Dziś jadę do Helu na Helu :)

Jest ładny, słoneczny dzień. Śniadanie, basen, godzina odpoczynku - i jadę do Helu. Śmiesznie to brzmi, no bo chciałoby się powiedzieć - jadę na Hel, ale przecież jestem na Helu... Miasteczko Hel znajduje się na samym końcu półwyspu helskiego, a więc jadę do Helu... Można tam pojechać pociągiem lub autobusem, sprawdziłam rozkłady, wybieram autobus. Wiem, że o 14 w fokarni odbywa się karmienie fok z prelekcją, a więc tak ustawiam rozkład jazdy, żeby najpierw coś zobaczyć (koniec Polski, albo początek?), potem pójść do fok, a potem wrócić do hotelu tak, żeby zdążyć na obiadokolację (do 18). Autobus zatrzymuje się chyba na trzech przystankach, jadę na sam koniec, no bo chcę spenetrować koniec (początek?) półwyspu.

Tu wszystko jest bardzo dobrze oznakowane. Idę ścieżką obok latarni morskiej, przez las i wychodzę na plażę od północno-zachodniej strony (otwarte morze). Jest słonecznie, ale dość mocno wieje. Nie widać tego po falach, ale wiatr wieje mi w twarz, jest lodowaty! Dziwne, bo powietrze jest ciepłe, jakieś 5 stopni, a ten wiatr ma co najmniej o pięć stopni mniej. Nie idzie się łatwo w kopnym piasku walcząc z wiatrem.. Dochodzę jednak do cypla - najdalszego krańca półwyspu, potem kieruję się w stronę portu. Hel to dużo większa miejscowość niż Jurata, ale tu też bardzo dużo lokali, sklepów, smażalni czy wszystkie miejskie toalety - są zamknięte... Znajduję jednak w porcie bar nie tylko z toaletą ;) ale też ze smakowitą flądrą. Tego mi było trzeba! Teraz już czas na fokarnię, która jest tuż obok...

on 27 listopad 2015
Odsłony: 692

You have no rights to post comments