P1120472No, powiedzmy, że bywa lepiej ;) No bo tak, po pierwsze, późno. Samolot się spóźnił, potem trzeba było dojechać do domu, zwiedzić moje mieszkanie, sprawdzić, czy działa urządzenie do wifi, które mi zostawił Gianni - oczywiście, nie działało, więc był powód, żeby się martwić zamiast spać. Potem było zimno, w domu nic to, bo włączyłam ogrzewanie, ale łóżko ma chyba jakieś połączenie z chłodziarką, a ja się przygotowałam jak głupia na tutejsze ciepłe noce... W końcu owinęłam się kocem i tak wlazłam pod ichnie prześcieradło i drugi koc. Potem oczywiście nie mogłam zasnąć, potem były hałasy nad głową, do czego nie jestem przyzwyczajona, no a o siódmej już się nie dało zasnąć. I do tego nie było kawy...

Rano udało mi się uruchomić internet (wystarczyło wyłączyć to urządzenie, włączyć na nowo i już netbook je zobaczył!) i to podniosło mi nastrój o jeden stopień. Nagrzałam w domu, zebrałam się i poszłam szukać kawy. Zaczęłam od cappuccino w barze. Kolejny stopień w górę. Postanowiłam poszukać sklepu i zrobić zakupy jedzeniowe. Natychmiast zoriengowałam się gdzie mieszkam, nie na Starym Mieście, ale tuż tuż, dwa kroki od dworca (ale nie słychać pociągów) i od piazza Margherita, przy króciutkiej ulicy via Funai. Wiem, gdzie są sklepy na Starym Mieście, ale chciałam znaleźć jakiś tutaj niedaleko, więc poszłam w stronę via Fardella, to elegancka ulica, myślałam, że będzie tam jakiś większy sklep. A guzik, przeszłam 150 km chyba, nie spotkałam żadnego. Więc w końcu zawróciłam, poszłam mniej główną ulicą, myśląc, że pewnie tam się jakiś sklep schował, ale nic z tego. W końcu doszłam do Corso Italia, i zanim dotarłam do sklepu spotkałam ... Angelo przed B&B Bella Trapani. Pogadaliśmy chwilkę, po czym poszłam do sklepu, potem do drugiego i mogłam wreszcie wrócić do domu.

Kupiłam: kawę, mleko, amaretti, pesto pistacjowe (!!!), spaghetti, bakłażany w oleju, botargę, mozzarellę. Czyli, obiad jem w domu. Pod domem jest warzywniak, więc później dokupię sobie smakołyków, czerwone pomarańcze jakie tam widziałam wyglądają niesamowicie!

Po drugim cappuccino z amaretti życie zaczyna wyglądać ciekawiej, choć dzisiejszy dzień po prawie nieprzespanej nocy jest prawie na stracenie... Nic to, mam ich przed sobą jeszcze wiele :) Angelo pytał jakie mam plany na najbliższe dni. W zasadzie to prawie żadnych konkretnych. Będzie co będzie. Jestem wolna jak ptak, jak te mewy co mi tu skrzeczą. Będę oglądać przygotowania do Wielkanocnych obchodów, łazić, zaglądać w różne kąty, pewnie się z kimś spotkam. Zobaczymy co będzie.

Opublikowano: 31 marzec 2015
Odsłony: 409

Mieszkanko jest sympatyczne, niewielkie, wydaje mi się dobrym wyborem dla dwóch osób, choć zmieści się chyba jeszcze jedna a może i dwie bo w korytarzu - saloniku jest kanapa. Podejrzewam, że nie jest drogie, tego nie powiem napewno, bo ja jestem tu gościem :) Urządzone skromnie, nowocześnie. Jest tu sypialnia z podwójnym łóżkiem, przy łóżku dwie szafki nocne z lampkami. 

Niby po co o tym mówię, a no zasypiając stwierdziłam, że lampki nie działają, co łącznie z niedziałającym (jak myślałam) internetem nieco mnie wkurzyło. Rano okazało się, że tak jak internet zadziałał, tak też lampka nie zapala się za pomocą włącznika, o nie, żeby ją zapalić trzeba włożyć rękę pod abażur - wtedy lampka zapala się lekko, potem mocniej. Przydałaby się jakaś instrukcja obsługi :)

Mam telewizor, który może uda mi się uruchomić, jeśli nie rozreguluję przedtem całkowicie ustawień pilotem. Mam też klimatyzację - nawiew gorącego powietrza. W łazience jest prysznic, w kuchni znalazłam mokę, która jest najważniejszym urządzeniem świata. Bez niej poszłabym stąd! Mieszkanie jest przy mało uczęszczanej uliczce tuż obok nabrzeża portowego, tuż obok via Fardella, obok dworca, obok autostazione, 10 minut do portu. Jest na drugim piętrze, prowadzą na nie wąskie kamienne schody, ale jest też winda. Okno łazienki wychodzi na wewnętrzne wąskie jak studnia podwórko, za oknem są sznurki do suszenia bielizny. Ten budynek jest świeżo odnowiony między innymi, które na odnowienie czekają. Na innych sznurki wiszą od strony ulicy ;)

Opublikowano: 31 marzec 2015
Odsłony: 395

P1120259Obiad ugotowałam sobie sama: spaghetti i pesto pistacjowe. Było dobre, szczególnie na samym początku. Później stwierdziłam, że chyba ... wolę pesto genovese, z czosnkiem i bazylią. Ale warto było spróbować, choć zostało mi jeszcze 3/4 słoiczka. Potem kupiłam jeszcze czerwone pomarańcze i małe pomidorki, smak mają prawdziwy (pomidorki), a nie taki wodnisty jak u nas o tej porze. Czyli mam prawie wszystko. Jeszcze chyba tylko wina do szczęścia mi brak...

Potem poszłam znanymi szlakami - najpierw do piazza Vittorio Emanuele i przez plac do bulwaru nadmorskiego. Jest to wybrzeże północne, tu wiał silny wiatr i była duża fala. Doszłam aż do mojego ulubionego cypla z wieżą Torre Ligny, gdzie Trapani najdalej wbija się na zachód, a zarazem jest to magiczne miejsce, gdzie łączą się dwa morza - od północy tyreńskie, od południa śródziemne. Posiedziałam wygrzewając się na słoneczku, kiedy grzeje, jest ciepło, jednak w cieniu chłodno.

Potem południową stroną, tą portową przeszłam w okolice kościoła Chiesa del Purgatorio. Przed kościołem zobaczyłam grupkę ludzi. W tym kościele przechowywane są grupy Misteri, które będą wyniesione w procesji w Wielki Piątek. Weszłam, żeby zobaczyć co tam się dzieje, a to było bardzo ciekawe, bo panowie (chyba tylko panowie) stroili grupy, myli figury, przygotowywali je do procecji. Postument z obrazem Madonny przystrajali z wielką powagą zieloną darnią. Ten portret następnie będzie niesiony ulicami miasta.

Opublikowano: 31 marzec 2015
Odsłony: 402

Wczoraj wieczorem prawie już usypiałam po ciężkiej poprzedniej nocy i dziennym łażeniu kiedy zadzwonił Gianni. Powiedział, że w Palazzo Mokarta (tam gdzie spałam w październiku) odbędzie się niezwykła uroczystość: obraz Matki Boskiej dei Massari, niesiony przez grupę mężczyzn przez miasto zostanie wniesiony na dziedziniec kamienicy. Mogą wziąć w tym udział tylko osoby mieszkające tam oraz znajomi właścicielki. Gianni nie mógł tam pójść, ale uzyskał zgodę na to, żebym ja poszła.

A więc zwlokłam się, ubrałam ciepło i poszłam. Początkowo myślałam, że już po wszystkim, bo brama była zamknięta i nikogo w pobliżu. Potem pojawiła się grupka ludzi, a za chwilę drzwi się otworzyły i pani zaczęła się witać z tymi ludźmi, zapraszając ich do środka. Wyglądała na właścicielkę, więc podeszłam i powiedziałam, że jestem znajomą Gianniego, na co zaprosiła mnie na dziedziniec. Ludzie gromadzili się na tarasie wewnętrznym, ale pomyślałam, że jeśli chcę zrobić zdjęcia czy filmować, muszę stać na dole. Nie było wiadomo ile czasu trzeba czekać. W międzyczasie gromadziło się coraz więcej ludzi, wszyscy witali się z właścicielką. Z godzinę czekaliśmy, po czym zaczęły dobiegać dźwięki bębnów. Wyjrzałam na plac przed kamienicą, tam stał tłum.

W końcu otworzono na całą szerokość bramę i najpierw przez nią przeszła orkiestra, powiedzmy, niezupełnie zdyscyplinowana. Pan z największą trąbą przyszedł dużo później. Potem przy dźwiękach orkiestry w drzwiach ukazał się jasno oświetlony portret Madonny, przyozdobiony kosztownosciami. Cały postument z portretem i świecami dookoła jakby falował. Okazało się, że mężczyźni, którzy go nieśli na ramionach, obejmując się wzajemnie, poruszali się w rytm muzyki robiąc minimalne kroki raz w prawo, raz w lewo, w ten sposób orszak poruszał się bardzo powoli do przodu, a także wciąż na boki.



Kiedy w końcu Madonna została wniesiona na dziedziniec i kiedy w końcu orkiestra przestała grać a panowie mogli odpocząć, ksiądz odmówił modlitwę z wiernymi, po czym wszyscy zaczęli się pozdrawiać, niektórzy całować. Po pewnej chwili znów orkiestra zaczęła grać a orszak zaczął podobnie jak wchodził - wychodzić z dziedzińca na plac.

Poszłam za nimi ulicami starego miasta, obserwując, jak to wygląda. Przed Madonną na przodzie szedł starszy pan z kołatką. Kiedy nią zaklekotał, mężczyźni opuszczali na chwilę niesiony postument, kiedy za chwilę znów zaklekotał, podnosili i szli do przodu. Było ich bardzo wielu, tak, że ledwo mieścili się niosąc postument, obejmowali się ramionami tworząc jakby jeden organizm.

Nie wiem jak długo trwało to przejście i dokąd poszli, bo w końcu wróciłam do domu i położyłam się spać. Dziś podobno o 14 dwie Matki Boskie mają się spotkać w okolicy palazzo Lucatelli. Zobaczę jak to wygląda. A wieczorem chcę pójść na koncert organowy do kościoła San Pietro.

Opublikowano: 01 kwiecień 2015
Odsłony: 415

Wygląda na to, że we Włoszech też jest prima aprilis, bo podali informację, że od dziś nie trzeba płacić za telewizję, a potem odwołali, że to z okazji 1 kwietnia...
fot na facebooku

No, a co u mnie. Dziś przed południem poszłam sobie mniej mi znaną dzielnicą, tą nowszą, w stronę Erice, ale nie doszłam do kolejki. Zobaczyłam mury i za nimi grobowce, więc cmentarz. Takiego jeszcze nie widziałam. Po pierwsze, ogromny. Weszłam chyba od starszej strony, dużo grobów rzeźbionych, bogatych, pięknych. Również te ich grobowce - kapliczki, a niektóre wielkie jak kościoły. Potem się zaczęły mury w których piętrowo chowa się zmarłych, długie, bardzo długie aleje takich murów, i mnóstwo ich. 

A potem coś, co nie za bardzo wygląda sympatycznie - jak naziemne parkingi, trzy piętra takich murów... A na końcu jeszcze zielona łąka z kwiatkami i gdzie niegdzie tablica, trochę jak amerykańskie groby. Można się zgubić na tym cmentarzu, jak w labiryncie, ale udało mi się wyjść i to po przeciwnej stronie, prosto na ... morze...

Myślałam, że publiczna plaża Lido Paradiso jest daleko, że skoro dolazłam tak daleko, to będzie gdzieś tam po drugiej stronie cmentarza. A tymczasem okazało się, że poszłam dużo dużo dalej, a plaża okazała się na wysokości placu Vittorio Emanuele, tam gdzie ten jego pomnik, czyli w samiutkim centrum miasta. Wygląda całkiem ładnie, nie rozumiem tych, co marudzą na plażę w Trapani. A jak ładnie wygląda bez ludzi! ;)

Opublikowano: 01 kwiecień 2015
Odsłony: 414

 

Na 14 poszłam pod kościół Purgatorio, bo dziś wyprowadzenie drugiej Matki Boskiej. Przed kościołem stała ogromna orkiestra dęta - starsi, młodsi, dzieci. Po długim oczekiwaniu z kościoła wyszli najpierw przebrani uczestnicy procesji (różne postacie), a później panowie niosący jak wczoraj na ramionach postument. 

Na filmach poniżej widać jak idą, jak taka stonoga, musieli doskonale koordynować ruchy idąc tak ściśle do siebie przylegając. Pan z kołatką dawał znać kiedy się zatrzymać i odpocząć a kiedy ruszać.

Przeszłam z procesją wieloma uliczkami, na zmianę fotografując i filmując. W końcu dotarłam w okolice Bella Trapani, oczywiście, spotkałam tam Angelo i Olę. Zaczęliśmy gadać po włosku - polsku - angielsku, i tak nam zeszła za godzina, nie wiem, czemu staliśmy w cieniu, bo w słońcu było naprawdę całkiem ciepło, ale w cieniu można przemarznąć. Do tego cały czas któreś z nas stało na jezdni, przy krawężniku, a wszystkie samochody grzecznie nas omijały...

Na koniec dnia wybieram się na 21.30 do kościoła Świętego Piotra na koncert organowy. Podobno są tam najstarsze w Europie działające organy... Mam nadzieję, że koncert nie zacznie się z godzinnym opóźnieniem, jak wszystko inne:)

Opublikowano: 01 kwiecień 2015
Odsłony: 419

Przed południem byłam z Lilian, Giannim i Victorią w San Vito. Wreszcie zobaczyłam, tak jak sobie marzyłam, tę plażę bez ludzi. To jest to!!! Jacyś śmiałkowie nawet się kąpali, ale nie zakłócali widoku :) Nie powiem o czekaniu na siciliani, no cóż, jestem tutaj, a nie u nas. Przejeżdżaliśmy przez Valderice, muszę się tam wybrać, bardzo mi się podoba ta malutka miejscowość, chciałabym sobie tam pochodzić, pokręcić się. To bardzo blisko, więc z pewnością to zrobię.

Jeszcze przed San Vito zajechaliśmy w Castelluzzo do zatoki Makari, a w niej na plażę Baia Santa Margherita. Mieszkałam trzy dni w Castelluzzo, byłam w zatoce tuż obok, a nie wiedziałam, że jest tu taka ładna plaża! Przepraszam wszystkich, którym mówiłam, że w Makari nie ma piaszczystej plaży. Otóż ona tu jest, czeka na Was!

Opublikowano: 02 kwiecień 2015
Odsłony: 405

Na wieczór zostałam zaproszona na imprezę w Szkole Gotowania Nuara przez szefa, Paolo Salerno. Przyszłam na czas, hm, zapytano, czym mogą służyć... Wspaniałe komnaty, jakieś ciekawe stanowiska, misy, drewniane moździerze, gdzie ta impreza? ... W końcu przyszedł Paolo, pogadaliśmy, pokazał mi siedzibę szkoły gotowania, opowiedział o tym co robią, dał mi w prezencie wydane przez siebie książki (kuchnia sycylijska i cuscusu - historia, kultura i "ideologia" tradycji cuscusu trapanese). Przedstawił mnie szefowi kuchni, Francesco i powiedział, że on niestety musi wyjść, ale, zostawia mnie w dobrych rękach. No i jak wyszedł, snułam się trochę po tych salach - wspaniała kamienica - i trochę się głupio czułam. Pracownicy Nuara kręcili się tam i z powrotem, czasem mnie pytali czym mi mogą służyć... Gdzieś po godzinie może zaczęli przychodzić goście, dużo bardzo młodzieży, jeszcze z pół godziny i wreszcie coś się zaczęło, choć wciąż nie do końca rozumiałam co.

Przyszedł jakiś energiczny, widać ważny człowiek, ustawił dzieciaki przy stołach, zaprowadził porządek. Potem Francesco przedstawił mnie temu panu, okazało się, że to burmistrz Erice. Później się dowiedziałam, że te dzieciaki przyjechały z wizytą z Bolonii, chyba na wymianę młodzieżową i burmistrz zafundował im kurs w szkole gotowania. A więc głównymi gośćmi na imprezie były te dzieciaki, dorośli, w tym ja, stali z boku. Francesco opowiadał im o cuscusu (bo tak należy mówić, z akcentem na pierwszą sylabę), a następnie pokazał jak się przygotowuje w tradycyjny sposób tę potrawę, w ceramicznych misach, mieszając godzinami mąkę z wodą, a następnie gotując ją na parze w specjalnych ceramicznych naczyniach. Dzieciaki mieszały, ucierały, ale oczywiście, podczas godzinnej lekcji nie ugotowały kuskusu... Potem było wino (no cóż, widziałam jak nastolatki pociągały z kieliszków pod okiem nauczycieli...), a potem - degustacja. Gdybym wiedziała, że na sam koniec podadzą smakowitą rybę na wielkich misach, to bym nie zjadła tyle przystawek i samego kuskusu...

Pod koniec degustacji burmistrz Erice zapytał mnie o to czym się zajmuje mój portal, na czym polega współpraca z tutejszymi organizacjami i czy faktycznie Polacy przyjeżdżają do Trapani. Zaproponował mi, że mnie skontaktuje z właścicielami miejsc noclegowych w Erice... Ciekawe, czy coś z tego wyjdzie.

Dodam, że Paolo wcześniej obiecał mi, że mnie pozna ze swoim znajomym, który prowadzi w Trapani szkołę języka włoskiego dla cudzoziemców. To może być bardzo ciekawa możliwość dla Polaków, którzy nie tylko wpadają tu zwiedzać, ale chcieliby też przy okazji podszlifować włoski.

Choć nie miałam możliwości stanąć przy stanowisku pracy kucharskiej, a tylko obserwowałam z boku to co się działo, muszę przyznać, że było to bardzo ciekawe. W sobotę będę tu znów na kursie gotowania i degustacji. Paolo zapewnił mnie, że ilekroć będą organizować coś ciekawego podczas mojego pobytu, będę zaproszona. I super!

Opublikowano: 02 kwiecień 2015
Odsłony: 422

Dziś kulminacyjny moment obchodów Wielkiego Tygodnia, Misteri di Trapani. O godzinie 14 z kościoła Chiesa del Purgatorio wyszły jedna po drugiej grupy Misteri. Każda grupa jest prowadzona przez inny cech rzemieślników, którzy wcześniej przygotowali figury, umyli je, przybrali, udekorowali kwiatami.

Procesja przechodzi ulicami miasta, dzieje się to bardzo powoli, z przestankami. Każdej grupie towarzyszą różnie ubrane postacie a także orkiestra, czasem słychać dwie orkiestry grające jednocześnie. Grają smętne utwory, powtarzające się, a rytm muzyki wyznacza krok idących. Wyraźnie widać, że kiedy zmienia się muzyka, jest to sygnał dla idących jak mają iść - czasem idą do przodu, czasem stoją kołysząc się na boki, lub idą powolutku do przodu kołysząc się. Bywa też, że robią dwa kroki do przodu i dwa do tyłu w rytm muzyki, jakby tańczyli. Tak samo idą mężczyźni, niosący postumenty.



Dziś też każda grupę prowadzi pan z kołatką, dający znać kiedy mają się zatrzymać a kiedy ruszać do przodu. Czasemi grupa kieruje się w bok, w kierunku budynku, wydaje mi się, że dzieje się to kiedy mieszkańcy zapłacą datki. Mężczyźni podnosząc postument wyraźnie robią to z dużym wysiłkiem. Podczas postoju czasem się zmieniają, czasem palą papierosa. Ubrani są w czarne garnitury, które u tych, którzy idą blisko palących się na postumencie świec są na ramieniu całe zalane stearyną.


W procesji jest dużo dzieci, niezwykle wytrzymałych - widzę te same dzieciaki idące już od kilku godzin... Opiekunowie roznoszą wodę, cukierki, kawę. Na twarzach na ogół widać spokój, wręcz smutek, trudno zrozumieć, czy to nastrój, czy może zmęczenie. Trudno wyobrazić sobie, że procesja trwa aż do 8 rano...

W tej chwili tuż obok mojego domu od ponad godziny słychać muzykę, bębny, grzechotanie kołatki. Ciekawe, do której w nocy tak będzie... Podobno zupełnie niezwykłe wrażenie sprawia procesja o wschodzie słońca na starym mieście, jednak nie jestem taką bohaterką, żeby wstać tak wcześnie i to zobaczyć...

Opublikowano: 03 kwiecień 2015
Odsłony: 412

Powrót pierwszej grupy Misteri do kościoła Chiesa del Purgatorio miał według programu nastąpić o 8 rano, doszłam do wniosku, że skoro przejście wszystkich grup trwa tak bardzo długo, to nie mam się co spieszyć i pojawiłam się przed kościołem koło 8.30. Byłam pewna, że będzie tam taki tłum jak wczoraj i że nie będzie jak zobaczyć samego wejścia, więc wybrałam się na rzucenie okiem.

Tymczasem po pierwsze, cała procesja była jeszcze bardzo daleko, a po drugie, dziwnym trafem przy samej barierce przy placu przed kościołem znalazłam miejscówkę, więc postanowiłam jej pilnować. Nie było to łatwe, bo zrobiło się dziś jeszcze zimniej, wiał bardzo silny wiatr, chciało mi się jeść, bo wybiegłam po kawie nie biorąc pod uwagę długiego tam pobytu. Pierwsza grupa pojawiła się o 9.30... Potem wszystko już szło raczej sprawnie, bez dłuższych przerw.

Coś słyszałam na ten temat, ale zobaczyć to na własne oczy to zupełnie co innego... Każdą grupę prowadzi poczet sztandarowy i jakieś przybrane postacie. Potem idzie sama grupa sakralna, postument z figurami, niesiony przez obejmujących się ramionami mężczyzn. Za nimi orkiestra, grająca powolne utwory, w rytm których powolnym, bardzo powolnym, kołyszącym się krokiem grupa przesuwa się do przodu. Powoli ustawia się przed wejściem do kościoła tyłem do wejscia. Następnie, cały czas w rytm muzyki, bardzo wolnym krokiem jakby wpływa do kościoła.



Ale nie jest to jeszcze wejście ostateczne! Ledwo figury na postumencie zaczynają się chować w wejściu, niepostrzeżenie grupa zaczyna się posuwać z powrotem, wychodzi znów przed kościół, po czym znów do niego zaczyna wchodzić. Czasami powtarza się to kilkakrotnie. Ma to symbolizować chęć przedłużenia o ile to tylko możliwe chwili zakończenia udziału w uroczystości. W końcu przy akompaniamencie orkiestry grupa znika w kościele, orkiestra gra jeszcze przez chwilę, po czym milknie, widzowie klaszczą, orkiestra odchodzi i po chwili na plac podchodzi następna grupa i wszystko powtarza się od początku.

Choć trwa to bardzo długo, jest w sumie monotonne, orkiestry na ogół grają te same lub podobne melodie, to jakoś trudno mi było odejść stamtąd, chętnie bym zobaczyła powrót wszystkich grup, bardzo ciekawa jestem, jak wygląda powrót Matki Boskiej Bolesnej, za którą idą długim szeregiem ubrane na czarno kobiety. Jednak w końcu zimno, głód, zmęczenie zwyciężyły i musiałam odejść stamtąd. Przez chyba 3 godziny zobaczyłam może 8 wracających grup...

Opublikowano: 04 kwiecień 2015
Odsłony: 417

Wczoraj, w Wielką Sobotę po południu chodziłam trochę po mieście - Misteri to wielkaie, piękne święto, ale poza tym w mieście nie ma śladu Świąt... Żadnych pisanek, koszyczków, święconek, wszyscy robią spokojnie zakupy... Więc i ja kupiłam parę rzeczy na moje Święta...

Wieczorem poszłam na 19.30 na mini-kurs gotowania po sycylijsku, organizowany przez Nuara, szkołę prowadzoną przez Paolo Salerno. Kiedy tam byłam pierwszy raz kilka dni temu, znalazłam się w wielkiej grupie zaproszonych dzieci, byłam obserwatorką, nikogo nie znałam. Do tego miałam wątpliwości co do celowości takiego kursu, który polegał na nauce gotowania kuskus, no bo ani u nas nie dostanie się takiej kaszy, ani takich ryb...

P1120835Tym razem się nie zawiodłam. Przede wszystkim kurs dla 8 osób to zupełnie co innego. Było sympatycznie, wszyscy świetnie się bawili, wymienialiśmy się również informacjami na temat pochodzenia (Polacy, Węgierka, Włoszka z Holandii i dwie Angielki). Atmosfera była swobodna i miła.

Najpierw Paolo opowiedział krótko o filozofii kuskus, jako tutejszej potrawy, która występuje tylko tutaj, w Trapani, i ta tradycja jest zagrożona przez komercjalizację. Szkoła Nuara postawiła sobie za cel powrót do tradycji, kształcenie młodzieży, przekazanie młodszym doświadczenia starszych ludzi. Choć nie będziemy robić takiego kuskusu w Polsce, warto dowiedzieć się o tradycjach kulinarnych tego regionu. Zobaczyliśmy jak ze specjalnej kaszy ręcznie robi się kus kus, mieszając ją z wodą rękami w ceramicznej misie. Następnie gotuje się ją w ceramicznym naczyniu do gotowania na parze. Normalny czas przygotowywania, jak to w tradycji slow food, trwa godzinami. Dlatego to co my przygotowaliśmy niestety nie nadawało się do jedzenia. Mam nadzieję, że ktoś się tym jednak pożywił... My dostaliśmy do degustacji kus kus przygotowany przez kucharzy. Było pyszne!

I teraz zaczęło się najciekawsze! Okazało się, że teraz przygotujemy ręcznie wyrabiany makaron busiate (takie kędziorki) i pesto trapanese. Dostaliśmy na stolnicę mąkę, wlaliśmy w nią troszkę wody, potem wyrabialiśmy rękami na gładkie ciasto, potem trzeba je było kilka razy rozwałkować, na nowo zgnieść i tak powtarzać kilka razy. Na końcu z ciasta trzeba było urwać kawałeczek i wytoczyć z niego taki jakby cienki sznurek. Potem taki sznureczek nakręcić na patyczek, tworząc taki właśnie kędziorek, który po posypaniu mąką delikatnie ściągaliśmy z patyczka do miski - i takie właśnie kędziorki to busiate. Bawiliśmy się jak w piaskownicy przez pewien czas, aż w miesce zrobiło się trochę kedziorków.

Potem w drewnianym moździerzu (coś fantastycznego, muszę taki mieć!) roztarliśmy ząbek czosnku z solą, pieprzem, bazylią, pomidorami oraz drobno pokrojonymi migdałami. Raz dwa i już było pesto!



W wielkim garnku szef kuchni ugotował nasze busiate, wymieszał z pesto które zrobiliśmy (nadmiar został do bruskietek) i już za chwilę mieliśmy możliwość spróbować tego, co przyrządziliśmy. Mnie to bardzo smakowało, było bardzo pikantne, tutejszy czosnek z Nubii ma taką siłę. Muszę koniecznie spróbować w domu zrobić taki makaron. Podejrzewam, że główny problem może być z rodzajem mąki: to ciasto było bardzo elastyczne, a do tego zupełnie się nie sklejało.

Na koniec dostaliśmy jeszcze na deser chrupiące ciastka cannolli z kremem z ricotty. Do tego wino, dobry nastrój, mnóstwo ciekawych informacji. Na zakończenie wieczoru otrzymaliśmy dyplomy ukończenia kursu oraz zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie. Mogłabym chodzić na taki kurs codziennie, szczególnie, gdyby za każdym razem uczono czego innego...

Opublikowano: 05 kwiecień 2015
Odsłony: 421

Wielkanoc spędziłam sobie sama. Nie powiem, żeby mi było źle! Nigdzie nie musiałam się spieszyć, nic wielkiego przygotowywać. Ugotowałam sobie jajka na twardo, posmarowałam je pesto pistacjowym, do tego nakroiłam mozzarellę z pomidorkami i bazylią (dostałam bazylię wczoraj w szkole Nuora). Przed wyjazdem upiekłam piernik i kawałek wzięłam ze sobą. Okazało się, że piernik z czerwonymi pomarańczami i białym winem TO JEST TO!!! Nie mówiąc już oczywiście o jajkach z pesto pistacjowym :)

Kiedy mi się zachciało, poszłam na spacer. Było rano mocno zachmurzone, więc nie spieszyłam się z wyjściem. Połaziłam prawie pustymi uliczkami. Wciąż jeszcze wieje zimny wiatr. Muszę przyznać, że prócz niesamowitych obchodów Wielkiego Tygodnia od soboty nie czuje się tu wcale atmosfery świątecznej. Żadnych koszyczków, święconek, jakieś elementy świąteczne widać tylko na reklamach. Mnie to w sumie wcale nie przeszkadza. To co widziałam w Wielki Piątek i Sobotę mi wystarczy.
Większą część dnia spędziłam na przygotowywaniu zdjęć do umieszczenia na facebooku. A, wczoraj wreszcie udało mi się kupić kartę do telefonu, dzięki czemu mam "sycylijski" numer! Jutro podobno ma padać, zobaczymy. A pojutrze zbieram manatki - wyjeżdżam na cztery dni do Cefalu i do Palermo, biorę ze sobą tylko plecak, ale ponieważ wrócę już nie do tego mieszkania, muszę wszystko spakować i oddać na przechowanie. Czyli jutro minie pierwszy tydzień z prawie sześciu jakie tu pozostanę...

Opublikowano: 05 kwiecień 2015
Odsłony: 406

Dziś po powrocie ze spaceru zrobiło się groźnie: przestał działać internet! Po wielu próbach - myślałam, że znów coś komputer poprzestawiał - poprosiłam Gianniego o pomoc. Jednocześnie okazało się, że mój numer sycylijski nie obejmuje smsów! Muszę pójść do operatora i poprosić o dodanie mi opcji sms, bo przecież bez nich ani rusz. A co do internetu, wygląda na to, że przez tydzień zużyłam cały limit! Nie wiem, jak to możliwe, bo bardzo pilnowałam, żeby nie otwierać nic dużego, żadnych filmów... Gianni przyjechał w 10 minut, przyniósł mi nowe urządzenie chyba z większym limitem. Bardzo się namęczyłam, żeby je zainstalować, teraz będę się starać jeszcze ostrożniej korzystać z internetu, no bo nie chcę robić problemów i narażać go na koszty.

Jutro rano pakuję się i jadę do Palermo autobusem, a stamtąd pociągiem do Campofelice di Roccella, do Agnieszki, która tam prowadzi domki z basenem (Villa Cattleya). Agnieszka chciała mi pokazać swoje domki, myślałam, że wpadnę do niej na kilka godzin, a ona mnie zaprosiła na trzy dni! Mam zamiar poznać okolicę, opiszę te domki, wybiorę się też na wycieczkę do Cefalu, oraz z Agnieszką w góry Madonie. Wracając z Cefalu zatrzymam się jeden dzień w Palermo, z kolei tam u Katarzyny, która na facebooku prowadzi stronę Jedziemy do Palermo. Do Trapani wrócę w sobotę. Oczywiście, nie biorę ze sobą wszystkich rzeczy, większość zostawię tutaj, biorę ze sobą tylko plecak. Jeszcze nie wiem, gdzie będę mieszkać po powrocie, zobaczymy.

Opublikowano: 06 kwiecień 2015
Odsłony: 392