Poniedziałek Favignana - Cala Rossa

Pedałuję już naprawdę z trudem, nie przywykłam do kilkugodzinnego pedałowania… W końcu widzę tablicę – Cala Rossa. W dole cumują łodzie na cudownie krystalicznej wodzie, widzę ludzi, opalających się na kamieniach. Teren trudny, sterczące wielkie skaly, pocięte dla pozyskania tufu – wysoka skała, głęboka przepaść, i tak jedna koło drugiej. Ale ci ludzie tam się opalają, więc jakoś tam się można dostać…

Z trudem znajduję zejście po kamieniach, rozbijam się na niewielkiej półce skalnej. Stąd do morza trzeba się dostać po oblanych wodą głazach, śliskich a również kaleczących stopy. Wzięłam maskę, fajkę, aparat, ale butów do pływania nie wzięłam, za ciężkie. Jakoś udało mi się dotrzeć do morza, popływałam, poganiałam się z rybami, może coś wyjdzie z filmików. Potem trzeba wrócić na moją półkę skalną. Już samo znalezienie mojego miejsca nie jest łatwe. Ale widzę w końcu plecak za głazem, to tutaj. Morze było bardziej łaskawe niż w Cornino, gdzie nieźle pocięłam się na skałach. OK. to się udało.

Ale teraz trzeba się stąd wydostać na górę. Jak to zrobić? Jakoś zeszłam, to powinnam i wejść na górę, ale którą drogę wybieram, za każdym razem znajduję się na skale, z której nie ma przejścia dalej – przepaść i tyle. No to jak mam się stąd wydostać???? W końcu zauważam w dole ścieżkę. Idę tam, ścieżka prowadzi dość daleko od miejsca, w którym zeszłam, ale ścieżka jest dość zdecydowana więc gdzieś mnie zaprowadzi. I w końcu co widzę: przede mną plaża! Normalna plaża, łatwe zejście, ludzie się kąpią, dzieciaki taplają się w wodzie! Czyli mogłam wykąpać się w Cala Rossa zwyczajnie, po prostu, jak wszyscy normalni ludzie, nie ryzykując i nie utrudniając sobie życia! Może gdyby tablica, wskazująca nazwę Cala Rossa pokazała jeszcze strzałką drogę do plaży, byłoby łatwiej…

Kusiło trochę, żeby jeszcze tutaj popływać, ale jednak było to trochę skomplikowane – przebieranie się i tak dalej, no i czas mi się kończył. Pozostało jeszcze jedno do zrobienia – gdzieś na górze zostawiłam mój rower, przymocowałam go do tablicy informacyjnej. No i guzik, nigdzie go nie mogłam znaleźć, w ogóle, okolica jakaś inna się zrobiła. Pomyślałam, że może jadąc rowerem do plaży skręciłam w jakąś drogę, a teraz jestem na innej, więc poszłam w odwrotnym kierunku daleko, szukając takiego rozwidlenia – i nie znalazłam… W końcu stwierdziłam, że to nie ma sensu, wróciłam, jest zejście do Cala Rossa a roweru ani śladu… Zrobiło się nieciekawie, wiem, że rower gdzieś tu jest, ale co zrobię, jeśli go nie odnajdę??? Zeszłam w kierunku tego wysokiego brzegu ze skałami, poszłam mocno w prawo (podczas gdy plaża jest po lewej). Kiedy już myślałam, że to niemożliwe, w końcu zobaczyłam drania! Stał sobie spokojnie i czekał, przymocowany do tablicy! Uff!!!

on 24 sierpień 2015
Odsłony: 669

You have no rights to post comments