17.06 - Zasłużona ryba miecz

Rano wypatrzyłam restaurację, która mi się bardzo spodobała. Idę tam zjeść obiad. Wolałabym najpierw się wykąpać, ale nie wiem, o której zamykają, więc idę tam już teraz. Podoba mi się to miejsce, na świeżym powietrzu, ale pod dachem z trzciny i pnączy. Cieniście, przewiewnie. To lokal z tradycjami, widzę, że schodzą się tu miejscowi.

Chcę zjeść rybę miecz. Cena jest w ramach mojego limitu. Kelner usiłuje mnie namówić na inne danie, tuńczyka z jarzynami, ale mi to jakoś pachnie turystycznym daniem. Ja chcę rybę miecz, choć jest bez jarzyn, taki mam kaprys, proszę pana. To moja podróż, mój dzień, właśnie wracam z piekła. Oczywiście, nie mówię mu tego, ma taką minę, że raczej by nie zrozumiał.

Dostaję zimną wodę – marzenie, i tutejszy żółty chleb, który uwielbiam. Ryba jest spora, z cytryną, w sosie własnym i liściach pietruszki. Jem powoli, napawam się tym miejscem, wulkanem ledwo widocznym pomiędzy pnączami, chlebem maczanym w talerzu, tak jak tu się jada.

Jest dobrze...

on 17 czerwiec 2012
Odsłony: 489

You have no rights to post comments