Dzień ósmy, niestety, trzeba wyjeżdżać...

Jest wpół do dwunastej, za dwie godziny wyrusza mój prom do Neapolu. No, ten Neapol mnie stresuje mocno, ale o tym potem. Jak pisałam wczoraj, została mi tu do zobaczenia jedna rzecz: Casale Vescello, najstarsza część mieszkalna na wyspie. Wczoraj postanowiłam, że zostawię to miejsce na ewentualny następny raz, choć bardzo mi było żal, bo to coś co ogromnie chciałam zobaczyć. Jednak bałam się stresować w noc przed odjazdem, że nie zdążę i tak dalej... A więc udało mi się nie stresować, tym bardziej że miało przed południem jeszcze padać. Ale obudziłam się wyspana przed siódmą, stwierdziłam, że ma być raczej pogodnie i już nie chciało mi się leniuchować. A więc postanowiłam: jeśli spakuję się spokojnie, bez pośpiechu do dziewiątej i będę gotowa, to pójdę jeszcze na ostatni spacer, zobaczę te stare domy, spojrzę ostatni raz na Corricellę, a może nawet uda mi się zjeść jeszcze raz ten doskonały sorbet w lodziarni wujka Leonarda.

No i się udało, wyszłam na czas, postanowiłam wrócić autobusem, no bo po co robić tę samą drogę tyle razy. Nie pada, jest słońce ale jest bardzo duszno, jakby deszcz zatrzymał się w powietrzu... Idę spokojnie, znajduję właściwą uliczkę i jest wielka brama a za nią podwórze z tymi starymi, kolorowymi domami. Jakaś pani wiesza pranie w bramie, pozdrawiam ją, i myślę że musi być dziwnie tak mieszkać w miejscu, gdzie turyści zaglądają i robią zdjęcia. No ale co robić. Szkoda, że tutaj słonko jeszcze nie dochodzi, no ale pstrykam, coś tam może wyjdzie. Potem wychodząc mówię do tej pani - jak tu pięknie! A ona z uśmiechem opowiada mi, jak się tu spokojnie mieszka, jak pięknie...

Potem schodzę do portu, dziś tu cicho, spokojnie, rybacy pracują przy sieciach. Lodziarnia chyba jeszcze zamknięta, ale widzę półprzymknięte drzwi, co mi szkodzi zajrzeć. Z antresoli dobiega mnie głos wujka Leonarda, mówię, że chciałam przed odjazdem jeszcze raz spróbować tych doskonałych lodów, no ale widzę że zamknięte. On na to - no tak, w poniedziałki nie pracujemy, jestem tu przypadkiem, ale dam pani to sorbetto! I nakłada te wspaniałości od serca na kubeczek! Chcę zapłacić, odmawia, mówi, "offriamo noi!". Teraz te lody są  podwójnie smakowite!

Potem wracam autobusem do domu, ostatnie pakowanie i niedlugo wyruszam do portu, wsiadam na prom i zaczynam drugi etap mojej podróży. Raczej o pływaniu nie ma mowy, będę mieszkać pod Neapolem, w Portici, a więc z portu muszę się dostać na dworzec Circumvesuviana, kupić bilet i wsiąść w pociąg. W Portici ma na mnie czekać właściciel mieszkania, Gennaro. Miejmy nadzieję, że wszystko się uda!

Wydawało się, że tydzień na takiej maleńskiej wysepce to przesada, tym czasem mogłabym tu zostać jeszcze tydzień... Nie jest za duża, nie męczy. Jest tu kilka plaż, a więc można codziennie na którąś się wybrać, nie ma tam tłumów. Wszędzie blisko. Jedyne co zauważyłam, to choć to mieszkanko jest bardzo miłe, wygodne, położone centralnie, i w dość spokojnym miejscu to brak mi tu jednego: w pokoju jestem odcięta od świata. Przed drzwiami mam stolik, jest tu mini ogródek, ale jest to wspólne podwórze, takie trochę nie moje. Brak mi własnego miejsca na zewnątrz, jakiegoś tarasu, balkonu czy czegoś takiego. Na krótki pobyt, dwa, trzy dni, to mieszkanko jest idealne, ale na taki wypoczynek, trochę dłuższy przydałoby się trochę własnego miejsca na zewnątrz, nawet nie musi być widok na morze, bo to wiadomo, byłoby droższe, ale po prostu miejsce na zewnątrz. Ale nie marudźmy, jest dobrze :)

on 23 wrzesień 2019
Odsłony: 340

You have no rights to post comments