Dzisiaj... najpierw autobus z Castelluzzo do Trapani nie przyjeżdżał i nie przyjeżdżał. Już nie wiedziałam co zrobić – czy miało go wcale nie być? Spóźniłabym się na autobus do Agrigento. Kiedy straciłam nadzieję, nadjechał z 25 minutowym spóźnieniem… Uff…
Potem w Trapani nie było Angelo na przystanku w porcie. Miał być z aparatem. Coś mi świtało, że miałam mu wysłać sms jak przyjadę. Okazało się, że nigdzie nie mam jego numeru! Byłam na przystanku w porcie, a mój autobus odjeżdżał z Autostazione… Co robić? Internetu nie mam… Poczekałam trochę i stwierdziłam, że lepiej pójdę do Autostazione, bo jak nie, to się spóźnię… Ale to oznaczało, że nie będę miała aparatu… Zadzwoniłam do Gianniego idąc, i poprosiłam, żeby znalazł w Internecie telefon do Angelo, i zadzwonił do niego, że będę na Autostazione. Już tam dochodziłam, kiedy zadzwonił zasapany Angelo – gdzie jesteś? – Na Autostazione. – Już jadę!
Kupiłam bilet w barze (sprzedawca spojrzał na moją koszulkę Io vado a Lampedusa, i zapytał: na Lampeduzę? – Tak, ale najpierw do Agrigento! – odpowiedziałam). Usiadłam na przystanku i za chwilę pojawił się Angelo zdyszany, na rowerze, w koszu aparat i ładowarka. Czemu go nie było? Bo nie wiedział, gdzie przyjadę… No dobra, ale już się znaleźliśmy, jeszcze czas na zrobienie sobie wspólnego zdjęcia (które za chwilę znalazło się na facebooku).
Jeszcze moment, wsiadam, ruszamy...