trochę ludzi, niektórych spotkałam po drodze, tam na górze oznaczenia trochę zawiodły, bo trudno było się zorientować gdzie jest ten najwyższy punkt, a choć któryś z tych, na których byliśmy musiał być tym najwyższym, to drzewa były jeszcze wyższe i zasłaniały widoki. Oczywiście, widać było Lipari, Vulcano i Filicudi, również miejscowość Lingua na dole (czyli Jęzor...), ale lekka mgiełka nie pozwoliła dostrzec Stromboli.,
,Tam na górze objadłam się jeżynami, a potem z wielu ścieżek wybrałam taką bardzo stromą do Leni, czyli tej miejscowości nad Rinellą. Zejście było mocno w dół, chyba to mnie najbardziej zmęczyło, a szczególnie pilnowanie, żeby się nie ześlizgnąć. Przez całą drogę, w górę i w dół więcej było cienia i półcienia niż słońca (które po porannym marudzeniu wyszło bardzo ładnie). Kiedy w końcu doszłam do Leni byłam tak zmęczona, że nie dałam rady zejść niżej do Rinelli, poczekałam na autobus, dojechałam do portu, w sklepie (o dziwo otwartym) kupiłam lody, potem prysznic, a potem zjadłam chyba z kilo opuncji. Wieczorem pójdę trochę wyżej do trattorii, którą poleciła mi pani w sklepie. Na pływanie nie tylko nie mam siły ale też bardzo szczypie mnie otarcie na nodze, jak pomyślę o słonej wodzie... No, to tak spędziłam dzisiejszy dzień... Zdobyłam wyższy z dwóch wulkanów, o zdobywaniu drugiego nie ma absolutnie mowy, bo choć niższy, to jest bardziej stromy i nie tak zalesiony, więc się nie bójcie :) Trzymajcie przede wszystkim kciuki za pogodę, bo to co piszą w prognozach nie jest zachęcające. Potrzebuję przynajmniej jednego pięknego dnia na Pollarę!,
,Sama nie wiem, jak będzie z tą pogodą. Od południowego wschodu ciągną się ciemne chmury, od północnego zachodu niebo jest w miarę niebieskie. Jeśli nie będzie bardzo słonecznie, pojadę do Santa Marina i do Lingua, żeby pokręcić się, zrobić zakupy, gdyby jednak było słonecznie, chciałabym pojechać do Pollary. Ale jak tu się zorientować jak będzie? Wczoraj pogoda się bardzo poprawiła w ciągu dnia. Do tego iPonternet, który biorę z baru obok przestał działać, żąda działania na modemie… Pewnie ktoś w końcu coś tam zadziała i internet wróci ale na razie skąd mam wiedzieć, jakie są prognozy, który dzień będzie pewniejszy?,
,Dlatego zbieram się bardzo powolutku. Wczoraj wieczorem poszłam na kolację do trattorii, w menu były tylko różne rodzaje pizzy, zamówiłam (choć wiem, że to bez sensu, bo dla mnie jednej taka pizza jest trzy razy za wielka), ale kiedy na koniec zamówienia rzuciłam: myślałam, że zjem u was rybę, ale w menu nie ma – kelner powiedział: mamy, tak, tylko ryby się zmieniają, w zależności od tego co się złowi, więc oczywiście że są! I za chwilę przyszedł inny kelner i zaczął mi deklamować dania rybne do wyboru. Oczywiście, nic z tego nie zrozumiałam, poprosiłam dobrą rybę pieczoną i była faktycznie dobra ;) I do tego un quartino (ćwiartkę) białego wina. Wiem, że nieładnie, kiedy się przy jedzeniu używa komputera, ale co miałam zrobić… Dzięki temu, że tam było wifi udało mi się wysłać wczorajszy wpis i zdjęcia. Jeśli tu nie naprawią internetu, pewnie pójdę pod tamtą knajpę wieczorem, siądę na murku i zadziałam ;)
,Niedawno wróciłam z wycieczki do Pollary. Marzyłam o niej odkąd trzy lata temu stałam na wysokim punkcie widokowym, obserwując zachód słońca a tam głęboko w dole była Pollara, wioseczka wrzucona do krateru wulkanu. Potem wiele razy widziałam na zdjęciach rybackie domki nad morzem i nie mogłam się doczekać... A wychodząc z domu wcale nie podejrzewałam, że pojadę do Pollary. Chmurzyło się, wzięłam rzeczy jak na zakupy, i na wszelki wypadek tylko kostium, ręcznik i maskę. Spotkałam w porcie panią Patrycję, powiedziała mi, że z prognoz wynika, że dzisiaj miała być najlepsza pogoda, potem będzie tylko gorzej... Więc nagła decyzja: kupuję bilet do Pollary!,
Kierowcy tutaj doskonale są zorganizowani. Nie tylko brawurowo jeżdżą po tych wąskich serpentynach, gdzie ja bym się moim malutkim samochodzikiem nie zmieściła, ale też fantastycznie mają dopracowane przekazywanie sobie pasażerów: na przykład jadąc z Rinelli do Pollary trzeba się przesiąść w Malfie, wg rozkładu jazdy ten drugi autobus wyrusza zanim dojedzie ten pierwszy, więc spodziewałam się 1,5 godziny czekania, chciałam tam coś kupić, może coś zjeść. Tymczasem zanim dojechaliśmy do Malfy kierowca porozumiał się telefonicznie z kierowcą drugiego autobusu, który poczekał na mnie na skrzyżowaniu dróg - szybko się przesiadłam nie dojeżdżając do Malfy, dzięki czemu półtorej godziny wcześniej byłam na miejscu! I taką organizację widziałam już kilkakrotnie...
Pollara... tu bym pomilczała... No bo wyobraźcie sobie, był wielki wulkan, z ogromnym kraterem. I kiedyś część tego krateru zapadła się, wpadła do morza. Utworzyła dolinę, na której ludzie wybudowali sobie domy. Tam gdzie się zarwało powstała oczywiście wielka przepaść. To po pierwsze. U stóp tej przepaści rybacy wyryli sobie domki, nie wiem, czy tam mieszkali, czy tylko zostawiali swoje rzeczy i łodzie. Trochę szpecą te domki metalowe kraty i rozłożone wszędzie ciuchy, ręczniki i ludzkie ciała. Ale coż, miejsce do pływania fantastyczne, i ja to zrobiłam po chyba godzinnym siedzeniu i gapieniu się. To po drugie. A po trzecie jest jeszcze Il Postino, Listonosz... (następny wpis, oddzielne zdjęcia...)
Obeszłam Pollarę ze wszystkich stron, wyzachwycałam się. Jutro tam wrócę - płynę na wycieczkę łodzią dookoła wyspy. A, bo prócz tego, że na taką wycieczkę i tak bardzo chciałam, to w Pollara za tymi domkami rybaków jest Il Perciato, taka skała z dziurką ;), której za nic nie da się zobaczyć z lądu ani też z wody blisko plaży. Czyli, popłynąć tam trzeba. Mam nadzieję, że jednak jutro pogoda będzie taka jak trzeba na taką wycieczkę! Teraz biorę się za zdjęcia, ale to nie będzie proste, bo jest ich wiele...
Kto widział ten cudowny film, będzie wiedział, o co chodzi. Dom Nerudy znajduje się właśnie tu. Teren prywatny, nie wchodzić. Byłam, weszłam (na teren, nie do domu), zrobiłam zdjęcia. Fajnie, gdyby ktoś ten dom wyremontował... Il Postino jest tu wszędzie. Siedzi sobie z Nerudą przed kościołem, stoi z rowerem wpatrzony w wyspy. A w barze (foccaccia i granita, dobra muzyka) można przejrzeć (i kupić) piękne wydanie na temat filmu, ze zdjęciami, a film Il Postino można tu obejrzeć, podobno, codziennie...
Pogoda jest piękna dzisiaj, przed chwilą dostałam telefon, że wycieczka się odbędzie, jest nas mało, więc i łódka będzie mała i super :) Zaraz idę do portu, wsiadam w autobus i jadę do Malfy, tam muszę zejść do portu i wyruszamy dookoła wyspy! Potem oczywiście napiszę jak było.
Jedno co mnie stresuje, to aparat... Wczoraj wyglądało, jakby się zepsuł, udało się jakoś go uruchomić. Dziś znów, ale działa. Jak mi zrobi numer, to nie wiem... Co prawda jest jeszcze komórka, ale nie bardzo umiem robić nią zdjęcia no i nie wierzę w takie z komórki... W każdym razie, jakaś alternatywa jest, ale wolałabym, żeby aparat jeszcze podziałał, bo co prawda mam upatrzony nowy, ale nie mam na niego środków...
(trochę później) Okazuje się, że wycieczka się zacznie trochę później, więc chodzę sobie po Malfie. Teraz z kolei pogoda się psuje... Ciekawe, co z tego wyniknie. Tutaj więc pokażę Wam Malfę.
Wycieczka łodzią oczywiście, była wspaniała! Przede wszystkim dlatego, że mogłam wrócić do Pollary, zobaczyć ją od strony morza, popływać w zatoce no i zobaczyć tę niezwykłą skałę z dziurką ;), Perciato. Pływałam tam z rybami, filmowałam je, miejmy nadzieję, że film wyjdzie, zająć się nim będę mogła dopiero w domu. Wpłynęliśmy też do jednej groty, pływaliśmy w dwóch miejscach, na łodzi jedliśmy obiad (wywołali mnie z wody i ociekająca wodą usiadłam przy stole...), piliśmy wino i gadaliśmy. Nieco mało informacji przekazano na temat miejsc, koło których przepływaliśmy, ale dowiedziałam się, że cała ta zatoka Pollara to krater, a ta skała w wodzie na przeciwko brzegu - Faraglione - to częśc z zawalonego wulkanu. Czyli pływałam w kraterze wulkanu!
Na początku pogoda była piękna, potem zaczęło się chmurzyć, zrobiło się chłodniej. Jutro cały dzień ma padać... Wolałabym, żeby tak źle nie było, bo to mój ostatni pełny dzień tutaj, chciałabym pojechać na drugi koniec wyspy, aż za port Santa Marina, do miejscowości Lingua, stamtąd wrócić do Santa Marina i tam się pokręcić. Ale czy to się uda?
Wieczorem wybrałam się na spacer wzdłuż wybrzeża, okazało się, że koło nieczynnego (budowanego?) campingu jest wejście na ścieżkę, prowadzącą wzdłuż wybrzeża do zatoczki z plażą - w tej zatoce zakotwiczyła nasza łódź, tu pływałam a potem jadłam obiad na łodzi. Idąc tą ścieżką pomyślałam, że Salina jest naprawdę dobrze przygotowana pod względem turystycznym: na przykład ta ścieżka, ładna, z drewnianą poręczą, mijam kilka miejsc widokowych z daszkami, jest coś w rodzaju amfiteatru, pewnie tutaj bywają jakieś występy, jest plac zabaw z huśtawkami, dalej jest zejście do plaży. Oczywiście, "nasi" marudziliby, bo plaża kamienna ;) piękne otoczaki, małe, duże i wielkie... Tu patrzyłam na zachód słońca, to znaczy, tak naprawdę to nie wiem, bo słońca nie było widać, robiło się tylko coraz ciemniej...
Pisałam wcześniej o tym, jak kierowcy autobusów przekazują sobie pasażerów, umawiają się czasem telefonicznie gdzie ich zostawią, żeby mogli się przesiąść. A poza tym podoba mi się bardzo to, że na Salinie ogromna część turystów jak widać przyjechała to nie tylko żeby wylegiwać się na plaży, ale żeby chodzić, docierać w ciekawe miejsca. Wiele jest osób z plecakami, w trekkingowych butach, na szlakach (doskonale przygotowanych) spotyka się ludzi.
Jeszcze rano wyglądało na to, że tylko wieje, szczególnie dach nad moją kuchnią łomocze. Myślałam, że popracuję nad zdjęciami a potem pojadę na wycieczkę do Santa Marina i Lingua. Potem zaczęło padać, gwałtownie, wyglądało to na grad, ale drobny. Teraz wieje, leje, grzmi i błyska... Chciałabym zobaczyć morze przy takiej pogodzie, ale nie bardzo mi się chce wychodzić z domu i moknąć... Korzystam więc z okazji, żeby opracować wczorajsze zdjęcia, popisać... W kuchni jest trochę mokro, nie jakoś strasznie, ale jednak, jest to kuchnia otwarta, przykryta tylko (niestety metalowym) dachem, na wzór tych prawdziwych, przykrytych matą z trzciny. Na pocieszenie: kuchnia z prawdziwym, tradycyjnym dachem z trzciny też by była mokra ;)
W ogóle to mieszkanie mogę szczerze polecić, ale tylko osobom, które wybierają niską cenę i oryginalność a nie przejmują się tym, że gdzieś coś jest nieszczelne, coś nie działa, okna się nie domykają, gdzieś woda przecieka z kranu a prysznic znajduje się w toalecie ;) Powiem wręcz (tylko nie mówcie nikomu!) że klucz co prawda zamyka drzwi, ale po zamknięciu nie da się go wyjąć, więc wychodząc zostawiam drzwi otwarte... Mnie to bawi, ale znam ludzi, którym takie warunki by nie odpowiadały. No, co do klucza, to zwrócę uwagę właścicielowi, bo jednak może lepiej wychodząc zamykać drzwi i brać klucz ze sobą...
Strona 1 z 2