... za długo na Favignanie...

Tymczasem na Favignanie - tu nastawiałam się tylko na atrakcje związane ze świętem, bo dokładnie zwiedziłam Favignanę na rowerze w październiku. Tymczasem sagra mnie zawiodła zupełnie! Owszem, ciekawe było spojrzeć na osoby ubrane na biało, które smażyły cassatelle - ciasteczka z nadzieniem, ciekawe jak to było zorganizowane - ludzie by dostać ciasteczka wrzucali datek do wielkiej puszki i przechodzili przez taki jakby tunel. No ale potem - dla mnie jedno takie ciasteczko wystarczy w zupełności, a trzy które dostałam to już przesada. Na placu było pełno ludzi, ale żadnych więcej atrakcji, żadnych stoisk, innych wyrobów. Muzyka grała z głośników, nikt nie występował, nic więcej się nie działo.

No i okazało się, że mam jeszcze 3 godziny, jestem zmęczona i nie mam co robić... Gdybym nie kupiła biletu, mogłam wrócić wcześniej, ale ten kupiony bilet (10 euro) wymógł na mnie spędzenie na Favignanie tego czasu, który tak wspaniale mogłabym spożytkować na Levanzo... Chętnie poszłabym coś zjeść, ale nie coś słodkiego, a o tej porze otwarte były tylko lodziarnie i cukiernie. Więc jak w końcu zrobiła się siódma i otwarto pizzerię, zjadłam pizzę (alle vongole). Najpierw była całkiem dobra, ale oczywiście, jedna czwarta zaspokoiła mój głód, a potem już jadłam tylko dlatego że była i doszło do mnie, że właściwie to chyba nie lubię pizzy...

W końcu, jak jeszcze zdążyłam trochę zmarznąć przypłynął mój wodolot i wyruszyłam do domu. Moja rada, nigdy nie kupujcie biletu powrotnego na wodolot bo nigdy nie wiecie, kiedy będziecie chcieli wrócić... A ja wiem jedno: na Levanzo wrócę napewno, ale na Favignanę chyba nie - a w każdym razie nie w święto, nie na sagrę... Na rower, może na plażę, nie wiem. Levanzo - na Levanzo wrócę na wędrowanie.

on 26 kwiecień 2015
Odsłony: 389

You have no rights to post comments