Trudno uwierzyć, ale nigdy wcześniej nie byłam zimą w górach! Jestem piecuchem, nie umiem jeździć na nartach i narciarzy widziałam tylko w telewizji, myślałam, że jak ruszą na górze, to zatrzymują się dopiero na dole...
Wysiadłam z kolejki i powiało mrozem. Dookoła panowała prawdziwa zima, choć słońce grzało mocno i niebo było bezchmurne. Wiał silny wiatr i niósł kłujące drobinki śniegu. Ondrej zapytał - gdzie idziemy? Zobaczyłam nad nami ośnieżone zbocze - tam! Zaczęliśmy się wspinać, nie było łatwo iść w kopnym śniegu walcząc z wiatrem. Co chwilę zatrzymywałam się patrząc na nieziemskie widoki. Psy ciągnęły w górę, węższyły znajome z Alaski zapachy zimy.
Po dłuższej wspinaczce, walce o oddech, z czerwonymi od wiatru policzkami weszliśmy na szczyt! Velky Krivań, 1704 m. Pamiątkowe zdjęcie w kłującym wietrze który chciał nas zrzucić stamtąd - i zaraz powrót.
W dół Ondrej prowadzi oba psy, bo ja nie dawałam rady iść za ciągnącą w dół sunią. On radzi sobie z dwójką. Jest przyzwyczajony, bo uwielbia górskie wycieczki z przyjaciółmi i ich psami, to jego największa radość. Po drodze do stacji kolejki robię masę zdjęć, czuję, jakbym była ponad światem.
Zeszliśmy całą trasę kolejki piechotą, bo zgubiłam bilet, ale to była piękna droga. Mogłam przyjrzeć się z bliska narciarzom, snoboardzistom i przyrodzie. Niestety, tuż przy kolejce poślizgnęłam się na zlodowaciałym śniegu i upadłam, uszkadzając aparat. Dlatego z tego etapu naszej wycieczki nie mam zdjęć.
Na dole jedliśmy obiad wśród narciarzy, piliśmy piwo. Nigdy nie zapomnę tej niezwykłej wycieczki i zawsze będę pamiętać, że to Ondrej pokazał mi zimę w górach. Dziękuję!