Dwa tygodnie do wyjazdu

W końcu jednak ruszyło: zaintrygowały mnie namowy znajomych, aby będąc w Budapeszcie odwiedzić jakieś kąpielisko... Prychałam na te pomysły z oburzeniem - nie po to jadę tam, żeby iść na basen! Ale potem, patrząc na prognozy pogody, które coraz bardziej odsuwają wizję wiosennego zwiedzania miasta w kierunku zwiedzania zimowego (brrr!) zaczęłam szukać tego, co by tam można robić W ŚRODKU. Bo ja, jak niedźwiedź, zimą siedzę w norze a nie łażę po świecie... No, ale choć mieszkanko w Budapeszcie dają nam sympatyczne, to przecież nie przesiedzimy w nim trzech dni...

No i zaczęłam szukać wiadomości o kąpieliskach. I to co znalazłam, zafascynowało mnie! Dla mnie basen, to basen. Tłum, wrzask, kafelki, beton. Pływać trudno, bo ścisk. Takie mam skojarzenia.A tam - pałace, a w nich między kolumnami - woda. Ogromne przestrzenie gorącej wody, elegancja, cudna architektura...

Złapałam bakcyla. Musi być kąpielisko. Wybrałam - Szechenyi Furdo. Tam pójdziemy. Muszę spróbować, jak się można kąpać zimą pod gołym niebem. Muszę porobić tam zdjęcia, ryzykując nawet zamoczenie aparatu. Tańszy jest bilet wieczorny na basen, ale wtedy nie zobaczymy jak tam jest ładnie, i nie zrobimy zdjęć... Ale sama jeszcze nie wiem, wieczorem, rano, po południu - ważne, że rzucamy się na głęboką wodę!

Przewertowałam internet. Obejrzałam wszystkie zdjęcia z Budapesztu na Kolumberze. Wymęczyłam użytkownika tego portalu, który zamieścił letnie zdjęcia z NASZEGO kąpieliska. Wymęczyłam znajomą, która mieszka w Budapeszcie. Zmusiłam do uległości córkę, która za żadne skarby nie chciała iść zimą na basen.

Kupiłam czepek. Kupiłam buty na wielogodzinne chodzenie po mieście. Buty są co prawda trekkingowo górskie, ale kupiłam je na całą moją wędrowną przyszłość...

Zaczyna się odliczanie...

on 15 luty 2010
Odsłony: 122