DSC 0107Dziś chciałam tak odpoczynkowo, wymyśliłam, że pojadę do Caserty, popatrzę na pałac królewski (nie za bardzo lubię chodzić po komnatach, więc załatwię to szybko), przespaceruję się przez królewskie ogrody, a potem pojadę w stronę domu, minę go, i zatrzymam się dwa przystanki dalej, w Herkulanum, tu o ile wiem, teren też nie jest za duży, więc takie dwie wycieczki na spokojnie, a potem odpocznę.

Taki był plan, tymczasem spędziłam prawie cały dzień w Casercie, no, może nie przesadzajmy, wyszłam z domu niemal w południe, no bo po dwudniowej wycieczce po prostu musiałam się trochę pozbierać. Reggia, czyli zamek królewski imponujący, choć nie studiowałam każdej sali dokładnie, to jednak było tam dużo ciekawego nawet dla mnie :) Na przykład królewskie łoże, nieprawdopodobnie ciekawe dwie kołyski dla królewskich dzieci, sekretarzyk z zegarem i grającą maszyną, a nawet winda dla króla!

Potem ogrody królewskie, do przejścia w jedną stronę jest ok. 3 km, i to w górę, jeżdżą tam takie nieduże autobusy, a więc z lenistwa i zakwasów (po schodzeniu z Ravello) pojechałam tam autobusem, a wróciłam piechotą. Pięknie to wygląda, tak naprawdę po królewsku - na wprost pałacu ciągną się niekończące się baseny, w których pływają ryby, wszystko ozdobione posągami i rzeźbami, dookoła piękny park. Te baseny - stawy ciągną się, trudno uwierzyć, w górę... A na samym końcu jest przepiękny wodospad... 

Prócz autobusu kursują tu powozy konne, a poza tym można wypożyczyć rowery, również elektryczne. Cały teren jest bardzo elegancki, ale też rekreacyjny - te rowery, ktoś leży na ławce i czyta książkę, dzieciak z tatą grają w piłkę, nawet jakaś pani rozłożyła się na trawie...

W przewodniku wyczytałam, że warto spod dworca pojechać do Caserta Vecchia, że jest to takie ciche miasteczko, bardzo urokliwe i charakterystyczne. I taki miałam plan, jednak z rozkładów wyczytałam, że było już za późno, autobus był za godzinę, ale powrotny chyba dopiero po zmroku, więc nic z tego. No i oczywiście, z Herkulanum dziś nie wyszło.

Zastanawiam się co jutro: ciągnie mnie rano na Wezuwiusza, a potem do Pompejów, ale to ostre zamierzenie... Nie chciałabym Herkulanum łączyć z Pompejami, bo mi się pomiesza, więc jak już wreszcie zacznę zwiedzać Neapol, może rano w jeden dzień pojadę do Herkulanum, a potem do Neapolu. Dla Wezuwiusza zamawiam dobrą pogodę, no bo chciałabym zobaczyć widoki z góry... No i trzeba będzie założyć porządne buty, a potem grzać się w nich w Pompejach... Jednak autobus na Wezuwiusza jedzie z Pompei, więc najwygodniej to połączyć, a nie jeździć tam dwa razy, tak myślę.

Opublikowano: 28 wrzesień 2019
Odsłony: 349

Miałam plan, żeby rano wejść na Wezuwiusza, potem wrócić do domu, przebrać się, zostawić rzeczy i wrócić do Pompei na zwiedzanie. Jednak plan zweryfikowało życia: choć z domu wyszłam koło dziewiątej, na Wezuwiusza zaczęłam się wspinać dopiero o 12, aż wstyd się przyznać... Wszędzie trzeba poczekać, wszędzie jest jakieś spóźnienie, do tego autobus dowozi na ostatni parking, ale żeby zarejestrować Artecard trzeba zejść 200 m niżej, do kasy biletowej. Normalnie, nigdy mi nie przyszło do głowy że w poludnie będę ruszać w górę... Na szczęście to nie jest bardzo daleko, idzie się cały czas w górę, ale nie stromo, podejście jest o wiele krótsze niż na przykład na Vulcano.

Bluzę założyłam i zaraz zdjęłam, bo było jeśli nie gorąco, to po prostu ciepło. Ludzie marudzili, że tylko mocne buty do trekingu, najlepiej takie do wyrzucenia bo się zniszczą. No to targałam specjalnie na tę okazję może nie do wyrzucenia, ale porządne, wytrzymałe (i ciężkie), i założyłam na nie getry (nie leginsy, tylko getry, takie długie skarpety z uciętą stopą), żeby się do butów nie sypało. Myślałam, że będzie tak jak na Stromboli. Tymczasem spokojnie można iść w zwyczajnych adidasach, a nawet i porządnych trampkach (widziałam panie w japonkach, to już przesada...)

Trochę się nie udały widoki z góry bo choć na świecie było piękne słonko, to na szczycie udawało straszne chmurzyska i przez większość czasu nic w dole nie było widać. Ale krater tak, robi naprawdę wrażenie! Były nawet fumarole, takie delikatne, ale były :)

Przeszłam trasę wierzchołkiem, tyle ile się dało, tak mniej więcej pół krateru, dalej była ścieżka ale zamknięta. Czyli, zdobyłam kolejny wulkan!

Wracając z góry do parkingu zmartwiałam, bo się okazało, że za dwie minuty, o 14, odjeżdża autobus, a następny ma być dopiero o 16.40! Rany boskie, szczęście, że nie przyszłam trochę później. Oczywiście, autobus był trochę spóźniony, ale niewiele. Co bym tu robiła prawie 3 godziny??? Na szczęście wsiadłam i za chwilę jechaliśmy z powrotem do Pompei. No, ale co do moich planów, to szybko zrozumiałam, że o zwiedzaniu Pompei dzisiaj nie ma mowy (zgodnie z moim planem, że wracam do domu się przebrać i zjeść i wracam...) i zaczęłam kombinować, co tu robić z tak pięknie rozpoczętym dniem...

Opublikowano: 29 wrzesień 2019
Odsłony: 298

Ponieważ mieszkam jeden przystanek kolejką od Herkulanum, postanowiłam dzisiaj tam się wybrać, a do Pompei jutro rano. (Z tym, że chciałabym do Pompei pojechać jutro naprawdę rano, nie w południe no bo przecież zostają mi trzy dni na Neapol, gdzie byłam dotąd jeden raz - nie licząc przesiadek na dworcu. Do Pompei jadę ok. pół godziny, do Herkulanum kilka minut, do tego wykopaliska w Herkulanum są na niewielkim terenie, więc powinno mi to zająć nie więcej niż jakieś 2 godziny).

Wpadam więc do domu jak po ogień, mam 45 minut żeby coś zjeść, przebrać się, przepakować, no bo tam też nie mogę pójść z plecakiem.

Muszę przyznać, że Herkulanum zrobiło na mnie duże wrażenie, choć nie jestem pasjonatką wykopalisk. Jest to całe miasto, bardzo dobrze zachowane, ulice, zaułki, budynki mieszkalne i użyteczności publicznej, w niektórych pozostałości fresków, mozaika na podłodze. Największe wrażenie zrobiła na mnie informacja, że tylko część dawnego miasta została wydobyta, żeby odsłonić pozostałą część trzeba byłoby zburzyć stojące nad nią domy w Herkulanum i w Portici! Czyli również pod Portici, gdzie mieszkam, pogrzebane jest dawne Herkulanum... Przeczytałam, że dzisiejsze miasto Ercolano zostało tak nazwane dopiero po odsłonięciu pozostałości dawnego Herkulanum...

Jutro Pompeje, a po południu wreszcie Neapol...

Opublikowano: 29 wrzesień 2019
Odsłony: 315

Dziś udało mi się dobrze rozplanować dzień. W Pompejach byłam już wpół do dziesiątej, jeszcze w kolejce były miejsca, a i na terenie wykopalisk rano było w miarę przestronnie, dopiero po paru godzinach zrobił się tłum. Ciekawe, bo byłam tam już dwa razy, a jakby pamiętałam tylko jakieś pojedyncze miejsca, kompletnie nie miałam w pamięci ogromu tego wydobytego z popiołów miasta... Herkulanum w porównaniu z Pompejami jest maleńki, no ale warto zapamiętać, że duża część Herkulanum nie została wydobyta, bo tkwi pod dzisiejszymi miastami.

Nie będę opowiadać o Pompejach, bo każdy chyba wie o co chodzi. To co przede wszystkim zapamiętam, to wielkie, ogromne miasto ... Szukałam przede wszystkim fresków, szczególnych miejsc, które dają wyobrażenie o życiu mieszkańców tego miasta, mam nadzieję, że na zdjęciach można  to zobaczyć. Wezuwiusz przygląda się temu co narobił jako niemy świadek...

Spędziłam w Pompejach 3 i pół godziny i jak dla mnie to wystarczy, wiadomo, że nie zobaczyłam wszystkiego, ale nie miałam takiego zamiaru. Udało mi się wrócić do domu tak, żeby odpocząć, zjeść i bez pośpiechu wybrać się na popołudniowy spacer po Neapolu. I o to mi chodziło!

Opublikowano: 30 wrzesień 2019
Odsłony: 297

Zaplanowałam sobie, że odpocznę i spokojnie wyjdę z domu na pociąg o 16.06, tak, żeby było jeszcze sporo czasu do wieczora. No ale Circumvesuviana, która do tej pory miała najczęściej ok 10 minut spóźnienia teraz po prostu jakby nie działała! Pociągu nie było przez ponad 45 minut! Najdziwniejsze, że ludzie spokojnie czekali, rozmawiali, nie widziałam nikogo, kto by się wkurzał, protestował czy w jakiś sposób reagował... Szkoda mi było tego czasu, no bo nie po to wyszłam z domu żeby prawie godzinę siedzieć na ławce na dworcu, no ale co robić. W końcu pociąg przyjechał.

Wcześniej wymyśliłam taki plan na to popołudnie: ponieważ po wczorajszym dniu i po dzisiejszym chodzeniu po Pompejach moje nogi nie są takie chętne do ciężkiej pracy, a do tego nie lubię Piazza Garibaldi i nie chcę stamtąd wyruszać piechotą, wymyśliłam, że wsiądę w metro i pojadę w okolice zamku na Monte Elmo, skąd jest piękny widok na Neapol. Kupiłam trzy bilety dzienne (później stwierdziłam, że chyba jednak niepotrzebnie, bo bilety jednorazowe są takie tanie, że ja tyle dziennie nie jeżdżę, no ale ok...) i wsiadłam w tę linię metra, która jeździ do Pozzuoli, dojechałam do Monte Santo - właściwie to bym chętnie jeszcze raz się tam wybrała bo to bardzo szczególne miejsce... - i tam wsiadłam w kolejkę szynową, która wjeżdża na górę pod zamek.

Na górze najpierw poszłam na punkt widokowy, pstryknęłam trochę zdjęć (komórką, bo aparat jak się okazało, zapełnił całą kartę, a zapasową odrzucił ze wstrętem...), ale stwierdziłam, że wyżej, z zamku widok musi być o wiele lepszy. Że miałam kartę artecard, co prawda moje gratisy już wyczerpałam, ale mam jeszcze na tę kartę zniżki, między innymi na zamek. Nie miałam zamiaru zwiedzać zamku, ale czego się nie robi dla ładnych widoków :) I faktycznie z zamku było ciekawiej... 

Potem druga z zaplanowanych atrakcji - 1 linia metra, to tak zwana linia artystyczna, szczególnie kilka stacji jest wyjątkowo ładnych. No więc pojechałam sobie tą linią, wysiadając na niektórych przystankach. Czytałam, że najpiękniejsza jest stacja Toledo, i faktycznie robi niesamowite wrażenie, Jutro zobaczę inne!

No i tak mi minął dzisiejszy dzień, wróciłam do domu  późno, ale ani w połowie tak zmęczona jak wczoraj. Jutro będzie jeszcze spokojniej - mam nadzieję. Podoba mi się dojeżdżanie metrem czy kolejką w różne miejsca, jutro muszę tego popróbować :)

Opublikowano: 30 wrzesień 2019
Odsłony: 300

Dzisiaj miało być prosto: dojechać do katakumb San Gennaro, potem cmentarz Fontanelle, potem jeszcze katakumby di San Gaudioso, no i po południu chciałam się przejść przez Quartieri Spagnoli. Ponieważ miałam zamiar spędzić w Neapolu cały dzień, nie spieszyłam się bardzo z wyjściem, o tak gdzieś o wpół do dwunastej wyszłam w domu, z zamiarem spędzenia i tak pod ziemią najgorętszych godzin.

Chciałam być na czasie, więc sprawdziłam połączenia w aplikacji Gira Napoli. Pokazało mi ileś możliwości, w tym takie, żeby dojechać metrem L1 do końca, do Pisciniola - Scampi, i stamtąd miało być 34 minut piechotą. Lubię to metro, więc to mi się spodobało, a jakby się okazało, że trzeba iść w górę, no to miał tam być autobus na Capodimonte. Jadąc metrem znów wysiadłam na paru stacjach, miałam nosa że Universita będzie ciekawa! Chyba najbardziej mi się podoba... Na peronach jest żywa ściana, kiedy się idzie, obrazki się zmieniają, a wracając zauważyłam, że zmienił się kolor - rano były czerwone, a po południu zielone! Jechałam metrem do końca ciekawa bardzo co tam znajdę, Scampi to bardzo nieciekawa dzielnica, ale choć rzucić okiem... Dojechałam, sama stacja bardzo kolorowa, ładna, również z zewnątrz. Poszłam dalej, jakiś autobus stoi, ale bez numeru, no, zobaczymy jak z tym dojściem. Nie widzę żadnych wskazówek, szukam na mapie, nic mi się nie zgadza. W końcu pytam panów (tu się tak sympatycznie pyta - każdy chętnie i wyczerpująco odpowiada!). I tu się okazuje, że to w ogóle gdzie indziej, wyjechałam niemal z Neapolu, a Katakumby są właściwie w centrum... To co ta aplikacja mi pokazała? Okazuje się, że faktycznie stąd jeździ autobus, ale ... stoi, bo się zepsuł. Aplikacja pokazała, bo taka opcja jest, ale to bardzo daleko, więc iść bez sensu.

Poniżej dwa filmiki, które nakręciłam na stacji Universita:

Zgodnie ze wskazówkami panów wróciłam do metra i przejechałam z powrotem niemal całą trasę, do stacji Museo. Dzięki temu mogłam poznać kolejną stację, nie omieszkałam jej obfotografować... No i stąd już łatwo, wybrałam opcję pieszo, z tym, że do rozpoczęcia zwiedzania z przewodnikiem (inaczej się nie da) było 25 minut, a aplikacja mówi, że do przejścia jest 34 minut. No to włączam turbo, droga nieco pod górę, ale tylko trochę. I do tego rachuję w głowie, i wychodzi mi, że, niestety, pewnie na cmetarz Fontanelle będzie już za późno! I to mi się wcale nie podoba... No ale teraz trzeba zdążyć na zwiedzanie...

Wpadam na pięć minut przed początkiem zwiedzania, panowie w kasie śmieją się, mówią, że spokojnie, mamy czas. Dostaję zgodnie z prośbą przydział do grupy włoskiej, i fajnie, jest nas pięcioro, a grupa z angielskim to chyba ze 40 osób. No a katakumby: porównuję w myśli z tymi w Syrakuzach. Te są ogromne, przestrzenne, wysokie. Nie będę opowiadać szczegółów, pokażę na zdjęciach. W każdym razie bardzo ciekawa wycieczka!

Po zwiedzaniu przeszłam się w dół dzielnicą Sanita, charakterystyczną, biedną, o złej sławie. Przed przyjazdem w wielu źródłach czytałam ostrzeżenia, żeby tu raczej się nie zapuszczać, że niebezpiecznie... Muszę przyznać że ani tutaj, ani do tej pory w innych dzielnicach nie trafiłam na jakąś patologię. Do tej pory nie przestraszył mnie żaden gnający skuter, wiele się zatrzymało, żeby mnie przepuścić, choć skutery są mniej chętne do takiej uprzejmości niż samochody ;). Wszelkie moje obawy, wynikające z różnych ostrzeżeń okazały się niepotrzebne. Oczywiście, uważam na rzeczy, chodzę z plecakiem z różnymi skrytkami i tak dalej, ale (odpukać) jak do tej pory spotkały mnie jedynie uprzejmości i pomoc. Brud jest, ale chyba Sycylia mnie trochę oswoiła, gorzej nie jest... Oczywiście, bywają bardzo nieciekawe miejsca, ale na ogół tam gdzie chodzę nie jest tak źle jak myślałam...

Jutro ostatni dzień... Mam zamiar pojechać do miasta wcześniej niż dzisiaj, przed południem koniecznie zwiedzić cmentarz Fontanelle i katakumby Gaudioso (mam na nie bilet łączony z dzisiejszego zwiedzania). Potem chciałabym pochodzić po Quartieri Spagnoli. I muszę koniecznie to zrobić tak, żeby przed 16.30 zdążyć na spotkanie z polską przewodniczką, która oprowadza po podziemym Neapolu. Potem wracam do domu, pakuję manatki, sprzątam i przygotowuję się do wyjazdu następnego dnia...

Opublikowano: 01 październik 2019
Odsłony: 426

No tak, o planach na ten dzień pisałam wczoraj: Catacombe di San Gaudioso, cmentarz delle Fontanelle, Quartieri Spagnoli i Podziemny Neapol... A co z tego się udało, co nie, i dlaczego? Powolutku... Wyliczyłam sobie czas bardzo dokładnie, jak zwykle dodając z górki, wyszłam z domu na czas i tu nie mogę nie wspomnieć o przygodzie, która mogła się bardzo niefajnie skończyć: Wyszłam z domu, potem idę taką wąską uliczką kawałeczek w dół, usuwając się pod ścianę samochodom, które co chwilę zjeżdżają z tej uliczki (jednokierunkowej). Jedzie samochód, uskakuję w bok i słyszę, że coś stuknęło. Obracam się, a to ... rany boskie, mój aparat, bez ktorego nie wyobrażam sobie podróży! Na szczęście w grubym etui, ale skąd on się wziął na ziemi? Podnoszę go, i wtedy coś jeszcze wypada, tym razem kosmetyczka. Samochód stoi i czeka aż pozbieram moje zguby, a ja stwierdzam, że wyszłam z domu z niezapiętym plecakiem! Zrobiło mi się zimno... A co by było gdyby...? Gdybym nie usłyszała, może ten samochód by przejechał po aparacie, albo bym zgubiła go i chyba bym się zapłakała na śmierć... Nie mówię o opcji kradzieży, no bo przecież to tylko i wyłącznie moja wina... Człowiek się uczy na takich błędach, na szczęście, wszystko się dobrze skończyło...

No dobra, więc wychodzę z domu, jadę tym razem dokładnie tak jak trzeba, do stacji Museo, stamtąd idę piechotą przez dzielnicę Sanita, która coraz bardziej mnie pociąga. I jest kościół San Gaudioso, gdzie znajdują się te katakumby. Mam trochę wątpliwości, czy to nie będzie to samo co wczoraj, ale nic, chcę je zobaczyć i już. No i tutaj tak niespodzianka: jest 15 po 12, a zwiedzanie jest o równych godzinach, i to o 13-tej ostatnie... Mam 45 minut, na dojście i spokojne obejrzenie cmentarza Fontanelle trochę mało. Miły przewodnik pyta, czy się decyduję (mam bilet łączony z wczoraj). Mówię, że tak, pochodzę trochę po okolicy. I dzięki temu mam okazję przyjrzeć się lepiej tej dzielnicy.

Sanita miała długo bardzo złą sławę, ponowała tu ogromna przestępczość, bieda... Słyszałam, że wiele wieków temu była to dzielnica bardzo dostatnia, ponieważ tędy biegła droga z portu w górę do królewskiego pałacu. Dlatego ludzie żyli tu bogato i byli zdrowi (stąd nazwa - Sanita to zdrowie). Później wybudowano wysoki most i droga na zamek pobiegła wysoko nad dzielnicą, która została tu na dole, coraz biedniejsza, wraz z biedą przyszła tu też przestępczość. Jeszcze jakieś 10 lat temu nie było tu dnia, żeby nie znaleziono w dzielnicy zwłok... Od pewnego czasu działają tu mądrzy ludzie, którzy starają się dać cel życia szczególnie - ale nie tylko - młodzieży z tej dzielnicy. W ten sposób walczą w sposób pokojowy o zmianę warunków życia dzielnicy. Chodzę po bardzo charakterystycznych uliczkach, staram się nie fotografować tego, co mogłoby im się nie spodobać, więcej patrzę niż utrwalam. Kiedy widzę bardzo ładny mural, przedstawiający stary samochód a obok kapliczkę, ustawiam się do zdjęcia, dwaj panowie przechodzą i widzę, że im się podoba, że mnie się to podoba :)

Wracam do kościoła i niedługo zaczyna się zwiedzanie. Choć tam katakumby i tu katakumby, to jednak jest to całkiem co innego. Te katakumby najpierw były grobowcem świętego Gaudioso, który przybył do Neapolu z Tunezji w V wieku naszej ery, dużo później zaczęto w nich chować ludzi zamożnych oraz ludzi kościoła. Wypracowano w nich bardzo szczególny sposób pochówku: najpierw zwłoki trzeba było wysuszyć, czyli pozbawić wszystkich płynnych elementów. Sadzano więc zwłoki w specjalnym pomieszczeniu nad dołkiem i czekano miesiącami, aż szkielet zostanie pozbawiony miękkich części. Trudno sobie wyobrazić w jakich warunkach to się działo, przecież pracowali tam ludzie... Później szkielet zamurowywano pionowo w ścianie a czaszkę wmurowywano tak, że była widoczna powyżej. Ściana poniżej czaszki dekorowana była freskiem, przedstawiającym bardzo szczególny wizerunek zmarłego, Freski te są autorstwa florenckiego malarza Giovanni Balducci z XVI wieku. Wiele z tych fresków można zobaczyć na moich zdjęciach.

Nasz przewodnik opowiada historię świętego Gaudioso i katakumb, ale też historię dzielnicy i kościoła, opowiada o dzielnicy Sanitá i o tym, jak zmienia się ta dzielnica. Mówi nam, że on sam jest przykładem młodych ludzi, którym udało się zejść z niebezpiecznej drogi i zająć się pożytecznymi i ciekawymi sprawami dzięki organizacji Cooperativa La Paranza, (ang: link) utworzonej przez proboszcza parafii ojca Laffredo w 2006 roku. Organizacja ta zajmuje się między innymi, wspólnie z profesjonalistami, renowacją, utrzymaniem i zarządzaniem katakumbami, a młodzi ludzie, tacy jak nasz przewodnik znajdują tu ciekawą pracę w charakterze przewodników. Jest coś niezwykłego w zapale i optymizmie tych młodych ludzi, na pożegnanie życzymy im sukcesu i gratulujemy tak wspaniałej sprawy, jaką się zajmują... A ja, kilka godzin później kupuję książeczkę, która opowiada historie ragazzi di Rione Sanita (dzieci, młodzieży z dzielnicy), ich trudne i niebezpieczne życie, często w strachu, bo wciąż nie jest tutaj tak zupełnie bezpiecznie, ich wybory, a także tych, którzy chcą im pomóc...

Piccoli Principi del Rione Sanita

Opublikowano: 03 październik 2019
Odsłony: 304

Ten cmentarz jest bardzo szczególny, pokazuje ciekawą i dla nas trudną do zrozumienia stronę charakteru Neapolitańczyków: są oni ogromnie religijni, a także czują się bardzo związani i wręcz jakby odpowiedzialni za tych, co już odeszli, starają się dbać o ich pamięć, sprawiać im przyjemność... I nie tylko chodzi o groby rodzinne, ale o bezimienne szczątki, takie jak ofiary straszliwej epidemii dżumy, która w połowie XVII wieku zdziesiątkowała ludność Neapolu. Wtedy powstał ten cmentarz, tutaj przeniesiono też szczątki zmarłych z krypt, katakumb i świątyń, tutaj chowano ofiary różnych kataklizmów, takich jak erupcje Wezuwiusza, trzęsienia ziemi i epidemia cholery z XIX wieku. Z czasem powstał tu zupełnie niezwykły zwyczaj "adopcji czaszek" i kult porzuconych dusz czyśćcowych: mieszkańcy Neapolu opiekując się bezimiennymi zmarłymi - głównie czaszkami czyścili je, zdobili, układali w specjalnych gablotkach, podpisanych swoim nazwiskiem, czasem nawet brali je do domu... Wierzyli, że dusza zmarłego, którym oni się opiekują nie zapomni o nich, a więc prosili ją o pomoc w cierpieniach, w miłości, w życiowych problemach ... Ten kult w 1967 roku został oficjalnie zabroniony przez kościół i cmentarz został zamknięty. Otwarto go na nowo dopiero w 2010 roku, głównie dla zwiedzających, jednak nadal przy szczątkach zmarłych pojawiają się znicze, kwiaty, medaliki, obrazki.

Z Cmentarza chciałam pójść do Quartieri Spagnoli, a wymyśliłam sobie, że podjadę do Monte Santo, gdzie panuje taka szczególna atmosfera (tam wysiadłam wracając z Campi Flegrei), i stamtąd zejdę w dół, przez Quartieri Spagnoli i dojdę do miejsca, gdzie mamy spotkać się z panią Ewą, aby zwiedzić podziemia Neapolu. No ale okazało się, że na taki plan jest za późno. Bałam się, że nie zdążę na spotkanie, a więc podjechałam do stacji Municipio i stamtąd przeszłam do Piazza Plebiscito na spotkanie.

Podziemia Neapolu to kolejny ciekawy obraz tego miasta. Mówiąc tak całkiem w skrócie, miasto budowano na grubej warstwie tufu, w taki sposób, że wydobywano tuf, a pod warstwą na której zbudowano domy pozostawały ogromne otwory. Później Grecy postanowili połączyć te podziemia by stworzyć akwedukt. Czyli, domy z tufu stały na tufie, a w przestrzeni wolnej pod domami płynęła woda, z domów nabierano wody jak ze studni... Kiedy woda została zatruta i spowodowała epidemię cholery, akwedukt zlikwidowano, ale podziemne labirynty podczas wojny służyły jako schrony dla wielu tysięcy ludzi. Chodziliśmy z panią Ewą tymi podziemiami i słuchaliśmy bardzo ciekawych opowieści o dawniejszych i nowszych czasach...

Kiedy wyszliśmy z podziemi, na powierzchni panowała gwałtowna burza! ...A przecież miałam pochodzić po Quartieri Spagnoli, zostawiłam to sobie na deser... No ale przecież nie na darmo w plecaku od rana noszę kurtkę przeciwdeszczową, to co mi tam burza, idę w stronę, która wydaje mi się właściwa...

Opublikowano: 03 październik 2019
Odsłony: 311

Kiedy mieliśmy wyjść z podziemi, pani Ewa poradziła, żeby pójść w lewo, tak dojdziemy w stronę portu i dalej do metra. Ale ja, jak napisałam wcześniej, mimo deszczu postanowiłam pójść w drugą stronę. Wszyscy uciekali przed deszczem, tylko sprzedawcy parasolek oferowali swój towar... A ja szłam. Kurtkę założyłam na plecak, żeby go ochronić, przez co nie mogłam jej zapiąć. Dlatego trzymałam obie poły rękami, co ma znaczenie... Moja kurtka jest całkowicie nieprzemakalna. Jednak w ten sposób woda przez rękawy wlewała mi się wyżej, a poły kurtki po stronie wewnętrznej wystawione na deszcz sobie mokły. Spodnie mokre całkowicie, o butach nie wspomnę. Neapol jest położony na wzgórzach, więc woda spływała jak rzeka, w niektórych miejscach była głęboka ponad kostkę. Ze zwiedzania nici, teraz dobrze byłoby jednak dostać się do metra, bo zimno mi się zaczęło robić w mokrych ciuchach...

No i tutaj problem, bo jak często w róznych miastach łatwo udaje mi się zorientować w kierunkach, tak w Neapolu niestety nie pierwszy raz się gubię. Jestem pewna, że trzeba iść w lewo, a okazuje się że idę w prawo i tak dalej. Pomaga trochę google map, bo pokazuje jak się przesuwam na mapie, ale podczas zerwania chmury nie mogę trzymać telefonu na deszczu! Spoglądam na niego na moment co pewien czas i z rozpaczą widzę, że choć zmieniam kierunki, to cały czas oddalam się od celu! Czuję się jak bąk w studni, kręcę się bez sensu...

W końcu w jakiejś bramie spotykam dwie młode Polki, wyraźnie dobrze znają miasto, proszę je o wskazanie mi w jakim kierunku mam iść, żeby dojść do metra. Pokazały ręką, i poszłam tam, no i po dłuższym i bardzo mokrym czasie wreszcie jest! Nie jest tak różowo, bo trzeba jechać w odwrotym kierunku, bo część stacji jest zalana, no ale w metrze czuję się pewniej. Więc jadę, boję się, że pociągi przestaną jeździć, że co będzie z Circumvesuviana, ale po dłuższym czasie jednak w końcu docieram do domu, przebieram się w ciepłe i suche ciuchy, suszę wszystko co mokre i biorę się za pakowanie... 

Czyli, byłam 10 dni w Neapolu i nie poznałam Quartieri Spagnoli! Miałam na koniec dnia zrobić zakupy dla domu, nic z tego. Na koniec stwierdzam przy pakowaniu i sprzątaniu, że znalazłam 3 bilety na autobusy czy metro, które kupiłam pierwszego dnia. No to ja tu będę jeszcze musiala wrócić! ;)

Opublikowano: 03 październik 2019
Odsłony: 299

Wczoraj wieczorem jeszcze zadzwoniłam, żeby zamówić taksówkę. Mocno się biłam z myślami, ale jednak choć codziennie dziarsko pokonywałam trasę między moim domem a dworcem Circumvesuviana, to przejść tą trasę z ciężką walizką to zupełnie inna sprawa... Musiałam najpierw wyliczyć orientacyjny czas przejazdu - pociąg, autobus, tak żeby napewno być na lotnisku na czas. Niby na 9,00, ale co będzie jeśli przez ponad pół godziny nie przyjedzie pociąg? A co jeśli autobus na lotnisko będzie przepełniony i nie weźmie wszystkich? A co jak będzie jechał w korku? Chciałam tę taksówkę zamówić na 7.15, no bo pociąg jest o 7.30 (tak, żeby mieć jeszcze co najmniej drugi na wszelki wypadek...), ale taksówkarz powiedział, że umawiamy się na siódmą. No kurczę, to trzeba wstać o szóstej...

Wieczorem pakuję wszystko, sprzątam, segreguję... Idę spać późno, śpię marnie, od piątej leżę z zamkniętymi oczami, przed szóstą wstaję. Jestem na czas o siódmej na placu. Taksówka na dworzec kosztuje 10 E... Czego się nie robi dla zdrowia... Tutaj jeździ autobus, bralam to pod uwagę, ale jest to autobus z Neapolu do Portici, jedyne co znalazłam, to że odjeżdża średnio co 45 minut, ale żadnego rozkładu... To jak mogę być pewna że mnie zawiezie na czas? Nie ma wyjścia. Za to taksówkarz bardzo sympatyczny (zresztą, tu wszyscy są sympatyczni, uśmiechnięci i życzliwi...)

Pociąg przyjeżdża na czas... Autobus przyjeżdża na czas i nie jest przepełniony. Jestem na lotnisku na trzy godziny przed wylotem... Za to samolot wylatuje półtorej godziny po czasie, ze względu na warunki pogodowe. Niebo jest czarne, raz pada, raz nie, a my czekamy...

Potem już Modlin, autobus na stację w Nowym Dworze, pociąg na Centralny, metro do domu...

Opublikowano: 03 październik 2019
Odsłony: 289