W Rzymie spędziłam kilka dni, ale bardzo niewiele tam zobaczyłam. Pojechałam na zaproszenie hodowców malamutów, a więc musiałam czynić honory znawcy rasy, oglądać psy, zachwycać się szczeniaczkami. Mieszkałam u Gabrielli pod Rzymem, skąd nie widziałam możliwości samodzielnej wycieczki do miasta, a ona jakoś tak zajmowała się więcej domem niż gościem... Wtedy nauczyłam się, że korzystna skąd inąd forma podróżowania polegająca na zatrzymaniu się u znajomego nie zawsze jest taka korzystna... Gabriella i jej mąż w ramach atrakcji zaprowadzili mnie na obiad do czegoś w rodzaju MacDonalda we włoskim wydaniu: obrzydliwa pizza z coca colą, kolejki, polane sosem stoliki... Do dziś ciarki mnie przechodzą na to wspomnienie. Nigdy nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego tam mnie zaprowadzili... Ale z drugiej strony, żebym była sprawiedliwa: gdyby nie oni, nie pojechałabym wtedy do Rzymu...

Miasteczko na trasie kolejki transvesuviana. Tu mieszka mój znajomy z rodziną, a ja z lękiem myślę o przyszłości tego terenu, tych ludzi, tych domów, życia pod Wezuwiuszem. Oni mowią - nie, to nie problem, to nie tu, mieszkamy daleko. Przyzwyczaili się do życia niedaleko Pompei, gdzie jeździ się na ciuchy lub do supermarketu... A ja i tak się o nich boję...

Gdyby nie Giuseppe i Lucia, nie odwiedziłabym tych miejsc, a więc - grazie tante!

Niewiele widziałam w Neapolu, po raz drugi już... W 1976 roku niewiele widziałam, bo musiałam z Neapolu zwiewać, 24 letnia blondynka z niebieskimi oczami... Teraz z kolei miał ze mną tam pojechać Giuseppe, ale wciąż nie miał czasu i w końcu, całkiem nieprzygotowana, pojechałam sama, nie mając przewodnika, nie wiedząc gdzie iść. A do tego znów pogoda była marna - na zmianę wiało, lało, chmurzyło się. Dwa razy byłam w Neapolu i dwa razy podobny pech...

Pompei, po naszemu Pompeje... człowiek chodzi i myśli o tych ludziach, których zmiotły lawa i popiół, o tym co wtedy czuli... Ja myślałam jeszcze o tych wszystkich ludziach, którzy, podobnie jak moi znajomi, mają tutaj domy, swoje życie i swój świat. Wiem, że Wezuwiusz im dłużej jest spokojny tym bardziej trzeba się go bać. Wiem, że jeśli się obudzi, dla tych wszystkich ludzi nie będzie ratunku, nie ma szans, nie będzie czasu dość aby mogli uciec, schronić się, przeżyć...

Dlatego chodziłam po Pompei z zadumą i obawą. A oni tu mają swoje domy i wychowują dzieci, tu przyjeżdżają na ciuchy i tutaj wsiadają do pociągu...

Na spacer po Salerno pojechałam pociągiem z Pompei. Pociąg jechał większość drogi w tunelu... Później wiele godzin chodziłam po mieście, z pewnością nie dotarłam w wiele miejsc wartych obejrzenia -  ale głównie ciągnęło mnie nad morze...

Do Sorrento pojechałam rano pociągiem z Pompei. Mogłabym tam zostać na dłużej - urzekło mnie to miejsce. Kolorowo, zadbanie, czysto, bajecznie... Widoki nieziemskie - a ja w moim, wówczas całkiem nowym aparacie miałam miejsce na zaledwie 24 zdjęcia...

Moi przyjaciele - napoletani krzywią się, kiedy im mówię jak zachwyciło mnie Sorrento, zazdroszczą, bo takie maleńkie miasteczko, do którego przyjeżdża taka masa turystów ma środki na to, żeby było zadbane, czyste i piękne... No cóż, ale to nie zmienia faktu, że Sorrento mnie zachwyciło.