Kiedy byłam dzieckiem, dziewczyną, studentką podróżowanie nie było łatwe. Marzyłam o dalekich podróżach, chciałam spędzić całe lata w podróży, może na jakimś statku, płynącym przez oceany, o tym, żeby po prostu: być w podróży. Jako dziecka z wypiekami na policzkach oglądałam zdjęcia mojego Taty, który po otrzymaniu jakiejś nagrody pieniężnej zamiast wydać ją na przyziemne cele, popłynął na wycieczkę statkiem po Morzu Śródziemnym, zawijając do wielu portów. Kiedy zamknę oczy widzę te obrazy na czarnobiałych zdjęciach z albumu.
Nie miałam cioci za granicą, a tylko tak można było wyjechać do innych krajów (piszę o tym w mojej pierwszej wielkiej podróży życia Autostopem na Bliski Wschód). Można też było pojechać na wycieczkę z biurem podróży, ale w tamtych czasach wyjeżdżali raczej rodzice, i to najczęściej pojedynczo, a nie jak dziś całe rodziny. Pamiętam, że w liceum byłam na wycieczce w ZSRR, w Kazaniu nad Wołgą, jednak zdjęcia jakie stamtąd przywiozłam przedstawiają głównie paru chłopaków, i w zasadzie nic więcej nie pamiętam. Zamiast wyjeżdżać pisałam mnóstwo listów do młodzieży za granicą, w ZSRR, ale nie tylko, również w Pakistanie, czy na Filipinach. Chito z Filipin zaprosił mnie, żebym przyjechała po zdaniu matury, ale tu rodzice postawili ostre weto.
Podróżowanie na poważnie zaczęłam na studiach, później była ponad 20-letnia przerwa na sprawy rodzinne i w 1998 roku zaczęło się moje odwiedzanie Włoch. O tych podróżach - z lat 70 i potem 90 XX wieku tutaj opowiadam. Brak mi jednej podróży, do Moskwy i Leningradu w 1976 roku, niestety, nie mam pojęcia co się stało ze zdjęciami z tego wyjazdu, a szkoda...