Dzień 3 cd: Terme di Cavascura, i to jest to! :)

Wreszcie widzę jakby wąziuteńki strumyczek spływający do morza, patrzę skąd płynie i widzę coś jakby wejście do wąwozu. To będzie to! Potem widzę tabliczki, kierujące do term. Zakładam sandały i idę. Jest wąwóz, bardzo malowniczy, bo po obu stronach wznoszą się malowniczo wyrzeźbione skalne ściany, u góry zakończone ostro. Obawiałam się, że trzeba będzie wejść bardzo wysoko, ale nie, 10 minut drogi i tylko trochę w górę i jest! Widać niebieskie ściany zabudowań, zieleń, pnącza, czuć też specyficzny, choć nie bardzo intensywny zapach... Na niewielkim terenie między wysokimi skałami znajdują się niesłychanie oryginalne termy. Nie ma tu żadnych basenów, wszystko jest tu naturalne. Zanim tu dotarłam, czytałam i oglądałam zdjęcia i bardzo zapragnęłam tu się dostać. Choć wiedziałam czego się spodziewać, i tak jestem zachwycona, do tego miła, sympatyczna obsługa...

Za 15 euro plus 1,5 za ręcznik (bo zapomniałam wziąć, ale w sumie, można by było się obejść bez ręcznika...) otrzymałam: prysznice termalne, saunę i 20 minutową kąpiel w wannie z wodą termalną. To tak w skrócie a jak to wygląda w praktyce: najpierw sympatyczny chyba Tunezyjczyk zaprowadził mnie na taras, gdzie wybrałam sobie łóżko z parasolem. Tam też jest przebieralnia. Ubranie i plecak zostawiłam na moim łóżku, rzeczy cenniejsze włożyłam do skrytki zamykanej na klucz. Kąpielowy (bagnino) Tunezyjczyk zaprowadził mnie do pryszniców i wytłumaczył: najpierw gorący, potem zimny prysznic, potem sauna.

Ale jeśli chodzi o prysznic, to nie wyobrażajcie sobie że to taki normalny prysznic! Jest to wykuta w skale nisza, po skale spływa woda, przez co tworzy się zielonkawy osad, część tej wody zebrana jest do rurki, z której ta woda płynie jak z kranu, ustawiamy się pod nią i - o rany, jakie to gorące! Wydaje się, że nie da się tego wytrzymać, ale po chwili się przyzwyczajam i polewam się tym ukropem raz z jednej, raz z drugiej strony. Potem dla odmiany zimny prysznic - tu z kolei jest kurek i też taki przewód, z którego woda  płynie, nie jest bardzo zimna, więc z przyjemnością się nią polewam. No i teraz sauna, prawdę powiedziawszy, chciałam z sauny zrezygnować, bo źle znoszę duszno i parę, ale chciałam zobaczyć jednak jak to wygląda, więc weszłam do kolejnej wykutej w skale niszy, a tu para gorąca jak w piecu! Myślałam, że nie wytrzymam, ale udało mi się trochę tam pobyć. Oczywiście, nie myślcie że ktoś podgrzewa tam wodę, to jest naturalna sauna, wydobywająca się z wnętrza ziemi...

Po saunie jeszcze raz weszłam pod prysznic, nie wiem, czy tak należało, ale zbyt byłam wygrzana. No i teraz kąpiel... Trudno to opowiedzieć, zdjęcia najlepiej pokażą: rząd takich nisz wydrążonych w skale, w wejściu do nich zawieszono zasłony, każda ma nazwę  któregoś z rzymskich cesarzy... W środku wydrążona wanna z kamieniem pod głowę, a powyżej siedzisko, to wszystko. Kąpielowy nalewa termalnej wody wężem do wanny i należy się w niej położyć. Na koniec zapytał, czy ma zasłonić wejście - każdy normalny by powiedział, że tak, ale ja powiedziałam, że nie trzeba bo mam zbyt ładny widok (na przeciwległą ścianę wąwozu...). No i przechodzący obok mieli możliwość zobaczyć jak to wygląda takie moczenie się w wannie...

Woda nie była gorąca, była po prostu dobrze ciepła i napawałam się relaksem, tym, że sobie leżę w takim niesamowitym miejscu, mam czas, nie spieszę się, jest dobrze. Co prawda po jakimś czasie zaczęłam się zastanawiać czy ktoś pamięta, czy ktoś liczy minuty, bo kąpiel powinna trwać 20 minut, ale czy ktoś tu patrzy na zegarek? Ja nie, bo nie mam zegarka w tej wannie... I po trochę zaczęło mi się wydawać, że się powoli roztapiam... Zanim to nastąpiło zawołałam kąpielowego Tunezyjczyka, czy ktoś kontroluje tu czas, a on odpowiedział, że mój czas już minął, ale nie chcieli mi przeszkadzać...

No dobra, pomógł mi wyjść, poradził, żebym usiadła na chwilę, bo trochę jednak za długo to trwało, ale po chwili już było dobrze. Teraz już tylko odpoczynek na moim łóżku na tarasie z widokiem na niezwykłe ściany wąwozu. Miałam prawo tu zostać do wieczora, no ale jednak co dobre to się musi skończyć, trzeba było się zbierać, no bo spacer z Fernandą, musiałam znaleźć przystanek, dojechać na spotkanie (oby tylko autobus nie był taki zapchany...). Jeszcze obeszłam wszystko z aparatem, weszłam z nim nawet na sekundę do sauny, ale nawet przy samym wyjściu natychmiast zaparował. No i to wszystko... Zupełnie niezwykłe miejsce, niezwykłe doświadczenie 

on 19 wrzesień 2019
Odsłony: 564

You have no rights to post comments