Długi tytuł, ale będzie krótko, bo późno: Segesta monumentalna, a przede wszystkim wrażenie na mnie zrobił fakt, że ta świątynia nie jest rekonstruowana tylko była odnawiana, a stoi tak od wieków. Niezwykła, i do tego ta przestrzeń ogromna. Ptaki w środku śpiewały, chyba tam mają gniazda... Piękny też amfiteatr.
I jeszcze bardzo mi się podobało, że Gianni kupił bilety ulgowe dla tutejszych. Najpierw dwa, potem pokazał na Ulę, że ona też, a potem jeszcze na mnie - a, ona też. Kasjer zapytał podejrzliwie - wszyscy mieszkacie w Trapani? No to Gianni pokazał dowód osobisty, Lilian też, nas zignorowano. Zamiast po 5 euro zapłaciliśmy po 1 euro. Poczułam się honorową obywatelką Trapani!
Potem w poszukiwaniu lodów zajechaliśmy do Calatafimi. To jest to miasteczko, gdzie należy jechać, jak się chce znaleźć dawną sycylijską atmosferę. Szkoda, że jechaliśmy samochodem, tam trzeba wysiąść i połazić. Na ulicach widać tylko panów, siedzą, stoją gadają. Kobiety siedzą w domu...
Castellammare del Golfo widziałam z góry, wygląda pięknie. A potem wjechaliśmy już po powrocie z Segesty do portu i jedliśmy lody. Chętnie bym tam połaziła po starym mieście. Oczywiście zaparkowaliśmy tam, gdzie za to groziło wywiezienie samochodu. Nie wywieźli.
No i teraz już przede mną ostatnia noc w Castelluzzo, jutro jadę do Trapani, tam się spotkam z Angelo, i po godzinie mam autobus do Agrigento, skąd biorę autobus do Aragony i melduję się w B&B Macalube. A potem pójdę zobaczyć wulkaniki, wulkaniątka itp.