W nocy lało, rano padało, potem się rozjaśniło, teraz znów pada, a ja chciałam niedługo wychodzić na pociąg do Sorrento... Prognozy mówią, że w Sorrento i w Amalfi w okolicy południa ma być już ładnie, i jutro bardzo ładnie, ale po pierwsze, nie chciałabym jechać autobusem przez te cudne widoki nie tylko podczas deszczu, ale też bez słonka, a po drugie, mozolnie dobieram rzeczy, które mam ze sobą wziąć na te dwa dni z nocowaniem w hotelu i nie chcę brać kurtki przeciwdeszczowej, bo ją potem będę musiała cały czas tachać ze sobą... No ale jak tu dojść do kolejki w deszczu bez kurtki? No więc mam główkowanie, czy jechać wcześniej czy może odpuścić pociag o 10 i pojechać o wpół do jedenastej? Z drugiej strony... szkoda... No i nie wiem, zobaczę co będzie za jakieś piętnaście minut, wtedy musiałabym wyjść na pierwszy pociąg...
Plan jest taki: jadę Circumvesuviana do Sorrento, stamtąd odjeżdżają autobusy SitaSud przez Positano do Amalfi. Tam wysiądę, pokręcę się trochę i stamtąd chciałabym najpierw pojechać do Ravello autobusem. Z Ravello być może zejdę piechotą, no bo w dół łatwiej niż w góre :) Potem muszę dostać sie do Minori, chyba że z Ravello da się tam zejść. W Minori mam zarezerwowany pokój w hotelu. Cały czas planowałam, że pojawię się tam pod wieczór, o bo potrzebny mi był nocleg, właściwie to wczoraj przyszło mi do głowy, że mogłabym tam się zameldować wcześniej, zostawić rzeczy i pół dnia mieć na zwiedzanie okolic. Wzięłam ze sobą nawet rzeczy na wypadek, gdyby udało się popływać! Zobaczymy. Jutro z Minori albo z Amalfi chciałabym statkiem popłynąć do Positano i tam spędzić czas, potem już autobus do Sorrento, i kto wie, może tam się pokręcę, super byłby zachód slońca w Sorrento... I na wieczór wracam do domu - potem już sam Neapol :)
No, chyba zaryzykuję i wyjdę teraz :) To do jutra!
Piszę już po powrocie z wycieczki, więc spróbuję streścić: w Sorrento spędziłam chyba półtorej godziny w kolejce do autobusu: do pierwszego się nie zmieściłam, w sumie ok, bo bym stała, do drugiego byłam na początku kolejki, więc mogłam sobie wybrać miejsce przy oknie z właściwej strony: z prawej jadąc w tamtą stronę! Jeździłam już autobusami po krętych drogach górskich, ale żadne tak nie pędziły po serpentynach! To był hardcore! Jak to możliwe, że co któryś autobus tam nie spada?... Nie ulega wątpliwości, że kierowcy są tu mistrzami świata, ale jednak... Widoki fantastyczne, choć pogoda taka sobie. Nie pada, ale cały prawie czas jest zachmurzone. Szkoda, do tego przyciemnione szyby w autobusie, więc zdjęcia jakich zrobiłam mnóstwo są tak na 30 procent... Jedzie się przez niesamowite tereny, urwiska, wąwozy, strome zbocza, wiraże, gdzie czasami spotykają się i dwa autobusy...
W końcu, jadąc ostatni odcinek w korku, dojechaliśmy do Amalfi, ze względu i na pogodę i na późny dość czas postanowiłam pojechać tego dnia do mojego hotelu do Minori i tam się pokręcić. Autobusy w Amalfi zatrzymują się na czymś w rodzaju dworca autobusowego, jest tam hałas, mnóstwo ludzi, wrażenie pierwsze wcale nie najlepsze. Autobusem w korku dojechałam do Minori, wysiadłam dosłownie przed moim hotelem. Kupiłam tam miejsce w pokoju jednoosobowym na airbnb już w styczniu, za ...23 E. Sam hotelik robi miłe wrażenie, mój pokój jest skromniuteńki, niczego więcej za te pieniądze nie oczekiwałam. Pokój z łazienką, trochę głośno od ulicy, ale da się wytrzymać.
Po południu poszłam się pokręcić po miasteczku, wygląda miło, to taki kurort z plażą, hotelami i lokalami. Trochę myślałam, że pójdę do hotelu po rzeczy do pływania i wypróbuję tę plażę, ale jakoś mi się skręciło w inną stronę i poszłam w górę, a potem obeszłam Minori górą dookoła. No więc jak wróciłam, na pływanie było za późno, ale na jedzenie duża ochota mnie wzięła...
Wypatrzyłam taką restaurację, która mi się spodobała i jak dama, zjadłam tam tuńczyka na rukoli i pomidorach pijąc białe wino. Potem wróciłam do hotelu bo zrobiło się chłodno. No i tak minął mi pierwszy dzień na Costa Amalfitana...Nic specjalnego, ale liczę na to, że sprawdzą się prognozy z wielkim słoneczkiem na następny dzień...
Pogoda faktycznie dzisiaj się udała, taka obowiązkowo powinna jak się odwiedza takie widokowe miejsca... Niebo jak na widokówce, lazurowe, bez jednej chmurki, wszystko tyle razy piękniejsze... Rano zjadłam obite śniadanie, najadłam się na zapas i jeszcze wzięłam co nieco na drogę... Potem wzięlam rzeczy i poszłam na przystanek. Wymyśliłam, po tym jak wczoraj jadąc zauważyłam przystanek, na którym można się przesiąść na autobus do Ravello, że nie będę jechać do Amalfi, tylko wysiądę na tym przystanku i tam złapię autobus do Ravello. To miało wiele sensu, bo uniknęłam jazdy w korku tam i z powrotem. Wczoraj kupiłam bilet 24 godzinny, więc do 12.15 mogłam na ten bilet jeździć.
Ravello jest położone wysoko, ok 350 m ponad poziomem morza. Autobus jedzie tam serpentynami, widoki znów są porażające, choć tym razem na skaliste strome zbocza. Ale o zdjęciach nie było mowy, bo jechałam stojąc, ledwo utrzymywałam się na nogach podczas zakrętów. Ravello piękne przede wszystkim widokowo, z tej wysokości widać wybrzeże, góry, zbocza... Najpierw poszłam do willi Ruffolo, tu miałam zacząć korzystanie z karty Artecard, która obejmuje w Ravello aż 5 miejsc jako jedną atrakcję, no i na początek kubełek zimnej wody: nie działa internet, więc karta nie działa, trzeba wykupić normalny bilet! A w Ravello moja karta miała jako jedną atrakcję dać mi wejście w kilka miejsc... Jak rzadko się wkurzyłam, próbowałam perswazji, nic to nie dało... Zaplanowałam Ravello jako pierwszą z pięciu darmowych atrakcji, rozumiem problemy techniczne, ale to przecież nie moja wina! Kupiłam bilet, na szczęście zniżkowy, za 5 euro (65+) i trochę nadąsana zaczęłam zwiedzanie. Weszłam na wieżę, no cóż, zbyt to dla mnie nowocześnie zorganizowane, filmy, zdjęcia, na samej górze można zobaczyć widok 360 stopni, ale przez grubą szybę z plexi... no cóż, nie tego oczekiwałam. Ogrody piękne, muszę przyznać, choć takie klomby nie do końca w moim guście, widoki nie do pogardzenia, ale chyba jednak ta sprawa z internetem popsuła mi trochę odbiór...
Wyszłam z Willi Ruffolo, pokręciłam się po uliczkach. Najbardziej mi się podobają widoki. Strasznie tu dużo ludzi, wszystko pod turystów, sklepy, lokale, pamiątki. Jest rano, a co to będzie jak ludzi się tu zrobi więcej? Miałam pomysł, żeby z Ravello wrócić piechotą do Amalfi, szczególnie pociągał mnie spacer tymi okolicami, przez które jechaliśmy autobusem, jednak bałam się, raz, żeby się nie pogubić, nie zejść gdzieś, skąd nie ma przejścia dalej, nie stracić całego dnia na chodzenie tam i z powrotem...
Potem poszłam w kierunku Villa Cimbrone, która znajduje się najbardziej na południe, pomyślałam, że może stamtąd jest zejście oznaczone do Amalfi. Tu przy wejściu zapytałam, czy działa karta artecard, i na szczęście tak! Jest internet, a więc tym razem nie muszę płacić (karta kosztowała 34 euro + 2 prowizja, nie wiem czemu, więc powinna mi się zwrócić...). I chyba tutaj, niezależnie oczywiście od kwestii karty i pieniędzy, najbardziej mi się podobało. Przepiękne krużganki, maleńkie, ale śliczne... Ogromny teren, cudne rośliny, widoki do zakochania... Chodziłam po tych ogrodach tam i z powrotem, nie zwracając uwagi na to, że minęły już 24 godziny od skasowania mojego biletu na autobus. A co tam, kupię jednorazowy!
W końcu wróciłam na główny plac, kupiłam bilet na autobus do Amalfi, w wypatrzonym małym lokaliku kupiłam dwa krokiety z mozzarellą (ceny tu są obłędne, pół litra wody 1 E, dwa krokiety 3 euro, i to tylko dlatego że niewielkie). Jak już znalazłam wolne miejsce na ławce w cieniu i chciałam zabrać się do jedzenia, okazało się, że w torebce był... tylko jeden krokiet! Sprawdziłam, na paragonie były dwa. Więc wkurzona poszłam tam i zapytałam, o co chodzi. Przeprosili, powiedzieli że pomyłka, pan oddając mi torebkę powiedział, że za pomyłkę powinnam dostać dodatkowy krokiet. Podziękowałam, powiedziałam - no trudno, zdarza się - i poszłam na moją ławkę. Okazało się, że to były tylko słowa, bo w torebce były dwa krokiety, żadnego dodatkowego... Mała sprawa, a jednak wkurza, bo żyją z turystów, to powinni ich traktować jak należy...
No dobra, zjadłam, popiłam i ruszyłam w kierunku przystanku. I tu, uwaga uwaga - zobaczyłam wąską uliczkę, a w niej tabliczkę: Amalfi, Minori ->... O matko, jest oznaczona ścieżka! Znaczy, że jak nią pójdę, to pokieruje mnie do Amalfi i się nie zgubię!!! Trochę późno jak na taką wycieczkę, biorąc pod uwagę, że mam przed sobą jeszcze Amalfi, Positano, Sorrento... Pójdę kawałek i zobaczę... No i jak to się skończyło, wiadomo! Kolana prawie nie działają, bo taka masa schodków z 350 m npm do poziomu morza, ale zrobiłam to!!! Co prawda ścieżka nie prowadzi tym pięknym wąwozem, którym jechaliśmy, ale i tak było super. Doskonale oznaczona, tylko w dwóch miescach, gdzie dochodziła do szosy jakby nie było wiadomo co robić, raz zapytałam panów, wytłumaczyli, że za chwilę będzie zejście, no i było, dobrze oznaczone. Potem już bez pytania, w kolejnym miejscu trzeba było po prostu pójść kawałek szosą i wypatrywać zejścia. Zeszłam do Atrani, aż na plażę, potem tunelem do Amalfi... Zejście z Ravello do Amalfi zajęło mi ciut ponad godzinę, zmęczyło, przede wszystkim kolana, ale było warto! Bilet na autobus mam na pamiątkę :)
Bardzo lubię taką sytuację, kiedy w jakieś miejsce dochodzę z gór, nie pojawiam się na zatłoczonym przystanku, ale powoli wchodzę przez małe uliczki i ciche miejsca. I to było w Amalfi najfajniejsze, poza tym takie stare uliczki, ciemne przejścia, taki labirynt. Potem piazza Duomo, buch, masa, masa ludzi, turyści, pamiątki. No dobra, ale katedra piękna, schody majestatyczne, jak do nieba. W katedrze najbardziej mi się podobała stara krypta, myślałam, że chyba nie ma sensu tam iść, tym bardziej, że szedł tam tłum ludzi, ale kiedy zobaczyłam wnętrze, oj, to było piękne... Mozaiki, cudne sklepienia i ściany, tak, to miejsce podoba mi się najbardziej, sama katedra jest ogromna i nie robi takiego wrażenia (wewnątrz).
Potem poszłam szukać portu, no bo do Positano chciałam dotrzeć zanim słońce odejdzie za góry. To się wydaje takie proste, kupić bilet, wsiąść na stateczek, ale to nie tak: jest kilka statków, tłumy ludzi, trudno się zorientować gdzie czekać. Niby panowie kierujący tym bałaganem powiedzieli, żeby spokojnie czekać, ale jak bym sama nie pobiegła od zupełnie innej strony, to bym nie wsiadła na mój statek.
Teraz patrzę od strony morza na wybrzeże, które przebyłam autobusem, i taki miałam plan od początku. Mam nadzieję, że zdjęcia powiedzą więcej niż słowa... Wrażenie przede wszystkim takie: jak ludzie tu zamieszkali, jak pobudowali te domy, przecież to się po prostu nie da...
I już dopływamy do Positano... Muszę przyznać, że największe wrażenie zrobiło na mnie widziane ze statku. Potem już nie to... No co ja poradzę, że lubię opuszczone, ciche, leniwe miasteczka... I jak podejrzewałam, duża część miasta jest już w cieniu. Idę w górę przez te wszystkie sklepy, pamiątki, miejsca proszące: kup, wydaj pieniądze! Może, jakby tu gdzieś spędzić trochę czasu, dałoby się tu znaleźć gdzieś trochę spokoju, ale jak ktoś tu jest tylko chwilę, to widzi tylko to co ja widzę... Na szczęście dość łatwo znalazłam przystanek, a tam - jest autobus, i jest kolejka dłuższa niz w Sorrento...W sumie, zrozumiałe, ludzie tak jak ja wracają z wycieczki... Udało mi się wsiąść do czwartego autobusu z kolei, na szczęście dość szybko przyjeżdżały jeden po drugim, i na drugie szczęście, udało mi się znaleźć miejsce siedzące, szkoda, że nie po stronie widokowej, no ale trudno.
Już wiedziałam, że na zachód słońca w Sorrento nie ma co liczyć, tym bardziej, że z tego autobusu nie da się wysiaść gdzieś tam blisko tego pięknego miejsca widokowego, tylko trzeba dojechać do dworca, a stamtąd wsiąść w autobus miejski. Jest na to za późno, więc wysiadam na dworcu, pociąg do Neapolu stoi, wsiadam, no może niewłaściwe miejsce, bo stoję... Droga daleka, nie ma szans na to, żeby usiąść, co tam ja, obok stoi jakaś węgierska rodzina z dwojgiem dzieci, jedno w wózku, drugie, dziewczynka ok 3 lat na rękach matki... Stoi, nikt nie reaguje! Mam ochotę zawołać, czy nie widzicie, że jej ciężko, jak można? Dopiero po długim czasie znajduje miejsce, i t tylko dlatego, że młody chłopak, koło którego stała wysiada...
Na koniec jeszcze okazuje się, że pociąg, którym jadę to direttissimo i nie zatrzymuje się na wszystkich stacjach - omija Portici obojętnie... Wysiadam dwie stacje dalej, no i muszę poczekać na pociąg z Neapolu... Jeszcze trochę i jestem w Portici, jeszcze zejście w dół i jestem w moim domu, i marzę o tym, zeby się położyć, spać, odpocząć... Ale nie żałuję, warto było tam pojechać i zobaczyć te niezwykłe miejsca, gdzie ludzie na przekór wszystkiemu zamieszkali, pobudowali swoje domy...