17.06 - Schodząc z wulkanu

Schodzę w poczuciu spełnienia marzenia. To co widziałam, wydaje się snem, choć ciężar siarki w płucach mówi mi, że to jawa... Chce mi się jeść, pić, odpocząć, opowiedzieć co widziałam komukolwiek kogo spotkam. Ale tutaj nie ma z kim gadać. Mijają mnie ludzie, coraz więcej ludzi wchodzi na górę – jest już wpół do dwunastej. Większość z nich nawet nie odpowiada na pozdrowienie. Są zgrzani, a ja patrzę na nich z lekkim politowaniem – trzeba było tu przyjść raniutko!

Na ławeczce dwieście metrów niżej odpoczywam. Piję, zjadam prawie cały prowiant, chłodzę się cieniem. Widzę ludzi, którzy schodzą, a których przed chwilą widziałam jak wchodzili na górę. No tak, weszli, rzucili okiem i zaliczyli... Ja spędziłam na górze dwie i pół godziny...

Dalej schodzę już szybko. Na ławeczce przy drogowskazie „400 m do krateru” siedzi młoda zziajana Japonka. Pyta mnie – czy to połowa drogi? – Właściwie, tak! odpowiadam, choć wiem, że to jeszcze nie połowa. Schodzę w dół, czyszczę buty, i po chwili widzę ją już na dole...

Schodzę do portu. Jest okropnie gorąco. Minęłam po drodze mnóstwo ludzi, idących do krateru. Sporo kobiet w kostiumach kąpielowych, w sandałkach, w klapeczkach. E tam, niech robią co chcą...

on 17 czerwiec 2012
Odsłony: 482

You have no rights to post comments