17.06 - Pchając rower do Vulcano Piano

Po obiedzie odpoczywam na campingu, pisząc blog. Odrzucam wszelkie sugestie idące z mojej głowy, żeby przyłożyć głowę do poduszki. Co to, to nie.

Nie po to mam rower, nie po to jestem na Vulcano, nie po to mam przedostatni dzień na wyspach. Nie po to bezpośrednio z campingu mam zejście na plażę z czarnym piaskiem. Zaraz idę się kąpać. Potem prysznic, biorę rower i jadę do kafejki internetowej, a potem dalej, może uda mi się dojechać – albo doleźć – tam, do tych zielonych terenów miejscowości Piano.

No tak, żeby rano wejść na wulkan, obejść krater dookoła, a po południu przejść siedem kilometrów drogą, idącą dookoła wulkanu, w dodatku idącą cały czas w górę aż do 400 m n.p.m, przejść, pchając rower – czy to nie przesada?

Chciałam bardzo dotrzeć do miejscowości Vulcano Piano. Piano to znaczy płaski. Z mapy nie wynikało, że to płaskie jest na wyżynie, prawie tak wysoko jak krater wulkanu. Idąc z portu oczywiście te 400 metrów muszę pokonać od zera. Gdybym wiedziała, pewnie bym nie poszła.

Jeszcze na samym dole miałam frajdę, bo pastuch spędzał z gór kozy, takie całkiem inne niż nasze. Krzyczał na nie, gwizdał, wyłapywał zagubione. Potem je przeprowadził przez ulicę.

Odkąd droga zaczęła prowadzić w górę, nie dałam rady jechać, szłam pchając rower. Mówiłam sobie tak: to nic, potem ten cały kawałek zjadę! Mówiłam sobie też: no dobra, ale nie muszę nosić plecaka, jedzie wygodnie w koszyczku. Ale jedna wejście cały czas w górę pchając rower to dużo większy wysiłek niż kiedy się idzie bez roweru.

Ale co tam – widoki były cudne. Mogłam spojrzeć na wulkan z różnych stron, chyba obeszłam tak ¾ jego obwodu. Po prawej minęłam Monte Saraceno. Zrobiły się serpentyny. Tu znów pastuch zaganiał kozy, ale nie widziałam ani pastucha, ani kóz – słyszałam tylko jego pokrzykiwanie.

W końcu, po trzech godzinach wspinaczki z rowerem dotarłam do Vulcano Piano. To część wyspy oddalona od wulkanu, od starożytności żyli tu ludzie, nigdy nie ucierpieli od erupcji. Krajobraz tam jest trochę jak u nas na wsi. Większe przestrzenie, lasy, łąki.

Następna miejscowość to wioska Gelso na samym południu wyspy. Bardzo bym tam chciała dotrzeć, ale co za dużo to nie zdrowo, poza tym w Gelso jest port, a więc trzeba byłoby zjechać z tych 400 metrów aby potem znów się wspinać wracając.

A więc wsiadłam na rower i nie pedałując przez cały czas dotarłam z powrotem do północnej części wyspy. Ręka bolała mnie od naciskania hamulca, drugi hamulec trzymałam w pogotowiu, jakby nie daj boże ten się zepsuł. Ten odcinek drogi pokonałam w jakieś 20 minut.

on 17 czerwiec 2012
Odsłony: 461

You have no rights to post comments