Czwartek po południu i wieczorny port za oknem...

Po wyjściu z autobusu z Sambuki mam tylko jedną zachciankę, ale jak się okazuje, bardzo trudną do zrealizowania: mam w zasadzie wszystko czego mi potrzeba, brak mi tylko jakiegoś kawałka chleba. W domu czeka spigola - okoń morski, kupiony rano, ale przydałaby się choćby kromka chleba. I znów zastanawiam się - jak oni żyją w tym świecie, gdzie można przejść ulicami całe miasto i nie trafi się na żaden sklep spożywczy, żaden warzywniak, żadną piekarnię. Są bary, sklepy z ciuchami, pamiątki, ceramika, ale żadnego spożywczaka!

Tak, wiem, mogłam zapytać, ale ja się już pytałam o sklep, pierwszego dnia, pokazano mi drogę, poszłam nią dziś, a sklep zniknął... No a jakiś inny? Nie ma! Zmęczona chodzeniem po Sambuce zaczynam się trochę wkurzać, pozostaje mi jedynie supermarket, i nie tylko chodzi o to, że jest to kawałek od domu (no, nie tak daleko jakieś 500 m), ale wchodzić do wielkiego sklepu po kawałek chleba? Jednak wydaje się, że nie ma innego wyjścia, no i wiadomo, jak to się kończy: wychodzę owszem, z chlebem, ale też foccaccią, butelką Grillo (jak mogłam się oprzeć?) i dwiema wielkimi brzoskwiniami...

Ledwo żywa dochodzę do domu, potem smażę rybę, popijam winem, schłodzonym w zamrażalniku, pałaszuję pół foccacci (taka jak lubię, pełna oliwy, pachnąca ziołami i bez niczego w środku)... Już mi lepiej, ale coraz bardziej kiełkuje we mnie chęć aby jutro nie jechać nigdzie. Miało być wypoczynkowo, a ja jestem zmordowana, potrzebuję odpoczynku, czasu na to, żeby poczytać, pomyśleć, popisać, pobawić się zdjęciami. Jutro rano postanowię, ale raczej Caltabellotta obejdzie się beze mnie...

Za to mam wieczorny port za oknem i to mi wystarcza...

on 28 wrzesień 2018
Odsłony: 423

You have no rights to post comments