Dzień 8, w samolocie pisane

Siedzę już w samolocie, za 5 minut wyruszamy do domu, ale nie wiem, z prognozy raczej wygląda, że lecimy na któryś z biegunów... Tu teraz, o 9 jest już powyżej 20 stopni, w Warszawie jest teraz koło 3 stopni... Jutro już ma być dużo cieplej, ale czy koniecznie na mój powrót musiało się zrobić tak zimno?

Wczoraj przeżyłam :) Przed południem uzupełniłam blog, na ile się dało, bo internet u Carmelo jest strasznie słaby, a mój jest na wyczerpaniu. Potem wzięłam się za zdjęcia, żeby w domu móc je wreszcie wstawić do bloga. Z tego co piszę wynika jasno, że ten dzień jest dniem odpoczynku, przygotowaniem do powrotu.

Koło południa zrobiło się gośno i radośnie, przyjechali przyjaciele Carmelo i Valerii. Kiedy wyszłam na zaproszeie Carmelo, wszyscy już byli w kostiumach a kilka osób wchodziło już do wody. No to szybko się przebrałam i dołączyłam do nich. Woda była pierońsko zimna, ale i tak udało mi się popływać a nawet zanurkować. Impreza najpierw trwała w okolicy basenu, tam zabrały się panie, a panowie szykowali jedzenie. Potem zaprosili nas do stołu, na pierwsze danie był mój ulubiony makaron, specialita trapanese, busiate. A martwiłam się, że tym razem nie miałam okazji go spróbować.

Atmosfera bardzo miła, szczególnie rozmowa z dwiema paniami, które nie mogły się nachwalić wrażeniami z pobytu w Polsce, zachwycone Krakowem, Warszawą i ... polskim jedzeniem. Na koniec było parugodzinne karaoke, a to nie jest coś dla mnie... Nic nie poradzę,że nie lubię takiego śpiewania, szczególnie do mikrofonu, ale z drugiej strony, kto wie, czy to nie dzięki karaoke Włosi są tacy rozśpiewani...

Potem poszłam się pakować i przygotowywać do powrotu. Umówiliśmy się z Carmelo na wpół do ósmej,o takiej porze to ja mogę wyruszać...

A dzisiaj: jeszcze pół godzinki jazdy, miło gadając z Carmelo i już lotnisko, cappuccino z moimi ciasteczkami (kupionymi jeszcze na Marettimo) -2 euro za cappuccino, cena w porządku. Z imprezy niestety nic nie dało się wziąć na drogę, były ciacha, ale takie z kremem (w tym cannoli), nie doniosłabym nawet do lotniska. Więc nie było wyjścia - kupiłam najdroższą w życiu kanapkę za 7 euro (ale dość sporą) i wodę za 2,50 ( w mieście kosztuje 60 cent. ). No i jeszcze ricotta i busiate do domu, w cenie lotniskowej, ale musiałam...

Teraz lecimy już nad terraferma, czyli nad lądem, przelecieliśmy nad Egadami a potem nad Ustiką, bardzo wyraźnie ją było widać z góry.

(troszkę później, już z domu) Teraz zostało mi jeszcze uzupełnić to pisanie i dodać zdjęcia. Podczas tej podróży miałam duże problemy techniczne, przede wszystkim przez to, że nie bardzo umiałam się dogadać z moim komputerkiem bez klawiatury. Wszystko było skomplikowane albo niemożliwe do wykonania. A więc następne kilka dni będę jeszcze z głową tam. Jeśli ktokolwiek tu zagląda, zapraszam już za momencik, za parę dni, kiedy blog stanie się opowieścią (czyli od początku a nie od końca) i pojawią się tu zdjęcia. (edit tydzień później: zdjęcia dodane, blog uzupełniony, jeszcze tylko dopiszę informacje praktyczne)

I wtedy to już będzie naprawdę koniec mojej podróży, kto wie czy tam jeszcze kiedyś wrócę...

on 10 październik 2023
Odsłony: 48