Damaszek nocą, gorączka, poszukiwanie hotelu i sadza na dachu

Po południu pojechaliśmy do Damaszku, przyjechaliśmy tam wieczorem a ja znów czułam skutki słońca we własnej głowie... I tym razem to była naprawdę moja wina, dlatego wolałam nic nie mówić, nie skarżyć się, zniknąć... W Damaszku nie dało się spać w - lub przy - namiocie, ani w czyimś domu na tarasie, ani pod drzewem... Chciał nie chciał, trzeba było znaleźć jakiś baaardzo niedrogi hotelik.

No i tak pamiętam ten wieczór-noc w Damaszku: idziemy, idziemy, idziemy godzinami po ulicach Damaszku. Noc jest czarna, ale wszędzie świecą się światła, pełno ludzi na ulicach, normalny ruch. Co chwilę moi koledzy zaglądają do jakiegoś hoteliku, pytają o cenę, po czym... idziemy dalej... Idę za nimi, powłóczę nogami, mam gorączkę, w głowie mi wiruje. Robi mi się wszystko jedno, chcę jednego - nie musieć już iść... Wołają mnie, popędzają, a ja świadomie (?!?!) zostaję w tyle, mam NADZIEJĘ że się zgubię i wreszcie będę mogła gdzieś przysiąść, odpocząć, zasnąć...

Wchodzą do kolejnego hoteliku. Przed nim stoi krzesło. Nie pytam nikogo o zgodę, siadam na tym krześle - cel mojego życia się spełnił! Ale za chwilę któryś z kolegów wychodzi, woła mnie do środka... Idę niechętnie za nim... Tu będziemy spać. Dawaj paszport! - Już, już... A gdzie moja torba? Prócz plecaka mam prostą torbę na ramię, w której mam ukrytą kieszeń z dokumentami. Normalnie jest w plecaku, ale teraz wiedziałam że może być potrzebna, więc niosłam ją na ramieniu.
- Gdzie torba?
- Ojej, pewnie została koło krzesła...
Wszyscy patrzą na mnie z przerażeniem! Torba z dokumentami, z pieniędzmi na ulicy, tam gdzie masa ludzi, nie ma szans, z pewnością już jej tam nie ma, wiesz co to znaczy? A no wiem, ambasada, specjalny paszport na powrót i żegnajcie, Bliski Wschód i inne wyjazdy! Bez nadziei schodzę po schodach na uginających się nogach, wychodzę z hotelu, rzut oka na krzesło - jest!!! Jest torba!!! Nietknięta, mój skarb, moja wyprawa, mój Bliski Wschód, moje przygody i moje marzenia!

W tym momencie minęła mi gorączka, udar, zmęczenie - w tej chwili kocham cały świat, kocham tę ulicę i tych wszystkich ludzi, którzy nie skorzystali z okazji i pozwolili mi tu zostać... W tym hotelu spaliśmy ... na dachu! Zwyczajnym, płaskim dachu pod gołym niebem, pod gwiazdami... Rano obudziliśmy się i wybuchnęliśmy śmiechem - byliśmy wszyscy usmarowani sadzą!

You have no rights to post comments